„Nowy Obywatel” 19(70) Wiosna 2016 - zajawka

Page 1

nr 19 (70) WIOSNA 2016

cena 15 zł

USA

(w tym 5% vat)

Prospołeczny rozwój Polski Niemała destabilizacja (finansowa) Dlaczego islam uwodzi



EDYTORIAL

1

Ludzie są najważniejsi Remigiusz Okraska

Z

mienił się rząd, zmienił parlament, zmieniają obsady instytucji publicznych. Czy zmieni się Polska? Jak się zmieni? Czy przeciętni Polak i Polka będą za rok czy kilka lat mogli z przekonaniem powiedzieć, że żyje im się lepiej? Czy tak powiedzą również ci z nich, którzy nie popierają rządzącej opcji politycznej? To najważniejszy sprawdzian. Bo w Polsce niezmiennym trendem, bez względu na przemijające rządy i ulotne obietnice, było lekceważenie ludzi. Tych szarych, zwykłych, bez wielkich pieniędzy, znajomości, takich czy innych „dojść” itp. Choć ogromną większość społeczeństwa stanowią pracownicy najemni, przez lata i dekady słyszeliśmy głównie narrację pracodawców i przedsiębiorców. Jeśli mówili ci ostatni, to zazwyczaj prezesi wielkich firm i środowisk lobbystycznych, nie właściciel(ka) straganu czy punktu naprawy AGD. Choć mamy milionowe masy konsumentów, trudno szukać ich głosu w mediach, pełno jest tam natomiast reklam i opinii tych, którzy coś im sprzedają. Zwykły człowiek ma płacić podatki – procentowo znacznie wyższe niż płacone przez zamożnych – i siedzieć cicho. Gdy chce pracy – jest „roszczeniowy”. Gdy nie ma pracy i chce zasiłku – jest „leniem” albo „cwaniakiem”. Gdy nie idzie na wybory – jest nieodpowiedzialny. Gdy głosuje nie na tych, którzy akurat rządzą, jest – do wyboru, do koloru – „ciemniakiem”, „populistą”, „lemingiem”. I tak dalej. To nie jest kraj dla zwykłych ludzi. Dlatego 2 miliony Polaków wyjechały za granicę, a przyrost naturalny mamy jeden z najniższych w Europie. Dlatego prawie 70% Polaków nie działa w żadnej organizacji społecznej. Dlatego frekwencje wyborcze są mizerne. Bo skoro mamy siedzieć cicho, to siedzimy. Bo czujemy, że niewiele od nas zależy, że nikt nas nie słucha, nikogo nie obchodzimy. Tymczasem nie będzie Polski bez Polaków. Czy to miałaby być Polska „moherowa” czy „lemingowa”, a może jeszcze jakaś inna, musi to być Polska, która oprze się na barkach swoich obywateli, przekonanych, że ich wysiłki mają

sens i są doceniane, a oni sami mają nie tylko płacić podatki i siedzieć cicho. W przeciwnym razie będzie to Polska wyjeżdżająca, wymierająca czy obojętniejąca coraz bardziej. O tym m.in. piszemy w bieżącym numerze. Rozmowa z dr Sylwią Urbańską poświęcona jest losom Polek-emigrantek – kobiet, które uciekły przed biedą, brakiem perspektyw, przemocą i obojętnością czy bezradnością instytucji. W ich losach skupia się wszystko to, co było w naszym kraju najgorsze – taka forma państwa, z której nic dobrego nie wynika dla zwykłych ludzi. Podobne wnioski wyłaniają się z rozmowy z dr. Adamem Mrozowickim o losach – co za niemodny termin – klasy robotniczej po roku 1989: zdradzonej, lekceważonej, pozbawionej głosu, zapomnianej. Z kolei analiza Marcina Malinowskiego przedstawia plan takiego rozwoju Polski, który uwzględniłby interesy szerokich rzesz obywateli w perspektywie długofalowej i związanej z wieloma aspektami rzeczywistości, w tym takimi, na które elity rzadko zwracają uwagę. O taką tematykę zahacza także kilka innych tekstów – o transporcie publicznym, nierównościach społecznych, potrzebie odzyskania państwa. Oczywiście przygotowaliśmy także wiele innych materiałów. W dziale historycznym pokazujemy, jak przeciwko niesprawiedliwościom walczono dawniej w Polsce i na świecie. Przedstawiamy pozytywne przemiany w Boliwii, ale także tamtejsze lekceważenie najsłabszych ze słabych. Pokazujemy, jak z kolan wstają chińscy robotnicy i jak intelektualiści z dawnych kolonii zrywają z perspektywą silnych i możnych w opisie przeszłości ich ojczyzn. Piszemy o problemach z GMO i o kryzysie światowego systemu ekonomicznego. I o jeszcze kilku sprawach. A na koniec Andrzej Muszyński zabiera nas w świat islamu i pokazuje jego wymiar, który nijak ma się do tego, czym w ostatnich miesiącach bombardują nas media. Zapraszam do lektury!.


2

SPIS TREŚCI 6 Matka Polka wyjechała

wywiad

Z DR SYLWIĄ URBAŃSKĄ ROZMAWIA KRZYSZTOF WOŁODŹKO

6

18 Rozwój naprawdę zrównoważony MARCIN MALINOWSKI

Dobre państwo to takie, z którego obywatele nie emigrują i które nie ma problemów z demografią, ponieważ istnieją tam dobry rynek pracy, rzetelne zabezpieczenia socjalne, solidna publiczna służba zdrowia, edukacja, przedszkola, żłobki czy usługi komunalne. To państwo, które konkuruje nie tylko tanią siłą roboczą, lecz przede wszystkim produkcją zaawansowanych technologii opatentowanych przez rodzime podmioty gospodarcze. Troszczy się o swoje środowisko naturalne, ekologię, lasy, rzeki i jeziora, o piękno architektoniczne, ma sprawną armię, solidną policję i inne służby. To państwo o stabilnych finansach, z bezpiecznym prywatnym i publicznym długiem oraz oszczędnościami obywateli zarządzanymi zgodnie z interesem narodowym, posiadające dość rezerw, aby móc aktywnie reagować na nieprzewidziane szoki i kryzysy.

30 Niemała destabilizacja

wywiad

Z PROF. JANEM TOPOROWSKIM ROZMAWIA MARCELI SOMMER

38 Blaski i cienie upraw GMO – doświadczenia amerykańskie DR HAB. KATARZYNA LISOWSKA, MAGDALENA GUDYKA

44 Małe banki – wielkie korzyści

Oprócz motywacji ekonomicznych wyjazdów istotne są inne przyczyny – przemoc wobec kobiet w Polsce. W Brukseli po jakimś czasie zrozumiałam, że zamiast opowieści o macierzyństwie na odległość, słucham historii o problemach polskich żon. W większości wywiadów kobiety mówiły, że wyjazd był dyktowany nie tylko potrzebami ekonomicznymi. To były ucieczki przed kilkoma formami przemocy: psychiczną, fizyczną, ekonomiczną i gwałtem małżeńskim. Skala tego zjawiska wśród badanych przeze mnie migrantek była uderzająca.

30 Zarówno decydenci polityczni i gospodarczy, jak i część środowisk lewicowych, przeceniają rolę zmian, które zachodzą na rynkach finansowych. Tymczasem rynki finansowe nie są ani sednem naszego problemu, ani kluczem do jego rozwiązania. Żeby prawidłowo zareagować na kryzys gospodarczy, trzeba zrozumieć mechanizmy, które odpowiadają za koniunkturę i rozwój, a te znajdują się poza światem finansów, w realnej gospodarce, a konkretniej w inwestycjach sektora prywatnego. Kryzysy kapitalizmu biorą się ze zbyt niskiego poziomu inwestycji.

38

STACY MITCHELL

W ciągu ostatnich siedmiu lat zniknął w USA co czwarty bank lokalny (community bank). Tych małych, miejscowych instytucji finansowych mamy dziś o 1971 mniej niż na początku 2008 r. To niepokojący trend, który z kilku powodów powinniśmy traktować jako przejaw ogólnonarodowego kryzysu. W 1995 r. megabanki, czyli banki z aktywami przekraczającymi 100 miliardów dolarów, kontrolowały 17% ogółu aktywów. W roku 2005 ich udział sięgnął 41%, a dziś jest to aż 59%.

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

Wiele efektów upowszechniania się biotechnologii rolniczej nie było dotychczas przedmiotem systematycznych naukowych badań i ocen. Wśród nich są przede wszystkim zagadnienia społeczne i ekonomiczne. Liczne dane z Ameryki Południowej wskazują, że upowszechnianie się upraw GMO może mieć niekorzystny wpływ na kondycję drobnych gospodarstw, prowadząc do wzrostu bezrobocia i ubożenia społeczeństwa. Wiele korzyści przewidywanych przez nauki ekonomiczne nie zostało udokumentowanych. Podobnie niewiele jest badań dotyczących tego, w jaki sposób zwiększenie koncentracji rynku dostawców nasion wpływa na wydajność plonów, różnorodność genetyczną upraw, dostępność określonych odmian i ceny nasion. Na wiele kluczowych pytań wciąż nie ma zatem odpowiedzi, a wiele obaw związanych z GMO pozostaje nierozstrzygniętych.


3

50 Opuszczona klasa

wywiad

Z DR. ADAMEM MROZOWICKIM ROZMAWIA KACPER LEŚNIEWICZ

Trudno wskazać partię polityczną, która realnie odwoływałaby się po 1989 roku do doświadczeń robotników. Nie było wrażliwości na głosy płynące z dołu. W sytuacji, w której miały one ograniczone przełożenie na proces polityczny, głosy pracowników nie były po prostu słyszalne. Takich dramatycznych momentów było wiele. Związkowczyni z jednego z wrocławskich zakładów opowiadała mi, że siedziała na zebraniu rady pracowniczej, gdy głosowali decyzję o komercjalizacji, i płakała, bo widziała, że ten zakład się rozpada. Mamy do czynienia z potężną konfrontacją z maszyną transformacji, która nie dawała w zakładach pracy szans osobom bez wsparcia w postaci armii prawników i ekspertów. Transformacja była tragedią dla zbiorowego sprawstwa robotników.

67 Dwa w jednym – ruch robotniczy w dzisiejszych Chinach WILLIAM HURST

Czy pracownicy będą kiedyś w stanie grupowo zmobilizować się pomimo dzielących ich różnic? To kluczowe dla chińskiej polityki i społeczeństwa pytanie, na które odpowiedź poznamy w nadchodzących latach. Zasięg ich ruchu i mobilizacja zwiększają się, a ich krzywdy, taktyki i żądania stają się coraz bardziej podobne do siebie. Jeżeli obok zbieżnych interesów pracowniczych będą szły podobne sposoby działania, całkiem możliwe jest, że ruch robotniczy zmieni kształt chińskiej polityki i społeczeństwa. Chińscy przywódcy będą musieli zacząć dbać o robotników, a także rozwinąć bardziej zrównoważoną formę rządów, czyli taką, która byłaby mniej zależna od swojej przymusowej funkcji, a mocniej zakorzeniona w reakcjach społecznych i legitymacji, jaką dostaje od ludu.

wywiad 74 Transport publiczny – cywilizacja potrzebna od zaraz

Z DR. HAB. ANDRZEJEM SZARATĄ ROZMAWIA KRZYSZTOF WOŁODŹKO

57 Przebudzenie obywatelskie, emancypacja Indian, nowa polityka. Problemy społeczne Boliwii MARCIN RZEPA

Za największy sukces Moralesa oraz rządzącej partii Movimiento al Socialismo (MAS) powszechnie uznaje się politykę społeczną. Wielu Boliwijczyków zostało wyciągniętych z ubóstwa, polepszyły się wskaźniki dostępu do edukacji i ochrony zdrowia. Gospodarka jako całość odczuła przy tym stabilny wzrost, co przełożyło się na poprawę sytuacji ludności. Co jednak najważniejsze, obywatele uzyskali wpływ na proces podejmowania decyzji. Tradycyjnie marginalizowane grupy zwiększały swoją reprezentację na arenie politycznej. Z drugiej strony, Boliwia idzie tą samą niebezpieczną drogą, co wszystkie lewicowe rządy w regionie. Powszechnie krytykuje się w tym kraju koncentrację władzy, zwiększanie uprawnień partii rządzącej, nadmierną władzę przywódcy oraz postępującą zależność od przemysłu wydobywczego.

Wszędzie działa mechanizm, który powoduje, że jeśli rozbudujemy układ drogowy, to on się zapełni samochodami. To mechanizm niejako naturalny, oparty na tym, że wpuszczamy do ruchu kolejnych ludzi, którzy spostrzegli, że przez chwilę zrobiło się nieco więcej miejsca. To, co robiliśmy w Polsce przez ostatnich dwadzieścia lat, było nadganianiem zapóźnień i zaległości z czasów wcześniejszych. Dwadzieścia lat temu ta dysproporcja między nakładami na transport indywidualny a zbiorowy była ogromna, oczywiście na niekorzyść tego drugiego, a o rowerach w ogóle nie było mowy. Teraz coraz więcej myśli się o infrastrukturze rowerowej, o transporcie zbiorowym, włodarze miast dostrzegają takie potrzeby, widzą, że powinny one być czymś standardowym. Nasyciliśmy nasz układ drogowy do takiego stopnia, że jest on wystarczający.


NOWY

BYWATEL  NR 19 (70) · WIOSNA 2016

Redakcja, zespół i stali współpracownicy Remigiusz Okraska (redaktor naczelny) Rafał Bakalarczyk, Mateusz Batelt, Joanna Duda-Gwiazda, Bartłomiej Grubich, Jarosław Górski, Magdalena Komuda, dr hab. Rafał Łętocha, dr hab. Sebastian Maćkowski, Konrad Malec, Bartłomiej Mortas, Krzysztof Mroczkowski, Bartosz Oszczepalski, Michał Sobczyk, Marceli Sommer, Szymon Surmacz, dr Joanna Szalacha-Jarmużek, Piotr Świderek, dr hab. Jarosław Tomasiewicz, Karol Trammer, Magdalena Warszawa, Piotr Wójcik, Michał Wójtowski Rada Honorowa dr hab. Ryszard Bugaj, Jadwiga Chmielowska, prof. Mieczysław Chorąży, Piotr Ciompa, prof. Leszek Gilejko , Andrzej Gwiazda, dr Zbigniew Hałat, Grzegorz Ilka, Bogusław Kaczmarek, Jan Koziar, Marek Kryda, Bernard Margueritte, Mariusz Muskat, dr hab. Włodzimierz Pańków, dr Adam Piechowski, Zofia Romaszewska, dr Zbigniew Romaszewski , dr Adam Sandauer, dr hab. Paweł Soroka, prof. Jacek Tittenbrun, Krzysztof Wyszkowski, Marian Zagórny, Jerzy Zalewski, dr Andrzej Zybała, dr hab. Andrzej Zybertowicz Nowy Obywatel ul. Piotrkowska 5, 90–406 Łódź, tel./fax 42 630 22 18 propozycje tekstów: redakcja@nowyobywatel.pl reklama, kolportaż: biuro@nowyobywatel.pl

nowyobywatel.pl

ISSN 2082–7644 Nakład 1300 szt. Wydawca Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Piotrkowska 5, 90–406 Łódź Redakcja zastrzega sobie prawo skracania, zmian stylistycznych i opatrywania nowymi tytułami materiałów nadesłanych do druku. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Nie wszystkie publikowane teksty odzwierciedlają poglądy redakcji i stałych współpracowników. Przedruk materiałów z „Nowego Obywatela” dozwolony wyłącznie po uzyskaniu pisemnej zgody redakcji, a także pod warunkiem umieszczenia pod danym artykułem informacji, że jest on przedrukiem z kwartalnika „Nowy Obywatel” (z podaniem konkretnego numeru pisma), zamieszczenia adresu naszej strony internetowej (nowyobywatel.pl) oraz przesłania na adres redakcji 2 egz. gazety z przedrukowanym tekstem. Sprzedaż „Nowy Obywatel” jest dostępny w prenumeracie zwykłej i elektronicznej (nowyobywatel.pl/prenumerata), można go również kupić w sieciach salonów prasowych Empik i RUCH oraz w sprzedaży wysyłkowej. skład, opracowanie graficzne

SPIS TREŚCI 84 Miasto słońca. O odwiecznym marzeniu i pierwszej rewolucji DR HAB. JAROSŁAW TOMASIEWICZ

Osamotniony w klasach posiadających, musiał poszukać sobie sojuszników w warstwach dotąd nieobecnych na arenie politycznej – wśród niewolników i wolnej biedoty. Tłumom zrewoltowanych niewolników, wyrobników, wieśniaków, półdzikich górali potrzebny był sztandar, wokół którego by się skupili, idea zapewniająca im motywację do walki. Dynastyczne rozgrywki takim hasłem być nie mogły. Sama obietnica nadania wolności to środek doraźny. Tu mamy zaś do czynienia z zalążkiem rewolucyjnej ideologii, formułującej utopijny ideał społeczny. Stoickie marzenie o królestwie sprawiedliwości społecznej, idealnym państwie rządzonym przez Wielkie Powszechne Prawo, zaczęło przeobrażać się z abstrakcyjnego teorematu w program polityczny.

92 „Socjalizm” powstańców z polski rodem listopadowych. Rzecz o Gromadach Ludu Polskiego PIOTR KULIGOWSKI

Wówczas to spod pióra polskich emigrantów przebywających w angielskim Portsmouth wyszła odezwa adresowana „do Emigracji Polskiej”. Rozpoczynała się od słów: Obywatele! Polska upadła egoizmem, poświęceniem jedynie zmartwychwstać zdoła. Polska upadła – a z jej śmiercią rozpoczął się dla ludzkości nowy wiek poświeceń i męczeństw. Tym sposobem w ówczesnym polskim życiu publicznym powstał wyłom, przez który przenikały zupełnie nowe idee. Gromady Ludu Polskiego, funkcjonujące w środowisku emigracji polskiej w latach 1835–1846, sformułowały bowiem program radykalnego rozliczenia z przeszłością Polski szlacheckiej oraz zaproponowały wizję egalitarnej Polski Ludowej.

100 O powrót państwa DR HAB. RAFAŁ ŁĘTOCHA

okłaDKa Remigiusz Okraska, Magda Warszawa Kooperatywa.org Druk i oprawa Drukarnia READ ME w Łodzi 92–403 Łódź, Olechowska 83 druk.readme.pl

Tam, gdzie państwo zaczęło zanikać, w sferach, z których zaczęło być wypierane, nie powstał wcale – wbrew optymistycznym prognozom piewców liberalizmu – obszar dla nieskrępowanej prywatnej inicjatywy czy aktywności obywatelskiej. W tym pustym miejscu pojawiły się transnarodowe korporacje i międzynarodowe instytucje finansowe, narzucające rozwiązania korzystne dla siebie i kierujące się wyłącznie zasadą zysku. Z olbrzymim zapleczem finansowym, technologicznym i intelektualnym stały się potęgą przewyższającą niejedno państwo, zyskały możliwość wpływania na politykę poszczególnych krajów, uciekania się do szantażu wobec niewystarczająco spolegliwych rządów, doprowadzenia do zagrożenia ich suwerenności i bezpieczeństwa ekonomicznego.


5

110 O Trzecim Świecie w pierwszej osobie

132 Amezri

DAMIAN TEMIMI

ANDRZEJ MUSZYŃSKI

Jako Europejczycy przywykliśmy do postrzegania świata z perspektywy rozwiniętego Zachodu, patrzącego protekcjonalnie na pozostałe części globu. Pomysł, aby spróbować zmienić punkt widzenia – ze wszystkimi idącymi za tym konsekwencjami – wydaje się irracjonalny czy może nawet zupełnie abstrakcyjny. Szukanie analogii między historią Polski a przeszłością byłych kolonii może wydawać się niedorzeczne. Ale czy na pewno? W dyskusji nad zrewidowaniem podejścia do badań nad najnowszymi dziejami naszego kraju padło już kilka poważnych głosów sugerujących zastosowanie w tym celu teorii postkolonialnej.

Po południu jeszcze gdzieś za górą zawarczał silnik, ucichł, przybrał mocy, znów ucichł i w końcu przechylona beżowa maska kamaza wyłoniła się zza skały. Z samochodu wyskakiwali wąsaci Berberowie ubrani w beżowe swetry z wzorkami i mokasyny z łuskami, i zmierzali do swoich rodzin. Wieczorem bordowe, ale lekkie chmury rozproszyły nasycone, miedziane światło, wyciągając z roślinności zupełnie nieziemski odcień. Ponad wioską rozpostarła się wielka tęcza. Niewykluczone, że w podobnych okolicznościach Mahomet doznał objawienia, bo stało się to w czasie wędrówek po górach. Uroczyście ubrani i pachnący ludzie wyszli z domów. W naszym kierunku zmierzał stary człowiek odziany w śnieżnobiałą szatę. Zanim przywitał się z ciepłym, niepojęcie serdecznym uśmiechem, kilka młodych osób ucałowało go w rękę. Wszyscy ściskali się i pozdrawiali, rzucając w naszą stronę błyski raz oczu, raz zębów. To właśnie wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, by przejść na islam.

118 O nierównościach chłodno i gorąco

recenzja

KRZYSZTOF MROCZKOWSKI

Nierówności życiowe, a więc te związane z życiem ludzi, ich zdrowiem i zdolnością do funkcjonowania, ustabilizowały się w XX wieku, lecz ostatnio mają tendencję do zwiększania się. Autor przywołuje dość dobitne przykłady z badań brytyjskich. Różnica długości życia między mieszkańcami bogatych rejonów Kensington and Chelsea w Londynie a rejonem Tottenham Garden wynosi 17 lat, czyli tyle, ile między Wielką Brytanią a Birmą. Różnica między długością życia w dwóch dzielnicach Glasgow – Calton i Lenzie, wynosi 28 lat, czyli tyle, ile między Wielką Brytanią a Haiti, trzy piąte populacji Brazylijczyków żyje zaś na wyższym poziomie niż najuboższa jedna piąta Amerykanów.

126 Misja Franciszka – misja niemożliwa?

recenzja

KRZYSZTOF WOŁODŹKO

W związku z pontyfikatem Franciszka doszło w naszym kraju do wymownych i wyrazistych przeobrażeń w obrębie tradycyjnych podziałów debaty wewnątrz i wokół Kościoła. Na lewicy widać życzliwe zainteresowanie tymi aspektami Franciszkowego przekazu, które harmonijnie współbrzmią z wątkami socjaldemokratycznymi, ekologicznymi, spółdzielczymi, alterglobalistycznymi czy kwestiami dotyczącymi zrównoważonego rozwoju. Konwergencja zachodząca między Franciszkiem a lewicą społeczną jest dla rodzimych liberalnych konserwatystów kolejnym dowodem na „lewacką” tożsamość głowy Kościoła. W bardzo niewielu prawicowych środowiskach pojawił się w trakcie tego pontyfikatu samokrytyczny namysł, że wypadałoby się raczej wsłuchać w argumentację papieża niż przeciwstawiać mu swoje wizje ładu społeczno-gospodarczego.


18

Rozwój naprawdę zrównoważony, czyli jak ochronić polskie zasoby naturalne i strategiczną infrastrukturę przed pazernością globalnego kapitału

Marcin Malinowski W moich poprzednich tekstach („Niech znów ruszą maszyny”, „Szczepionka na neoliberalizm” i „Odzyskać państwo”) bardzo się starałem, aby nie wychodzić poza ramy narodowego, publicznego i społecznego interesu Polski i Polaków. Uznałem, że poruszane w nich tematy nie są ani „lewackie”, ani „prawicowo-oszołomskie”, ani antyklerykalne czy prokościelne. Sytuują się raczej na styku relacji większości polskiego społeczeństwa z „resztą”, czyli szeroko pojętą globalizacją, szkodliwym neoliberalnym światopoglądem, częścią oderwanych od

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

rzeczywistości polskich elit politycznych oraz egoistycznych elit finansowych. Polska nie jest dużym graczem na scenie międzynarodowej, dlatego ma ograniczone pole manewru, choć ono rzecz jasna istnieje. Należy tym bardziej uzmysłowić sobie jego granice i możliwości, które się z nim wiążą, ponieważ determinują one przyszły los polskiej wspólnoty, a więc nas. Temat ochrony polskich zasobów naturalnych i strategicznej infrastruktury, czyli zrównoważonego rozwoju, również warto poruszać, dążąc do


19

finansowym, telekomunikacyjnym, handlowym, z produkcją zawansowanych i średniozaawansowanych, ale innowacyjnych produktów, sprawnym rolnictwem i sektorem produkcji żywności. To państwo, które umiejętnie kontroluje konieczne monopole oraz dba o konkurencyjność na rynkach. Troszczy się o swoje środowisko naturalne, ekologię, lasy, rzeki i jeziora, o piękno architektoniczne, ma sprawną armię, solidną policję i inne służby. To państwo o stabilnych finansach, z bezpiecznym prywatnym i publicznym długiem oraz oszczędnościami obywateli zarządzanymi zgodnie z interesem narodowym, posiadające dość rezerw, aby móc aktywnie reagować na nieprzewidziane szoki i kryzysy. Przede wszystkim to jednak organizm, który sam jest w stanie określić, co jest dobre i realne dla jego obywateli, bez bezmyślnego kopiowania zagranicznych wzorów, często niewpisujących się w nasz specyficzny kontekst kulturowy i geopolityczny. Oznacza to konieczność istnienia bardzo sprawnych instytucji i systemu politycznego zdolnego do zarządzania tymi wszystkimi elementami. Obecność pięciu poniższych obszarów stanowi, moim zdaniem, minimum konieczne do zaistnienia zrównoważonego rozwoju.

Zasoby naturalne

bna Geoff Livingstone, flickr.com/photos/geoliv/17755702344

mianownika wspólnego dla Polaków – chociaż jest to już ćwiczenie trudniejsze, ponieważ niektóre składowe tego zagadnienia, np. stosunek do zmian klimatycznych, energii odnawialnej, nuklearnej, wydobycia gazu łupkowego czy do samej definicji zrównoważonego rozwoju, mogą budzić duże emocje. Co rozumiem przez zrównoważony rozwój? To zintegrowane i skuteczne prowadzenie różnych polityk, służące długoterminowym celom i interesom państwa oraz jego obywateli bez narażania interesu przyszłych pokoleń.

Państwo dobre, czyli jakie? Dobre państwo to, moim zdaniem takie, z którego obywatele nie emigrują i które nie ma problemów z demografią, ponieważ istnieją tam dobry rynek pracy, rzetelne zabezpieczenia socjalne, solidna publiczna służba zdrowia, edukacja, przedszkola, żłobki czy usługi komunalne. To państwo, które konkuruje nie tylko tanią siłą roboczą, lecz przede wszystkim produkcją zaawansowanych technologii opatentowanych przez rodzime podmioty gospodarcze. To także zróżnicowana ekonomia, z silnym krajowym kapitałem w sektorach

Kontrola nad polskimi zasobami naturalnymi i zarządzanie nimi w sposób zrównoważony stanowi jedną z podstaw przyszłego dobrobytu Polski. Zarządzanie tego typu zawsze było powodem konfliktów międzypaństwowych, co widać na przykładzie ropy czy gazu. Również obecnie toczy się o nie brutalna gra między państwami a grupami kapitałowymi. Miliardy dolarów ukryte w rajach podatkowych wracają stamtąd, by zostać ulokowane m.in. w zasobach naturalnych, także w Polsce. Konieczne jest wypracowanie takich strategii i polityk, które zapewnią zrównoważoną i dobrze przemyślaną ich eksploatację, zasilenie polskiego systemu socjalnego (a nie dywidend wielkiego kapitału), a dodatkowo wezmą pod uwagę interes przyszłych pokoleń oraz będą przyjazne środowisku naturalnemu. Wszystkie poniższe obszary są ze sobą powiązane, np. wydobywanie złóż mineralnych na obszarach Natura 2000 wpływa na stan tych terenów, nawożenia ziemi – na jakość wody pitnej, oddziaływanie wydobycia gazu łupkowego – na wody podziemne itd. Dlatego wszystkie strategie powinny brać pod uwagę istniejące między nimi współzależności. a) Woda pitna Polska jest terenem stepowiejącym i nieposiadającym wielkich zasobów wody pitnej. Tegoroczna susza sprawiła, że wiemy już, co oznacza jej niedobór.


20

Można także zauważyć, że coraz częściej pojawiają się gwałtowne opady powodujące powodzie – ale również długie okresy bezdeszczowe. Dlatego należy, po pierwsze, zapewnić strategiczną kontrolę państwa nad odpowiednią ilością zasobów wody pitnej oraz zdecydowanie uniemożliwić ich przejmowanie przez wielki kapitał. Po drugie, stworzyć i wdrożyć plan ograniczający kurczenie się jej zasobów, poczynając od wód podziemnych. Po trzecie, rozbudować systemy przeciwpowodziowe (wały, poldery itd.), gdyż ich brak będzie powodował ogromne straty finansowe powodowane coraz częstszymi powodziami. Trzeba także rozbudować systemy ograniczające straty w czasie suszy (zbiorniki wodne), poprawić czystość zasobów wód powierzchniowych i w ten sposób rozszerzać ich dostępność. Obecnie tylko 1 proc. zasobów to woda I klasy czystości. b) Ziemia rolna Państwo powinno mieć taką kontrolę nad strategicznie konieczną ilością ziemi rolnej, aby w razie potrzeby było w stanie zapewnić samowystarczalność żywnościową Polski. Rynki produktów rolnych są poddane manipulacjom spekulacyjnym, ceny mogą gwałtownie się zmieniać, a potencjalne przyszłe konflikty – doprowadzić do gwałtownych niedoborów żywnościowych. Należy więc wdrożyć, wzorem niektórych krajów Europy Zachodniej, mechanizmy, które uniemożliwią Polsce i polskiemu kapitałowi utratę kontroli nad ziemią rolną, a więc spekulację tą ziemią, gdyż, wbrew poglądom neoliberałów, nie powinna być ona traktowana jako zwykły towar. Należy też pilnować, aby Art. 23. Konstytucji RP był właściwie przestrzegany. Brzmi on: Podstawą ustroju rolnego państwa jest gospodarstwo rodzinne. Warto zadbać o odpowiednie normy ekologiczne zapobiegające erozji ziemi oraz zanieczyszczaniu gleb i wód, np. z powodu używania nawozów. c) Lasy W wyniku zawirowań historycznych polskie lasy są w większości własnością państwową i tak powinno zostać, gdyż leży to w interesie społecznym. Taka forma własności promuje swobodny dostęp do nich (chociażby w czasie grzybobrania), zabezpieczenie drzewostanu przed nadmiernym wyrębem, ochronę pięknych krajobrazów, zwierząt czy ostatnich dzikich ostępów leśnych. Wystarczy popatrzeć na niektóre zachodnie państwa – tam własność prywatna oznacza grodzenie. Lasy regulują również korzystnie ilość wody i klimat. Istnieją zakusy różnych grup, aby na własność przejąć polskie lasy, co jest sprzeczne z naszym interesem.

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

Warto więc wzmocnić konstytucyjnie państwową własność terenów leśnych, aby nie dało się dokonać przekształceń własnościowych na drodze ustawowej za pomocą zwykłej większości w sejmie. Na szczęście, zgodnie z polskim interesem narodowym i społecznym, 27 października 2015 r. Prezydent RP zawetował zmianę ustawy o lasach. Haczyk tkwił w podkreślonym fragmencie, który umożliwiałby sprzedaż gruntów leśnych: Art.1.1.2. Lasy stanowiące własność Skarbu Państwa mogą być zbywane wyłącznie w przypadkach określonych w ustawie w celu zachowania trwale zrównoważonej gospodarki leśnej lub realizacji celu publicznego w rozumieniu przepisów o gospodarce nieruchomościami. Konstrukcja tego zapisu jest podobna do ustępu konstytucyjnego o ograniczeniu zadłużenia publicznego, który pozwala na manipulację metody wyliczania długu publicznego za pomocą zwykłej ustawy. Jak to działa w praktyce, okazało się przy nacjonalizacji prywatnych pieniędzy z OFE. Jeśli np. IKEA czy jakiś fundusz spekulacyjny zaproponowaliby „trwale zrównoważony” projekt zarządzania 100 tys. hektarów lasów, to mogliby kupić taki obszar od Państwa, bo weryfikację projektu przeprowadzałoby Ministerstwo Ochrony Środowiska. Wygląda to więc na rezultat profesjonalnego lobbingu, którego celem była możliwości obejścia Konstytucji. Należy również zwiększać poziom ochrony i obszar parków narodowych czy krajobrazowych i poprawić jakość państwowych instytucji zarządzających lasami. d) Złoża kopalin energetycznych i nieenergetycznych Zdecydowałem się umieścić oba typy kopalin obok siebie, gdyż są podobne pod wieloma względami. Różnica jest taka, że kopaliny energetyczne są dodatkowo kluczowe dla bezpieczeństwa energetycznego – mówimy tu np. o węglu kamiennym i brunatnym, gazie konwencjonalnym, gazie łupkowym, metalach żelaznych i nieżelaznych, kryształach, pierwiastkach ziem rzadkich, surowcach budowlanych. Zasoby wszelkich kopalin to kapitał Polaków na przyszłość. Odpowiednia strategia i jej systematyczne wdrażanie mogą być jedną z podstaw zmiany obecnego neokolonialnego modelu rozwoju Polski na model podmiotowy, taki, jakim cieszą się Szwecja czy Korea Południowa. Mówiąc inaczej, zyski z wydobycia kopalin mogą zasilać budżet państwa, strategiczne inwestycje w technologie czy zabezpieczenia socjalne, edukację i przedszkola. Mogą również – jeśli sprawy nie zostaną dopilnowane – być transferowane z Polski w postaci dywidendy dla zagranicznych właścicieli. Obecnie nie ma żadnej solidnej strategii zrównoważonego rozwoju pozyskania kopalin. Firmy takie jak KGHM odprowadzają miliardy podatku CIT do


21

bn Ministry of Foreign Affairs of the RP, www.flickr.com/photos/polandmfa/14416151849/

państwowej kasy. Mimo to ich rozwój jest zagrożony przez ciągłe kłopoty budżetowe, które powodują czasami zbytni nacisk podatkowy ze strony rządzących. Różne polskie organizacje, np. Polska Platforma Technologiczna Surowców Mineralnych, od lat alarmują o zaniechaniach rządów na tym polu oraz promują propozycje strategii politycznych. Koncepcja taka powinna być długoterminowa i brać pod uwagę spore wahania cenowe surowców na światowych giełdach. Niepoważnym postępowaniem jest przejadanie sporych zysków w okresie krótkotrwałej hossy oraz zamykanie kopalń przy wahnięciach cenowych w dół, jak to ma miejsce obecnie. Wydobycie, zwłaszcza złóż rzadkich, opłaca się długoterminowo, ale trzeba realizować je w ramach polskiego interesu, a nie w imię zysków wielkiego kapitału. Państwo powinno inwestować w badania geologiczne, aby uzupełniać mapy polskich zasobów kopalnych. Analizy te muszą być wykonywane przez podmioty zależne od polskich instytucji, aby utrzymywać kontrolę nad cennymi informacjami. Niektóre zidentyfikowane złoża można klasyfikować według odpowiednio zdefiniowanych kryteriów, np. jako kluczowe dla interesu publicznego, i tym samym chronić je przed takim użytkowaniem gruntów, które uniemożliwiłoby ich późniejsze wydobycie. Równolegle powinno się inwestować w rozwój technologii geologicznych pozwalających na badania na coraz większych głębokościach.

Warto także wydawać środki na badania i rozwój technologii wydobywczych, co zmniejszy technologiczne uzależnienie od zagranicy oraz ułatwi potencjalny dostęp do cennych złóż na większych głębokościach, równocześnie niwelując zagrożenia ekologiczne. Państwo powinno też promować rozwój polskich firm wydobywczych, aby mogły czerpać zyski (uczciwie odprowadzając podatki do kasy państwowej) i oferować solidne miejsca pracy. Równolegle można ułatwiać im zagraniczną ekspansję, jak ma to miejsce w przypadku KGHM. Przyznawanie koncesji wydobywczych powinno zostać ulepszone zgodnie z polskim interesem narodowym, publicznym oraz społecznym, i powiązane z długoterminową strategią wydobywczą. Pewne kopaliny są rzadkie i jest na nie globalny popyt, stąd można je eksploatować szybko, w sposób rabunkowy albo rozsądnie zarządzać wydobyciem, biorąc pod uwagę wahania globalnej koniunktury. Tym samym ważne jest systematyczne analizowanie globalnych rynków surowcowych w celu neutralizowania wahań i baniek spekulacyjnych, aby zapewnić rozsądną długoterminową kontrolę nad zrównoważonym wydobyciem. Niektóre złoża są już nieopłacalne pod względem eksploatacji albo będą opłacalne wraz z postępem technicznym za np. 30 lat – takie szacunki powinny stać się elementem planowania i być zsynchronizowane z postępem w badaniach nad rozwojem lepszych technologii górniczych.


22

Równolegle proces przyznawania koncesji należy powiązać z wymaganiami dotyczącymi planowanych kopalń sformułowanymi z punktu widzenia ochrony środowiska oraz z obowiązkowym konsensusem z lokalnymi społecznościami, by uniknąć konfliktów społecznych i ustalić korzyści płynące dla nich z wydobycia. Tu wzorem są takie kraje, jak Szwecja, Finlandia czy Kanada. Prawo geologiczne i górnicze powinno być dopasowane do realiów, gdyż obecnie do nich nie przystaje i nie realizuje właściwie polskiego interesu. Przede wszystkim nie jest odporne na rabunkową gospodarkę surowcową, na spekulacje rynkowe oraz na te inwestycje zagranicznego kapitału, które są niepotrzebne i nieopłacalne dla Polski. Przepisy powinny wspierać zarządzanie wydobyciem kopalin, uwzględniając cały cykl wydobywczy – zaczynając od mapowania geologicznego, a kończąc na zarządzaniu odpadami górniczymi i rehabilitacji terenów pogórniczych. Niektóre właściwie przerobione odpady górnicze nadają się do powtórnego umieszczenia w ziemi i z czasem staną się wartościową kopaliną. Dzięki odpowiedniej konserwacji terenów pogórniczych mogą powstać obszary wartościowe przyrodniczo lub społecznie, np. jeziora w byłych kamieniołomach lub rezerwaty przyrody. Warto rozwijać przemysł recyklingu i związane z nim prawo i technologie, gdyż jego znaczenie rośnie. Z milionów zużytych samochodów, pralek, telefonów komórkowych, telewizorów da się w rentowny sposób odzyskać cenne surowce, które ograniczą popyt na eksploatację złóż. Istotny z tego punktu widzenia jest także rozwój przemysłu hutniczego, może on bowiem wytwarzać kolejne zyski, przetwarzając surowce na materiały o wysokiej wartości dodanej. Strategia zarządzania kopalinami powinna wybiegać nawet o 100 lat do przodu i bazować na zarządzaniu polskimi kopalinami oraz na wydobyciu zagranicznym, jak w przypadku chilijskiej inwestycji KGHM. Zagraniczne spółki doradcze nie powinny pełnić wiodącej roli w tworzeniu tego typu programów, a zlecanie audytu spółek węglowych niemieckiej firmie doradczej, jak to miało miejsce, jest przynajmniej nieświadomym działaniem na szkodę Skarbu Państwa ze względu na konflikt interesów. Zagraniczne firmy wydobywcze są konkurencją firm polskich w dostępie do rentownych kopalin w naszym kraju.

Inteligentna infrastruktura (poza miastami) Infrastruktura energetyczna, transportowa i telekomunikacyjna (w tym Internet) ma strategiczne znaczenie i jako taka powinna podlegać ochronie konstytucyjnej, jak dzieje się np. w Niemczech. Tamtejsza Konstytucja w artykule 87e stwierdza, że

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

koleje żelazne, wraz z opisem chronionych funkcji, są własnością państwa. Również inne strategiczne usługi, takie jak poczta, transport powietrzny i telekomunikacja, są chronione odpowiednio w artykułach 87d i 87f. Tym samym skandaliczna i lekkomyślna prywatyzacja PKP Energetyka nie mogłaby się tam zdarzyć. Nie warto nawet wspominać o „prywatyzacji” Telekomunikacji Polskiej przez sprzedanie jej państwowej telekomunikacyjnej spółce francuskiej. Te zadania wymagają dobrej koordynacji. O wiele łatwiej i taniej jest chociażby otrzymać pozwolenia, przygotować projekt i wybudować autostradę wraz z linią szybkich kolei, sieciami energetycznymi i położeniem kabli światłowodowych niż w przypadku wykonawstwa tych wszystkich prac z osobna. Planowanie takich inwestycji powinno być uzgadniane


23

bna Nuno Neves, flickr.com/photos/nunoneves13/14593189689

z MON, aby np. w przypadku konfliktu zbrojnego mosty czy autostrady nadawały się do szybkiego przerzutu wojsk. Obecnie taka koordynacja nie jest wdrożona. Warto zwrócić uwagę na kilka istotnych elementów. Po pierwsze, inwestycja w infrastrukturę wymaga sporych wydatków na technologie – a zatem trzeba rozwijać strategie badania, rozwoju i wdrażania polskich technologii w celu częściowego uniezależnienia się od ich importu – oraz rozwoju polskiego przemysłu wytwarzającego zaawansowane technologicznie produkty, poczynając od technologii energetycznych i maszyn budowlanych, a kończąc na pociągach czy komponentach elektronicznych. Po drugie, trzeba wziąć pod uwagę syndrom NIMBY (angielski skrót od frazy „nie w moim ogródku”), czyli typową postawę w przypadku takich inwestycji. Zaistnieć więc powinny rozsądne procedury decyzyjne,

gwarantujące odpowiednie konsultacje społeczne i rekompensaty dla właścicieli terenów, na których powstaje infrastruktura. Warto wspierać rozwój polskich firm, które – w miarę możliwości – powinny budować, remontować i rozwijać inwestycje tego typu, a z czasem mogłyby podjąć zagraniczną ekspansję. Działania te przyczynią się do zwiększenia bezpieczeństwa i poziomu zatrudnienia. Niestety, z powodu coraz bardziej gwałtownych zmian pogodowych katastrofy naturalne, takie jak upały, susze, gwałtowne wiatry i powodzie, będą w Polsce coraz częstszym zjawiskiem. Dlatego warto zrobić przegląd norm technicznych, zgodnie z którymi buduje się strategiczną infrastrukturę, aby zwiększyć jej wytrzymałość. Zagraniczny kapitał specjalizuje się w jej wykupie, ponieważ jest


24

bardzo dochodowa i w zasadzie gwarantuje monopolistyczną rentę. Odpowiednie prawo powinno to uniemożliwić i stworzyć strategię ponownego przejęcia kontroli nad bezmyślnie sprzedanymi obcemu kapitałowi aktywami o wartości strategicznej. To bardzo ważne z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski. Być może warto zastanowić się, jak wykorzystywać do tego oszczędności zgromadzone w OFE i inne oszczędności Polaków – takie inwestycje mogą być bardzo dochodowe. Należy brać pod uwagę także interes społeczny, czyli dostępność tej infrastruktury w regionach, w których nie jest możliwa jej rentowność, ale jej istnienie jest konieczne ze względów społecznych. Warto spojrzeć na zyski w perspektywie szerszej niż tylko bilansowa. Na przykład szybka kolej podmiejska może zwiększyć zatrudnienie w miejscowościach podmiejskich i zarazem zmniejszyć liczbę klientów bd Greenpeace Polska, flickr.com/photos/greenpeacepl/12507343843

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

pomocy społecznej, co jest ogromną korzyścią, choć nie widać jej w bilansie spółki przewozowej.

Produkcja i dystrybucja energii Ten temat jest bardzo istotny, gdyż tani prąd stanowi podstawę gospodarki i jej konkurencyjności. Dostęp do taniej energii jest w interesie społecznym. Gdy go zabraknie, rozwija się tzw. ubóstwo energetyczne. Bezpieczeństwo energetyczne jest ściśle powiązane z dostępnością surowców energetycznych i z jakością sieci przesyłowej prądu, których topologia zależy od rodzaju źródeł. Sieci przystosowane do obsługi rozproszonych źródeł odnawialnych są o wiele droższe w budowie i w utrzymaniu od tych rozprowadzających prąd z kilkunastu wielkich elektrowni. Warto uświadomić sobie, że dostosowanie sieci do obsługi energii odnawialnej jest dużo droższe niż samo wystawienie wiatraków czy paneli, i że koniec końców


25

koszt takich inwestycji odbije się na cenie prądu, o czym oficjalnie się nie mówi. Nie powinno się też zapominać, że zmiana mieszanki energetycznej, np. wykluczenie używania węgla, to koszmarnie drogi, 30- czy 40-letni proces inwestycyjny. Przyjrzyjmy się poniżej różnym źródłom energii elektrycznej. Główną zaletą węgla brunatnego i kamiennego jest to, że mamy ich ogromne złoża, co wpływa na nasze bezpieczeństwo energetyczne. Słabością tego źródła energii jest zaś to, że jego spalanie przyczynia się do emisji CO2, przez co jest ono na cenzurowanym. Polska ma problem, ponieważ z jednej strony w naszym narodowym interesie jest zapewnienie sobie bezpieczeństwa energetycznego, a z drugiej rośnie międzynarodowa presja na ograniczanie spalania węgla. Poniższa tabela pokazuje, że nasz rząd nie popisał się w negocjacjach klimatycznych. Polska emituje zaledwie 40 proc. CO2

na osobę w porównaniu z emisjami Luksemburga i 83 proc. w przypadku Niemiec, a mimo to jesteśmy postrzegani jako „brudny producent energii”. Również Belgia, Holandia, Finlandia, Czechy i Estonia emitują więcej CO2 na głowę niż Polska. Rozwiązaniem dla Polski wydają się inwestycje w nowe technologie energetyczne. Obecnie średnia wydajność naszych przestarzałych elektrowni węglowych to około 33 proc., podczas gdy nowe technologie pozwalają na zwiększenie jej do nawet 50 proc. Gdy dodamy kolejne 10-15 proc. z kogeneracji [czyli jednoczesnej produkcji prądu i ciepła – przyp red. NO],

Kraj

Emisja CO2 w tonach na osobę w 2013 r.

Emisja CO2 w kilotonach na kraj w 2013 r.

Luksemburg

20,9

10 832

Australia

16,9

390 000

Arabia Saudyjska

16,6

490 000

USA

16,6

5 300 000

Kanada

15,7

550 000

Estonia

14

18 650

Korea Pd

12,7

630 000

Rosja

12,6

1 800 000

Japonia

10,7

1 360 000

Czechy

10,4

109 486

Finlandia

10,2

54 767

Niemcy

10,2

840 000

Holandia

10,1

168 007

Belgia

8,8

97 766

Polska

8,5

320 000

Austria

7,8

65 203

Wielka Brytania

7,5

480 000

Chiny

7,4

10 330 000

UE

7,3

3 740 000

Dania

7,2

40 377

Włochy

6,4

390 000

Afryka Pd.

6,2

330 000

Szwecja

5,5

52 145

Francja

5,7

370 000

Iran

5,3

410 000

Meksyk

3,9

470 000

Indonezja

2,6

510 000

Brazylia

2,4

480 000

Indie

1,7

2 070 000

Emisja CO2 na kraj i osobę w 2013 r. (Źródła: Bank Światowy i Wikipedia. Dotyczy tylko emisji CO2 ze spalania paliw kopalnych i produkcji cementu).


26

będzie można istotnie zmniejszyć emisje CO2 bez ograniczania bezpieczeństwa energetycznego. Sporo się słyszy o sekwestracji dwutlenku węgla – wyłapywaniu go i składowaniu pod ziemią. Odradzam ten proces z co najmniej dwóch powodów: technologia ta zużywa bardzo dużo energii i de facto wymaga budowy dodatkowej elektrowni. Ponadto składowanie CO2 pod ziemią nie jest certyfikowane jako bezpieczne – skompresowany dwutlenek węgla to trucizna. Kolejnym źródłem energii jest gaz konwencjonalny. Polska wydobywa go dużo mniej, niż zużywa, co uzależnia nas od importu z Rosji. Z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego to spore ryzyko, dlatego warto inwestować w konkurencyjne źródła zaopatrzenia w gaz, choćby w celu zdobycia lepszej pozycji negocjacyjnej. Krokami w dobrym kierunku są budowa gazoportu w celu umożliwienia importu skroplonego gazu oraz rozbudowa połączeń gazowych z Czechami, Słowacją i Niemcami, co zapewni więcej alternatyw w przypadku problemów na wschodzie. Ciekawą opcją jest też gazyfikacja węgla. Następnym potencjalnie ważnym źródłem energii jest gaz łupkowy. To zapewne ciekawa możliwość zwiększenia naszego bezpieczeństwo energetycznego. Sporo mówi się o sukcesie wydobywczym w Stanach Zjednoczonych. Jest tylko jedno ale: obecne technologie nie są bezpieczne dla zasobów wody. Biorąc pod uwagę opisane wyżej problemy ze zmniejszającą się dostępnością wody pitnej w Polsce, nie powinniśmy się spieszyć z takim wydobyciem, możemy natomiast inwestować w badania i rozwój lepszych technologii wydobywczych, które nie degradują środowiska. Ponadto nie zabezpieczono procesu koncesyjnego przed wrogim przejęciem i wiele koncesji zostało wykupionych przez naszego wschodniego sąsiada – w przyszłości trzeba unikać tak oczywistych błędów w tworzeniu i wdrażaniu kluczowych strategii. Ważnym źródłem energii stanie się energia ze źródeł odnawialnych. Pozyskiwanie jej ma wielu zwolenników, co wynika z faktu, że w czasie dyskusji o tym sposobie pozyskiwania energii zwraca się uwagę tylko na brak emisji CO2 i ograniczenie wydobycia węgla. Sprawa nie jest jednak tak prosta. Z punktu widzenie cyklu życia produktu wygląda to zupełnie inaczej. Masowa produkcja tych technologii również wykorzystuje mnóstwo kopalin oraz powoduje zużycie energii, a więc emisję dwutlenku węgla. Ich instalacja (zwłaszcza wiatraków) jest obciążająca dla środowiska, sąsiedztwa i zwyczajnie niszczy piękno krajobrazu. Recykling, szczególnie paneli słonecznych, jest bardzo trudny, jeśli nie niemożliwy. Warto więc kalkulować wszystkie korzyści i straty, a nie tylko ich wąski wycinek zgodny z dominującą ortodoksją.

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

Produkcja energii odnawialnej wymaga całkowitej modernizacji sieci dystrybucji energii elektrycznej. Liczne rozproszone źródła energii oraz zmienność wiatru czy nasłonecznienia powodują, że sieci trzeba naszpikować gigantyczną ilością drogiej elektroniki, aby zarządzać niestabilnymi dostawami prądu. Dodatkowo należy budować rezerwowe elektrownie gazowe, które uruchamia się w okresie niedoboru wiatru lub słońca. Produkcja i odpady po zużyciu się technologii stanowić będą dodatkowe obciążenie dla środowiska, wliczając emisję CO2. To oczywiście ogromne dodatkowe koszty inwestycji, których obecnie nie bierze się pod uwagę. Na zastosowaniu tych technologii zarabiają zwłaszcza ich producenci, stąd można zrozumieć zaangażowanie np. Niemiec w ich promocję, gdyż dla tego kraju oznacza ona nowe rynki eksportowe. Polska również powinna inwestować w ich rozwój. Trochę inną kwestią są elektrownie wodne, wymagające sztucznych zbiorników, których budowa ma zazwyczaj fatalne następstwa dla okolicznego ekosystemu. Gdy jednak weźmiemy pod uwagę rosnące zagrożenia powodziowe oraz problemy z rezerwami wody pitnej, jest to alternatywa warta rozważenia. Ciekawą opcją jest geoenergia. Jej ewentualna popularyzacja powinna bazować na wynikach badań geologicznych. Warto pamiętać, że np. Islandia pozyskuje z tego źródła większość energii. Energia ze spalania śmieci nie jest najbardziej ekologiczną formą wytwarzania, ale alternatywę stanowi składowanie odpadów na wysypiskach. W Skandynawii istnieje sporo takich spalarni, więc to opcja warta rozważenia Nie jestem zwolennikiem produkcji energii z roślin, jeśli ogranicza ona obszary rolne służące produkcji żywności. Chyba że mówimy o biogazowniach wykorzystujących odpady z produkcji roślin spożywczych, np. słomę z żyta czy pszenicy. Jest to na pewno temat wart uwagi. Elektrownie atomowe trudno ocenić jednoznacznie. Przyjrzyjmy się kilku minusom. Po pierwsze, w razie problemów elektrowni atomowej nie da się wyłączyć. Co to oznacza, dowiedzieliśmy się w Czarnobylu i Fukushimie. Argument producentów tych technologii, mówiący, że teraz są one już bardziej zaawansowane, jest mylący, bo zawsze istnieje pewne ryzyko, za które producent nie bierze odpowiedzialności, a skutki i koszty ponosi społeczeństwo. Poza tym Polska zapewne musiałaby importować uran, co niekoniecznie poprawi nasze bezpieczeństwo energetyczne. Budowa takiej elektrowni to ogromna emisja CO2 (beton, cement itd.), czyli uzasadnienie odwołujące się do niskoemisyjności elektrowni atomowych z punktu widzenia cyklu życia jest nie do końca prawdziwy.


27

W przypadku konfliktu międzynarodowego taka elektrownia to wymarzony cel ataku rakietowego lub terrorystycznego. Być może problem ten można by przekuć w zaletę, gdyby taką elektrownię zbudować w województwie lubuskim, blisko granicy z Niemcami. Byłaby to dobra odpowiedź na rurociąg Nordstream. Odpady nuklearne są znacznym ryzykiem dla środowiska. Na przykład Francja składuje je na swoich wyspach na Pacyfiku, co stwarza potencjalne zagrożenie, lecz zwykle nie jest brane pod uwagę w rozważaniu wad energii nuklearnej. Wśród plusów wymieńmy przede wszystkim fakt, że warto mieć grupę specjalistów od kwestii nuklearnych, która będzie dysponowała odpowiednią wiedzą o produkcji technologii tego typu, w razie gdyby sytuacja geopolityczna jej wymagała. To także zawsze pewna dywersyfikacja źródeł zaopatrzenia w energię.

Infrastruktura transportowa Kolejnym zagadnieniem jest transport drogowy, kolejowy, rzeczny i lotniczy. Obecnie rzuca się w oczy brak zintegrowanego rozwoju sieci transportowej. Tworzy się wspólne strategie, aby zoptymalizować całą sieć, np. kontenery najlepiej przewozić koleją, a dowóz węgla z południa na północ mógłby być wykonywany za pomocą transportu rzecznego. Poza tym rozwój sieci transportowej powinien być integrowany z sieciami telekomunikacyjnymi i energetycznymi (gaz, ropa, prąd). Szybka kolej, jako forma transportu najbardziej przyjazna środowisku, powinna być priorytetem. Dotyczy to zarówno transportu osobowego, jak i towarowego. Proces usprawniania kolei musi być zintegrowany z badaniami i rozwojem polskich technologii, aby ten ogromny rynek stał się kołem zamachowym dla polskich producentów pociągów czy zasilania energetycznego, a także firm budujących i utrzymujących infrastrukturę. Większość tranzytu towarowego przez Polskę powinna być transportowana koleją, aby odciążyć drogi. Rozwój sieci drogowej jest strategicznie istotny. Nie jestem zwolennikiem niekorzystnego dla Polaków systemu opłat – powinny go zastąpić przynajmniej kilkumiesięczne winiety, co jest formą podatku regresywnego: osoby zamieszkałe w Polsce często korzystające z płatnych dróg płacą relatywnie mniej, a osoby mieszkające za granicą relatywnie więcej. Transport rzeczny jest sferą niedoinwestowaną, mimo korzystnej sieci rzek północ-południe i poniemieckiej infrastruktury na Odrze. W kwestii transportu lotniczego od lat widać nadmierną ambicję polityki regionalnej, aby w każdym mieście było lotnisko, co jest nieekonomiczne i naraża państwo na marnotrawienie środków. Polsce

b Trevor Butcher, flickr.com/photos/27888428@N00/5024062378/

wystarczy tylko kilka lotnisk pasażerskich, ważne jest połączenie ich z szybką koleją, aby zapewnić sprawny dowóz pasażerów.

Infrastruktura telekomunikacyjna Sprzedaż Telekomunikacji Polskiej państwowej spółce francuskiej jest przykładem patologii obecnego systemu i braku rozwagi decydentów. Kontrola państwa nad siecią telekomunikacyjną jest jednym z jego celów, a polityka ta powinna być zintegrowana z próbą odbudowy polskiej produkcji tych technologii oraz z ochroną przed cyberterroryzmem czy cyberwojną. Również utrzymanie i rozwój tej infrastruktury muszą być prowadzone przez polskie spółki kontrolowane przez państwo, gdyż ma to znaczenie strategiczne.

Inteligentne miasta Znaczna część Polaków mieszka w miastach, stąd miejsca te stanowią specjalne wyzwanie, jeśli chodzi o rynek pracy i wykorzystywanie zasobów. Spójrzmy na nie z punktu widzenia zużycia zasobów w budynkach, w transporcie, przy utylizacji śmieci oraz w kanalizacji, oświetleniu itp.


28

bna Daniel Kulinski, flickr.com/photos/didmyself/4001042920/

Budynki zużywają sporo energii (prąd, gaz, olej opałowy itd.) i wody. Warto więc inwestować w oszczędzanie tych zasobów. W przypadku ogrzewania należy zacząć od właściwego docieplenia, a dopiero w drugiej kolejności zainwestować w instalacje technologii regulującej używanie oświetlenia, klimatyzacji, ogrzewania, wody czy generujące prąd z energii słonecznej, np. na szybach czy na powierzchniach dachowych. Transport w miastach zużywa sporo energii oraz zanieczyszcza otoczenie szkodliwymi wyziewami i hałasem. Warto inwestować w transport elektryczny, taki jak tramwaje, elektryczne autobusy czy metro, a także promować w aglomeracjach miejskich auta elektryczne. Trzeba jednak pamiętać, że baterie obsługujące elektryczne auta robione są między innymi z litu, który wydobywa zaledwie kilka państw na świecie. Oznacza to kolejne uzależnienie od importu surowców. Proces ten powinien być wspierany przez dobrze przemyślany system opłat parkingowych, limitowaną liczbę pozwoleń na poruszanie się autami w tłocznych centrach czy darmową (lub tanią) komunikację. Skutkiem będzie zmniejszenie poziomu hałasu (samochody elektryczne są ciche) oraz kosztów opieki

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

zdrowotnej (transport elektryczny nie wydziela trujących emisji powodujących np. choroby dróg oddechowych). Warto inwestować w szybką kolej podmiejską, jak robią to Niemcy, aby podmiejskim społecznościom bardziej się opłacało dojeżdżać do pracy w miastach kolejką niż samochodami. Ważnym zadaniem jest tworzenie infrastruktury komunikacji rowerowej. Planowanie różnych typów infrastruktury transportowej powinno być zintegrowane. Oszczędzanie wody, stacje jej uzdatniania, kanalizacja i oczyszczalnie ścieków są ważną infrastrukturą konieczną do ochrony niewielkich zasobów wody pitnej w Polsce. Miasta zużywają również na miejskie oświetlenie ogromne ilości prądu. Inwestując w nowoczesne systemy oświetleniowe, można sporo oszczędzić. Ważne budynki, np. elektrownie, serwerownie itd., są potencjalnym celem ataków terrorystycznych i militarnych w przypadku wojny. Ponieważ ich działanie jest kluczowe dla państwa, należy inwestować w technologie, które zabezpieczą je przed takim ryzykiem. Inteligentne sieci elektryczne, doprowadzające prąd do domów (tzw. ostatnia mila), również mają spory potencjał oszczędności energii. W mniejszych miejscowościach istnieje dodatkowo możliwość


29

rozwoju lokalnego generowania prądu. Liczne zakłady produkcyjne zużywają sporo energii i wody. Odpowiednie normy i zachęty powinny wspierać ich oszczędzania, np. poprzez zamknięty obieg wody lub zmianę silników diesla obsługujących maszyny na silniki elektryczne. Warto te procesy sprzęgnąć z rozwojem polskich technologii, odpowiednimi normami i umiejętnym definiowaniem zamówień publicznych, aby duże inwestycje generowały dodatkowy rozwój w regionach.

Inteligentne łańcuchy dostawcze produktów, ich recykling i opakowania Użytkowane na co dzień produkty, np. auta, maszyny, AGD, telewizory, komputery, klimatyzatory, serwery itd. zużywają sporo energii i surowców w procesie produkcyjnym, a po zużyciu lądują zazwyczaj na śmietnisku. Dodatkowym problemem ekologicznym są wszechobecne plastikowe opakowania. Można temu zaradzić. Większość tych produktów jest importowanych lub jedynie składanych w Polsce. Tym samym można się zastanowić, jak obligatoryjnie wydłużyć ich gwarancje, aby producenci byli zmuszeni do produkcji trwalszych wersji. Oczywiście podniosłoby to ich cenę, ale byłyby dłużej sprawne i zmniejszyłoby się zużycie zasobów naturalnych potrzebnych do ich produkcji. Istnieje wiele obowiązkowych norm minimalizujących zużycie prądu, ale niekoniecznie są one skuteczne z punktu widzenia klienta i środowiska naturalnego. Warto inwestować w odzyskiwanie surowców ze zużytych technologii, które są prawdziwą kopalnią zasobów obejmujących całą tablicę Mendelejewa. To rosnący sektor, stopniowo generujący ogromne zapotrzebowanie na nowe technologie do wyłuskiwania surowców ze zużytych sprzętów. Technologie te można rozwijać także w Polsce. Koszmarem dla środowiska są plastikowe opakowania. Warto znajdować prawne rozwiązania i wprowadzić obowiązek używania bardziej ekologicznych materiałów.

Inteligentne finansowanie Powyższe inwestycje w zrównoważony rozwój wymagają dużych zasobów pieniężnych. Sektor finansowy powinien więc być zachęcany do tworzenia odpowiednich produktów finansowych, które ten proces wesprą. Warto analizować, jak oszczędności Polaków – bankowe czy emerytalne – mogłyby zostać użyte, oczywiście z należnym zyskiem dla ich właścicieli, do finansowania tych koniecznych i dochodowych inwestycji oraz do wykupienia strategicznej infrastruktury, które została nierozważnie sprzedana zagranicznym inwestorom. W tym kontekście jasny

staje się sens postulatów przemyślanej repolonizacji sektora bankowego. Zagraniczny kapitał nie ma interesu we wchodzeniu w konflikt z kapitałem ze swoich krajów, zainteresowanych zwiększaniem udziału na polskich rynkach strategicznej infrastruktury. Podobnie warto rozważać, jak można byłoby użyć kapitału zgromadzonego w OFE. Równocześnie trzeba ograniczać rozwój finansowych, spekulacyjnych instrumentów pochodnych, jeśli nie służą interesowi społecznemu czy publicznemu. Można tego dokonać np. przez niewielki podatek obrotowy od każdej transakcji. Niektóre z tych instrumentów są korzystne tylko dla instytucji finansowych, wykorzystujących je do spekulacji na rynkach, np. energii.

Podsumowanie Można pokusić się o kilka ogólnych wniosków. Po pierwsze, państwo powinno zachować lub odzyskać kontrolę nad strategicznymi zasobami naturalnymi i kluczową infrastrukturą energetyczną, telekomunikacyjną i transportową. Po drugie, umiejętne zarządzanie zasobami naturalnymi i ważną infrastrukturą może stanowić podstawę dofinansowania ochrony zdrowia, edukacji, badań i rozwoju czy mieszkalnictwa komunalnego. Po trzecie, we wszystkich tych obszarach rośnie zapotrzebowanie na nowoczesne technologie. Popyt ten powinien być w miarę możliwości zaspokajany przez polskich naukowców i producentów, co wpłynie na jakość rynku pracy i zamożność regionów. Po czwarte, większość zasobów naturalnych jest konsumowana w miastach. Dlatego warto inwestować w koncepcje inteligentnych miast w celu oszczędnego zużywania tych surowców. Po piąte, należy wpływać na całe łańcuchy produkcyjne, aby oszczędnie zużywały zasoby naturalne. Obowiązkowa dłuższa gwarancją na takie produkty, uzupełniona o recykling zużytych, wydaje się dobrym kierunkiem. Po szóste, warto pracować nad rozwojem inteligentnych instrumentów finansowych, wspierających zrównoważony rozwój Polski i pomnażających oszczędności Polaków. Zapewne jedną z opcji jest wspieranie repolonizacji sektora bankowego czy wykupu infrastruktury strategicznej. Po siódme, w związku z gwałtownymi zmianami pogodowymi, warto zrobić przegląd norm strategicznej infrastruktury w celu zwiększenie jej odporności na coraz silniejsze wiatry, częstsze powodzie i susze oraz wyższe temperatury. Po ósme, powstać powinna zintegrowana strategia zrównoważonego rozwoju w zakresie zasobów naturalnych i kluczowej infrastruktury na nadchodzące 20-30 lat. Jej wdrażanie winno się odbywać na podstawie kilkuletnich planów inwestycyjnych.


30

Niemała destabilizacja z prof. Janem Toporowskim rozmawia Marceli Sommer

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016


31

–– W swojej pracy naukowej zajmuje się Pan m.in. mechanizmami systemu finansowego, które powodują destabilizację i przyczyniają się do kryzysów gospodarczych. Czy obserwując problemy, z jakimi boryka się światowa gospodarka w ostatnich latach, miał Pan poczucie, że na naszych oczach realizują się scenariusze już od dawna wyjaśnione i opisane (m.in. przez polskich ekonomistów, takich jak Michał Kalecki czy Oskar Lange, którymi się Pan inspiruje), czy może coś – jakieś nowe zjawiska, mechanizmy – Pana zaskoczyło? bnd Scott Beale, flickr.com/photos/laughingsquid/14313066998/

–– Prof. Jan Toporowski: Zaskoczył mnie początkowo sam wybuch kryzysu. A później – pokutujące do dziś – przekonanie o jego wyjątkowości i przełomowym charakterze. Pamiętam, że w 2007 r. rozmawiałem o tym, co dzieje się na rynkach finansowych, z jednym z czołowych lewicowych ekonomistów w Oksfordzie, Andrew Glynem. Widoczne już wówczas turbulencje traktowałem jako zjawisko sezonowe. Od lat śledząc sytuację na rynkach wiedziałem, że w lecie rynki w Anglii i – do pewnego stopnia – w Stanach Zjednoczonych zmagają się z brakiem płynności. Ludzie wyjeżdżają na wakacje i nikt nie chce robić wtedy większych operacji na akcjach czy obligacjach. Tak też powiedziałem Glynowi. Okazało się, że to było trochę więcej niż przejściowy brak płynności [śmiech]. Ale jednocześnie, wbrew dość wówczas na lewicy rozpowszechnionemu przekonaniu, że mamy do czynienia z „ostatecznym krachem systemu kapitalistycznego” – wobec którego byłem dość sceptyczny – moja diagnoza nie była wcale bardzo odległa od rzeczywistości. –– Bardzo rozpowszechnione do dziś jest przekonanie, że kryzys wywołany został przez fałszerstwa i inne patologiczne zachowania bankierów i finansistów, związane z operacjami na tak zwanych Collateralized Debt Obligations (obligacji zabezpieczonych długiem), czyli stosowanych przez instytucje finansowe instrumentach pochodnych opartych na długu, oraz przez kredyty subprime (kredyty wysokiego ryzyka, przyznawane osobom o niskiej zdolności kredytowej). Inni twierdzili lub twierdzą, że źródłem kryzysu był nadmierny poziom zadłużenia prywatnego. W rzeczywistości było jednak inaczej. Głównym problemem naprawdę był brak płynności. Pierwsza reakcja banków centralnych na kryzys po upadku Lehman Brothers była dość standardowa – uwolnienie rezerw, które miały ustabilizować rynki. I te metody przyniosły zamierzony efekt. Gdy płynność została przywrócona dzięki działaniom banków centralnych, rynki wróciły do stanu równowagi, a amerykańska Rezerwa Federalna, która w ramach programu antykryzysowego skupiła sporo aktywów uważanych za „toksyczne”, ostatecznie na tym zarobiła! Racji nie miała także lewica, która utożsamiła cały system finansowy z lichwą i twierdziła, że kryzys wynikł z tego, iż biedna klasa robotnicza w Stanach kompensowała niskie zarobki życiem na kredyt, generując zadłużenie, którego nie była potem w stanie obsłużyć. W rzeczywistości przytłaczająca większość skumulowanego zadłużenia amerykańskich gospodarstw domowych dotyczyła klasy średniej – rodzin, które mają pewne zabezpieczenie i w razie niewypłacalności mogą po prostu sprzedać dom i kupić sobie mniejszy.


bnd G Cacakian, flickr.com/photos/fmg2008/5148688605/

32

Na początku lat 90. przeprowadzono w USA takie badanie, w którym sprawdzono prawdopodobieństwo niewypłacalności. Intuicyjnie oczywiste wydaje się, że ono musi być związane z dochodem: że ci, którzy mają wyższy dochód, są mniej zagrożeni, a ci, którzy mają niższy – bardziej. Tymczasem z badania rynku wynikło, że jest wręcz odwrotnie – że to ci, którzy zarabiają najwięcej, najczęściej rezygnują ze spłacania swoich długów, a najbiedniejsi najrzadziej. –– Jak to możliwe? –– Dla kogoś, kto – tak jak ja – pochodzi z biednej rodziny, to wcale nie jest tak bardzo zaskakujące. Weźmy przypadek amerykański. Ubodzy w USA mieszkają często na osiedlach kontenerowych, w takich blaszanych przyczepach. I ta przyczepa stanowi wszystko, co taki człowiek ma. On będzie harował po 24 godziny na dobę, żeby tylko spłacić kredyt, bo inaczej nie będzie miał nic. Sytuacja zmienia się diametralnie, jeśli mówimy o kredycie na kupno któregoś z kolei domu. Jeśli ktoś zamożny stwierdza, że chce przestać go spłacać, to po prostu przestaje, przepisując wcześniej majątek na innego członka rodziny. Bank zajmuje niespłacony dom, kredytobiorca nie traci dobytku, i wszyscy są zadowoleni. Każdy przypadek zajęcia domu najuboższych przez bank jest tragedią, ale jeśli tylko rynek bankowy jest odpowiednio uregulowany, to skala tego zjawiska jest marginalna. Banki nie chcą kłopotów i zazwyczaj są skłonne do renegocjacji warunków spłaty długów, obniżają oprocentowanie albo przesuwają termin uregulowania danej raty, dzięki czemu, ostatecznie rzecz biorąc, większość kredytów osób niezamożnych jest spłacana. Większości lewicy rzeczywiste

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

mechanizmy działania systemu finansowego wydają się jednak nie interesować i trzyma się ona anachronicznej diagnozy o świecie finansów jako wielkiej pijawce przyssanej do świata pracy. –– Degradacja materialna znacznej części klasy średniej chyba jest jednak faktem. ––To prawda, ale źródłem tej degradacji nie jest zadłużenie, lecz liberalizacja rynku pracy. Tymczasowa, nisko płatna praca zagościła na dobre w sektorach, w których pracuje klasa średnia – na co dzień obserwuję to np. w szkolnictwie wyższym. Innym problemem, który dotyka klasę średnią, jest sytuacja na rynku nieruchomości i z pokolenia na pokolenie coraz marniejsze perspektywy na uzyskanie własnego mieszkania. Warto podkreślić, że te problemy nie są tak do końca nowe. Czterdzieści lat temu, gdy przyjechałem do Londynu, na mieszkanie też trzeba było przeznaczać połowę pensji. –– Rodzi się pytanie: czy zmiany społeczne i klasowe, które obserwujemy, to narodziny nowego porządku, czy kolejny wariant tego samego porządku, a może nawet swoisty „powrót do przeszłości” i zjawisk znanych z poprzednich epok, z innej fazy cyklu? –– Bliskie mi jest myślenie o kapitalizmie w kategoriach cykliczności i wydaje mi się, że całkiem sporo problemów, z którymi się dziś zmagamy, jest „starych”. –– Przyjemniej jednak myśleć, że spotykamy się z zupełnie nowymi jakościowo wyzwaniami niż o tym, że nie potrafimy sobie dobrze poradzić z czymś, co jest po prostu powtórką z pewnej fazy cyklu gospodarczego.


–– Każde pokolenie przeżywa to po raz pierwszy i myśli, że to coś nowego. Trzeba uważnych studiów nad historią rozwoju kapitalistycznego i jego mechaniką, żeby to zrozumieć. Pamiętam, że gdy jeszcze studiowałem w Birmingham, jeden z wykładowców wytłumaczył mi cykliczność kapitalizmu na kanwie historii miasta. Społeczeństwo było tam tradycyjnie rozwarstwione nie tylko klasowo, ale także pod względem pochodzenia. W czasie, kiedy tam mieszkałem, bardzo wyraźnie było widać na przykład, że „arystokracja klasy robotniczej” składała się z Anglików i Irlandczyków. Irlandczycy przybyli tam w XIX w. i wtedy to oni byli najbardziej pogardzanymi i wyzyskiwanymi przez rodowitych Anglików nisko wykwalifikowanymi robotnikami. Później przyjechali Żydzi i to oni weszli w role zajmowane wcześniej przez Irlandczyków. Miejsce Żydów zajęli Polacy z powojennej emigracji – w tym moi rodzice. W latach 60. pojawili się Hindusi, a po nich – imigranci z Karaibów. Za każdym razem, gdy pojawiała się nowa grupa przybyszów, ta na dnie czuła ulgę, bo ktoś nareszcie był w hierarchii niżej od nich. –– Tak opisana historia Birmingham jest jednak historią postępu społecznego, a degradacja nieźle prosperującej w pierwszych dekadach powojennych klasy robotniczej do rangi mieszkającej w blaszakach podklasy albo upadek klasy średniej to – niezależnie od przyczyn tych zjawisk – przykłady społecznego regresu. Gdzie tu cykl? –– Niepewność zatrudnienia może się wydawać czymś względnie nowym we współczesnej Europie i Stanach Zjednoczonych, gdzie po wojnie zapanował ład społeczny oparty na interwencjonizmie i stabilnym stosunku pracy. To temu ładowi zawdzięczaliśmy postęp społeczny i stopniową poprawę statusu kolejnych grup na rynku pracy. Sukces reform zapoczątkowanych w latach 30. przez Roosevelta wynikał z panicznej obawy przed deflacją. Dziś takiej obawy nie mamy. Banki centralne potrafią wręcz chwalić się tym, że ceny spadają i twierdzić, że wszyscy mamy więcej pieniędzy. Rzecz jednak w tym, że nie wszyscy. Demontaż państwa dobrobytu i regres społeczny wzajemnie się nakręcają. Napływowi taniej siły roboczej oraz tanich towarów z gospodarek opartych na taniej pracy towarzyszy coraz to większa deregulacja i obniżanie powszechnych standardów zatrudnienia. W największym stopniu dotknęło to ludzi z dołu drabiny społecznej – pracowników tymczasowych, mniejszości, imigrantów. Ale ten wyścig do dołu nie może trwać wiecznie. Liberalizacja – choć trwa już od przeszło trzydziestu lat – jest zjawiskiem przejściowym.

ba Grzegorz Gołębiowski, commons.wikimedia.org/wiki/File%3AJan_Toporowski_2015.jpg

33

topo ROW ski Jan Toporowski (ur. 1950) – profesor ekonomii i finansów, do 2012 r. dziekan Wydziału Ekonomii Szkoły Studiów Orientalnych i Afrykańskich (SOAS) Uniwersytetu Londyńskiego, znawca problematyki rynków finansowych i bankowości międzynarodowej, autor m.in. książek „The Economics of Financial Markets and the 1987 Crash” (1993), „The End of Finance: Capital Market Inflation, Financial Derivatives and Pension Fund Capitalism” (2000), „Theories of Financial Disturbance: An Examination of Critical Theories of Finance from Adam Smith to the Present Day” (2005), „Dlaczego gospodarka światowa potrzebuje krachu finansowego” (2010, wyd. polskie 2012) oraz „Michal Kalecki: An Intellectual Biography. Volume 1 Rendezvous in Cambridge 1899–1929”.

–– Trudno jednak siedzieć z założonymi rękami i czekać na powrót welfare state. –– Oczywiście, lewica polityczna i ruch związkowy powinny być aktywne. Przy czym wydaje mi się bardzo ważne, żeby lewica nie postawiła na potencjalnie popularny w związku z trwającym kryzysem migracyjnym protekcjonizm i odwoływanie się do antyimigranckich uprzedzeń. Wobec starych problemów należy natomiast sięgnąć do innych znanych i sprawdzonych rozwiązań: przywrócenia i wzmocnienia regulacji rynku pracy, obowiązkowych świadczeń społecznych oraz systematycznie waloryzowanych płac minimalnych. W dalszej kolejności musi zaś dążyć do przebudowy instytucji – stworzenia nowych instrumentów wpływu na prywatny kapitał, które umożliwią prowadzenie długoterminowego planowania gospodarczego. Wolna przedsiębiorczość – tak, ale potrzebne są takie regulacje, które zapewnią dostęp do kapitału dla tych inwestycji i przedsiębiorstw, które stanowią priorytet z punktu widzenia przyjętej przez państwo strategii rozwoju społeczno-gospodarczego. Musimy zrozumieć, że polityka społeczno-gospodarcza nie może opierać się ani na wolnorynkowej ideologii, zakładającej samorzutny rozwój na bazie sumy decyzji podejmowanych w sektorze prywatnym,


34

ani na samych inwestycjach publicznych (to ostatnie oznaczałoby groźbę inflacji). Potrzebne są instytucje, które będą regulować rynek kapitałowy i dostarczać kapitału tam, gdzie jest potrzebny. –– Jak te rozpoznania mają się do kryzysu europejskiego, który według obiegowych opinii związany jest z problematyką finansów publicznych i nadmiernego zadłużenia krajów Eurostrefy? –– Kryzys strefy euro nie jest wynikiem nadmiernego zadłużenia ani błędnych decyzji politycznych na poziomie poszczególnych krajów czy instytucji UE. To kryzys źle zaprojektowanego modelu instytucjonalnego. Zasady, według których stworzono struktury Eurostrefy, były skrajnie monetarystyczne: bank centralny jest tu odpowiedzialny za emisję pieniądza i jest niezależny od jakichkolwiek czynników politycznych. Z kolei europejskie państwa nie mają banków centralnych, które mogłyby spełniać stabilizującą funkcję, zapewniając obrót i płynność obligacji rządowych. Nie uwzględniono w należyty sposób faktu, że obrót pieniądza odbywa się dziś nie tylko w gospodarce realnej, ale również na rynkach finansowych, i zapewnienie obrotu pieniądza na rynkach finansowych jest w obecnym systemie światowym niezbędne dla zapewnienia stabilności waluty. Doskonale rozumieją to Amerykanie. W Europie wciąż bierze jednak górę strach przed inflacją, bo rozumienie zasad działania rynków finansowych jest wciąż na dość niskim poziomie. Dobrze uregulowany rynek obligacji rządowych powinien być fundamentem nowego europejskiego systemu finansowego. Elementem całego tego dysfunkcjonalnego układu jest irracjonalny strach przed długiem publicznym, oparty na charakterystycznym wyobrażeniu – rozpowszechnianym m.in. przez Leszka Balcerowicza – że to jest zadłużenie zewnętrzne, działające na zasadzie zero-jedynkowej. Podkreśla się np., że wyemitowanie obligacji skarbowych oznacza zaciągnięcie przez państwo pewnego zobowiązania, ale jednocześnie pomija się fakt, że wiążą się one ze znacznym dochodem dla ich nabywców, którzy stanowią część krajowej gospodarki i którzy część zarobionych pieniędzy oddają budżetowi państwa. –– Często podnosi się także, iż problemem jest połowiczny charakter integracji gospodarczej strefy euro i uwolnienie polityki finansowej od nadzoru politycznego. –– Zgadzam się. Niestety kryzys generuje przede wszystkim reakcje typu nacjonalistycznego, co powoduje, że nie ma woli politycznej budowy nowych instytucji lub przebudowy starych. To było

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

podstawowe doświadczenie byłego greckiego ministra finansów Janisa Varoufakisa, któremu wydawało się na początku, że wystarczy stworzyć projekt reform, który będzie sensowny z punktu widzenia całego systemu – i wytłumaczyć go Europejczykom. Zwyciężyło jednak przekonanie, że problem został wygenerowany na poziomie poszczególnych państw i na tym poziomie trzeba go rozwiązać. Nie zważano na to, że państwom strefy euro odebrano wcześniej instrumenty, które mogłyby im to umożliwić. –– W drugiej połowie lat 80. opublikował Pan jeden ze swoich najgłośniejszych artykułów – który, notabene, przypłacił Pan utratą ówczesnej posady w londyńskim City – „Dlaczego gospodarka światowa potrzebuje krachu finansowego?”. Od tego czasu mieliśmy już parę poważnych załamań na rynkach finansowych, ale pozytywnych zmian trudno się chyba dopatrzeć. –– Krach finansowy to forma rozładowania narastającej nierównowagi. Moja teza była taka, że kryzysy są niezbywalną częścią naszego systemu, jako forma jego samoregulacji. Ale to nie znaczy, że konsekwencje załamań finansowych są pozytywne ani że nie należy starać się ich powstrzymywać. Zdecydowanie lepsza od krachu byłaby reforma systemu – taka, która zmierzyłaby się z mechanizmami stanowiącymi o sednie i naturze kapitalizmu od niemal dwustu lat. –– Czy od upadku słynnego Lehman Brothers znaleźliśmy się bliżej wypracowania takiej reformy i zmierzenia się z przyczynami światowych kryzysów? ––Jednym z głównych problemów, które leżały u źródeł ostatniego kryzysu finansowego, było sprowadzenie polityki gospodarczej do polityki pieniężnej, prowadzonej przez niezależne banki centralne. Niestety, po 2008 r. przekonanie o wiodącej roli banków jeszcze się umocniło – i to po wszystkich niemal stronach politycznego sporu. Jako podmiot zdolny do załatwienia wszelkich światowych problemów – od rozwoju gospodarczego, przez zmianę nauczania ekonomii i bezrobocie, po zmiany klimatyczne – sam się przedstawia np. Bank of England. Albo weźmy przypadek kryzysu europejskiego, określanego też mianem kryzysu zadłużenia lub kryzysu strefy euro. Rządy państw członkowskich są bezwładne, nie mogą sobie poradzić z kryzysem, i tylko jeden Draghi [szef Europejskiego Banku Centralnego – przyp. redakcji NO] zawsze ma rozwiązanie. Tym rozwiązaniem jest – według niego – wykupienie przez EBC długoterminowych obligacji zadłużonych krajów eurostrefy. W praktyce jednak skup obligacji ożywi rynki finansowe i zmieni strukturę zadłużenia w gospodarce, ale nie wywrze wpływu na realną gospodarkę.


bna Coralle Mercier, flickr.com/photos/koalie/257643144/

35

–– Chodzi o to, że kluczowym problemem, który stoi za kryzysem, jest nadmierne rozdęcie świata finansowego względem realnej gospodarki, a proponowane rozwiązania oznaczają wpompowanie w te rynki jeszcze większych pieniędzy i tylko ten problem spotęgują? –– Nie do końca. Myślę, że zarówno decydenci polityczni i gospodarczy, jak i część środowisk lewicowych, przeceniają rolę zmian, które zachodzą na rynkach finansowych. Bankierzy i wsłuchani w nich politycy chcą pompować pieniądze na światowe giełdy, żeby podtrzymywać krążenie pieniądza. Z kolei część lewicy proponuje ograniczenie spekulacji jako panaceum na wszystkie problemy współczesnych gospodarek. Tymczasem rynki finansowe nie są ani sednem naszego problemu, ani kluczem do jego rozwiązania. Żeby prawidłowo zareagować na kryzys gospodarczy, trzeba zrozumieć mechanizmy, które odpowiadają za koniunkturę i rozwój, a te – w moim przekonaniu – znajdują się poza światem finansów, w realnej gospodarce, a konkretniej w inwestycjach sektora prywatnego. To rozpoznanie, które zawdzięczam takim myślicielom, jak Michał Kalecki, Róża

Luksemburg czy niektórzy lewicujący keynesiści: kryzysy kapitalizmu biorą się ze zbyt niskiego poziomu inwestycji. A to, co dzieje się na rynkach finansowych, dotyczy głównie samych finansistów. Świat finansów jest bardzo mocno skupiony na sobie i wydaje mu się, że dotykające go wahania to niewyobrażalny kataklizm, z którego biorą się wszystkie inne. To naturalne – mówimy przecież o ludziach, którzy z rynków czerpią gigantyczne dochody. Trudno im zrozumieć, że nie są pępkiem świata ani nawet najważniejszym sektorem kapitalizmu. Tymczasem, choć prawdą jest to, że stosowane na rynkach finansowych instrumenty mają coraz bardziej złożony i spekulacyjny charakter, finanse nie są istotą współczesnego kapitalizmu. –– I nikt tego nie rozumie? ––Jest coraz więcej ludzi w świecie nauki i w sektorze eksperckim, którzy mają świadomość, że problem tkwi w sektorze prywatnym i w jego niechęci do inwestowania. Ale większości z nich wciąż się wydaje, że możliwe jest ożywienie tej koniunktury klasycznymi instrumentami polityki pieniężnej czy fiskalnej.


36

–– A nie jest? –– Nie. To jest immanentny problem kapitalizmu: ten system gospodarczy podlega cyklom rozwojowym, które są ściśle uzależnione od poziomu prywatnych inwestycji. Kiedy sektor prywatny stawia na oszczędzanie, a nie na inwestycje, zaczyna się stagnacja. Żeby przełamać stagnację, potrzebne jest podniesienie poziomu inwestycji, ale sektor prywatny nie chce wprowadzać środków na rynek, kiedy nie wiąże się to z wystarczająco atrakcyjnymi zyskami. I nie istnieją mechanizmy, żeby te inwestycje – w skali, która byłaby konieczna do pobudzenia rozwoju – wygenerować. Keynesiści twierdzą, że można pobudzić „ruch w gospodarce” poprzez odpowiednią politykę fiskalną, a przede wszystkim zwiększenie wydatków publicznych. O ile to wydaje się wykonalne na dużych rynkach, takich jak amerykański, to kraje europejskie – nawet tak potężne, jak niemiecki – są na to za małe i polityka inwestycji publicznych musiałaby się tam skończyć inflacją. A np. Niemcy panicznie boją się inflacji. Z kolei w takim kraju jak Polska zwiększenie deficytu odbiłoby się negatywnie na handlu zagranicznym. Z polityką keynesowską eksperymentował w latach 70. François Mitterrand, ale jej efektem było lawinowe narastanie deficytu w sektorze publicznym i wysoki poziom inflacji, a bezrobocie pozostało na wysokim poziomie. Z kolei konserwatywny brytyjski minister finansów Nigel Lawson próbował zmierzyć się z problemem inwestycji poprzez ulgi dla prywatnych przedsiębiorstw, ale doprowadziło to do powstania bańki spekulacyjnej. Poziom inwestycji faktycznie się podniósł, ale nie był to typ inwestycji, który zapewniłby stabilny długofalowy wzrost gospodarczy. Inwestycje publiczne mogłyby zadziałać jako podstawa polityki gospodarczej na poziomie europejskim – zresztą istnieje przecież europejski system koordynacji polityki makroekonomicznej. Barierą pozostają tu jednak zasady zapisane w traktatach z Maastricht, które jedynym w zasadzie celem wspólnej polityki gospodarczej UE czynią walkę z inflacją. Resztę – zarówno wzrost gospodarczy, jak i zatrudnienie – zawierza się sektorowi prywatnemu i „niewidzialnej ręce rynku”. Tymczasem ostatni kryzys bardzo wyraźnie wykazał, że sektor prywatny sam sobie z załamaniem inwestycyjnym nie poradzi – bo jest to poza horyzontem jego bezpośrednich interesów i możliwości. –– I tu wracamy do postulatu interwencji państwa poprzez rynek kapitałowy i planowania gospodarczego? –– Polityka antykryzysowa musi mieć charakter systemowy. Ze względu na uwarunkowania, o których

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

mówiłem, nie obejdzie się bez instytucji, które zapewnią nam realny wpływ na kierunki inwestycji i, co za tym idzie, rozwoju gospodarczego. Inaczej mówiąc, państwo musi prowadzić aktywną politykę przemysłową. –– Jak taka polityka mogłaby wyglądać w praktyce i czy dałoby się w obecnych realiach międzynarodowych prowadzić ją na poziomie jednego państwa? ––W mniejszych państwach, takich jak Grecja czy Portugalia, byłoby to zapewne trudne, ale w kraju takim jak Polska – jak najbardziej. –– Tylko że hasło planowania gospodarczego spotka się zapewne ze znaczącymi chrząknięciami i sugestiami, że ktoś chce powrócić do skompromitowanych rozwiązań rodem z „realnego socjalizmu”. ––Ale przecież polityka przemysłowa i planowanie były elementami wielu gospodarek rynkowych! Do pewnego stopnia do dziś funkcjonują one zresztą w Niemczech czy w Austrii, która w kilku gałęziach swojej gospodarki – takich jak przemysł metalurgiczny – prowadzi politykę przemysłową, o jakiej mówię, niemal od zarania kapitalizmu. Mówimy więc o wdrożeniu na szerszą skalę rozwiązań, które są znane od co najmniej 120 lat. Ich przejawami są np. Centralny Okręg Przemysłowy Eugeniusza Kwiatkowskiego czy projekty infrastrukturalne, takie jak np. tunel kolejowy, który łączy Anglię z Francją, albo koleje transkontynentalne w Ameryce Północnej. –– Jest Pan związany z tradycją myślenia o ekonomii, w którą istotny wkład mieli m.in. polscy ekonomiści, tacy jak Michał Kalecki, Oskar Lange czy Tadeusz Kowalik. Po 1989 r. wiele ich podstawowych tez – dotyczących m.in. roli, jaką państwo ma do odegrania w gospodarce – zostało uznanych przez główny nurt świata nauki, polityki i mediów za herezje. Jak widzi Pan przyczyny marginalizacji tego nurtu ekonomii zarówno w świecie akademickim, jak i w wymiarze wpływu na politykę gospodarczą? ––Jeszcze w okresie międzywojennym w toczonej w Polsce debacie o ekonomii panował pewien pluralizm. Niestety, po wojnie rządy komunistyczne ograniczyły możliwości dyskusji o różnych modelach polityki gospodarczej i zaprzęgły naukę w służbę ideologii. Polski dyskurs ekonomiczny nigdy się z tego upadku nie podźwignął. Dominujące tendencje zmieniały się w ślad za polityką – po 1989 r. wpływy amerykańskie wyparły radzieckie, ale ekonomia uprawiana na łamach prasy i na uczelniach pozostała tandetna, prowincjonalna i silnie spolityzowana, daleka pod względem poziomu i zróżnicowania od dyskusji toczonych choćby pomiędzy ekonomistami amerykańskimi.


37

–– Z dzisiejszej perspektywy wydaje się jednak, że okres PRL wcale nie był dla debaty ekonomicznej – przynajmniej tej, która toczyła się na uniwersyteckich seminariach czy na łamach niszowych publikacji – taki najgorszy. ––To prawda. Gdy porównuje się poziom dzisiejszych dyskusji medialnych o ekonomii do tych, które toczyły się na łamach krajowej „Polityki” czy emigracyjnej „Kultury” w latach 70. czy 80., to można odnieść wrażenie, że po 1989 r. prowincjonalizm myślenia jeszcze się w Polsce pogłębił. Nie wiem, jak na nowo otworzyć polskie media i uniwersytety na poważną debatę o ekonomii. Szerokość horyzontów i rozmach w myśleniu o gospodarce Kaleckiego, Langego, Kowalika czy Kazimierza Łaskiego wynikały m.in. z systemowego podejścia, przekraczania ograniczeń prowincjonalnej perspektywy i podejmowanych systematycznie prób zrozumienia, jak działa kapitalizm w skali globalnej. Świadomość peryferyjnego charakteru polskiej gospodarki prowadziła ich do rozważań w kategoriach globalnych zależności i mechanizmów rozwoju, a przede wszystkim do autentycznego zainteresowania światem. Odróżniało i odróżnia ich to od wsobnej polskiej ekonomii, która – zarówno w okresie PRL, jak i po 1989 r. – zajmowała się niemal wyłącznie lokalnymi problemami, a w dyskusjach teoretycznych powtarzała bezrefleksyjnie to, co było akurat „na czasie” i zgodne z polityczną poprawnością. Oczywiście ten prowincjonalizm w myśleniu o ekonomii nie dotyczy tylko Polski ani tylko krajów peryferyjnych. Większości amerykańskich czy brytyjskich ekonomistów też takiego szerszego systemowego spojrzenia brakuje. –– Być może w Polsce – bardzo powoli, ale jednak – zmienia się koniunktura dla gospodarczych „herezji”. Mówię to z pewnym wahaniem, bo przyzwyczailiśmy się już do zasady, że „ktokolwiek by Polską nie rządził, w gospodarce i tak rządzi Balcerowicz”, ale choć o Kaleckim usłyszeć wciąż niełatwo, to w świecie polityki zagościły projekty i postulaty, które do niedawna piętnowano jako heretyckie bądź „populistyczne”. W ostatniej kampanii wyborczej wszystkie bodaj strony politycznego sporu mówiły o problemach peryferyjności, „pułapce średniego rozwoju i niskich płac”, a nowy rząd zapowiada m.in. opodatkowanie aktywów bankowych, walkę z unikaniem opodatkowania, rozbudowaną politykę przemysłową i inwestycyjną oraz podnoszenie płacy minimalnej. Co doradziłby Pan tym lub przyszłym reformatorom polskiej gospodarki? –– Wszystkie zmiany, które wspomniano, idą w dobrym kierunku i są potrzebne. Ale, choć może to zdziwi czytelników, uważam, że trzeba wprowadzać je bardzo ostrożnie i zabezpieczyć odpowiednią polityką

finansową i fiskalną. W innym przypadku może się okazać, że wprowadzenie – dajmy na to – wyższej płacy minimalnej wywoła panikę na rynkach finansowych i w efekcie chwilowy brak płynności spowoduje wycofanie się rządu z wszelkich ambitniejszych planów. Reform, o których mówimy, nie można w dzisiejszych realiach przeprowadzić bez spokoju na rynkach. Trzeba mieć zatem względnie konserwatywny program finansowania dla swoich projektów, żeby możliwe było zrealizowanie ich bez radykalnego wzrostu deficytu budżetowego. Nie można też oprzeć kosztownych reform na hipotetycznych przychodach państwa, np. pochodzących z podatków, które dopiero mają zostać wprowadzone, bo może się potem okazać, że prywatne przedsiębiorstwa znajdą sposób na uniknięcie ich płacenia. W średnim okresie konieczne jest wprowadzanie zmian instytucjonalnych, które zapewnią państwu pewną dozę kontroli nad rynkami. Polska, podobnie jak inne kraje UE, ma departament długu publicznego w ministerstwie finansów, ma instytucje zajmujące się emisją papierów wartościowych. Można działalność tych urzędów rozszerzyć tak, żeby były w stanie regulować płynność na rynkach finansowych. Koniunktura dla tego typu zmian jest dziś w Europie nienajgorsza. Słowem, powodzenie reform wymaga dobrze przygotowanej strategii. Samo złożenie projektów w parlamencie, powiedzenie: wprowadzamy to, to i to, z pewnością wywoła ogromną awanturę, natomiast niekoniecznie będzie skuteczne. Ten problem był bardzo widoczny w Grecji. Radykalni reformatorzy mają skłonność, by myśleć o rządzie w sposób woluntarystyczny, wierzyć, że jeśli rząd ma odpowiednie zaplecze w parlamencie, to może zrobić wszystko. Niestety, tak nie jest. Rząd jest tylko cząstką w skomplikowanym systemie społeczno-gospodarczym, składającym się z różnych klas społecznych, silniejszych i słabszych grup wpływu. Nie ma sensu łudzić się, że jakakolwiek, najsensowniejsza nawet władza zdoła w ciągu 4 lat radykalnie przebudować strukturę społeczną. Niektórzy politycy greckiej Syrizy wyobrażali sobie, że wyprowadzą swój kraj ze strefy euro – i jednym skokiem wyprowadzą lud grecki na wolność. A przecież wiadomo, co by się stało, gdyby Tsipras zrealizował zapowiedzi „grexitu” – wolny lud grecki odebrałby mu władzę. I nie byłaby to tylko wina bankierów czy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, lecz także pokłosie społecznych konsekwencji zbyt radykalnej decyzji. –– Dziękuję za rozmowę. Warszawa, 19 listopada 2015 r.


50

Opuszczona

klasa

z dr. Adamem Mrozowickim rozmawia Kacper Leśniewicz

bnd Andrzej Szymański, flickr.com/photos/madpole/15735450253/

–– Zajmował się Pan strategiami życiowymi polskich robotników po 1989 roku. To był okres głębokich zmian, przekształcała się dotychczasowa rzeczywistość, a normy z nią związane traciły moc, tworzyły się zręby nowego systemu. Poświęcił Pan wiele godzin na rozmowy z robotnikami, którzy zostali wrzuceni w zupełnie nowy świat. Mieli oni za sobą określone doświadczenia, a przed sobą – konieczność stworzenia nowych projektów życiowych. Wzrost znaczenia niestandardowych form

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

zatrudnienia, dezindustrializacja i ograniczone możliwości związków zawodowych – to tylko niektóre przejawy nowego porządku. Jak robotnicy radzili sobie z dominującą narracją o nowym człowieku, który miał myśleć racjonalnie i ekonomicznie? Gdzie szukali pomocy, jakie punkty orientacyjne były dla nich najważniejsze? –– Adam Mrozowicki: Na podstawie wywiadów, które przeprowadziłem z robotnikami, mogę powiedzieć, że człowiek wrzucony w tę nową rzeczywistość


51

zwracał się często ku sobie i zaczynał myśleć w kategoriach indywidualistycznej walki o przetrwanie. Na początku zawsze trzeba było sobie radzić samemu. Z drugiej strony mieliśmy tych, którzy już na starcie poszukiwali w tej rzeczywistości wspólnotowych punktów oparcia. Mogły się one wywodzić z zasobów wyniesionych z poprzedniej rzeczywistości społecznej, z tradycji grup zawodowych, społeczności lokalnych.

Mro zow ICKI

–– W książce, która jest efektem Pańskich badań, można przeczytać, że zebrany materiał dostarczył argumentów na rzecz tezy o negocjowanej podmiotowości robotników. Wspomniał Pan o pewnych zasobach, które wykorzystywali oni, ale szukanie dla siebie miejsca odbywało się w określonym otoczeniu społecznym. Zakładam, że pomyślenie o sobie jako o obywatelu, robotniku, osobie, której przysługuje godność, musiało być związane z walką. Jak wykuwała się podmiotowość tej grupy? –– Zasoby, na których opierały się różne formy robotniczego sprawstwa, nie były czymś całkowicie nowym. Na poziomie zbiorowym opierały się one na kapitale organizacyjnym, społecznym i kulturowym, a w pewnym sensie też politycznym, wyniesionymi z realnego socjalizmu, a często również z okresu przedwojennego, z długoletnich tradycji ruchu zawodowego. Z czasem były one dostosowywane do nowych realiów, w których – na przykład – formalna wolność związkowa była zagwarantowana, ale możliwości organizowania się były ograniczane już nie przez państwo, lecz przez kapitał prywatny i pracodawców z sektora publicznego. Na poziomie indywidualnym robotnicze sprawstwo w pierwszej fazie transformacji bazowało również na rodzinnych i indywidualnych zasobach z okresu przed 1989 rokiem. Obserwacja taka była zresztą bardzo powszechna wśród socjologów badających procesy dostosowawcze w społeczeństwie polskim w latach 90. Osobiście uważam jednak, że – wbrew tezom części badaczy – zasoby te nie mogą być interpretowane jako „niechciane dziedzictwo socjalizmu” albo bariera transformacji, rozumiałbym je raczej jako podstawę budowy środkowoeuropejskiego czy polskiego modelu kapitalizmu.

dr Adam Mrozowicki – badacz związków za-

–– W dyskusjach na temat związków zawodowych i robotników jako ważny punkt odniesienia dla tych środowisk podaje się często Kościół i różne autorytety. Czy takie stwierdzenia znalazły potwierdzenia w Pana rozmowach? –– Zdziwiło mnie, że podczas rozmów nie pojawiały się odniesienia do religii czy Kościoła. Nie było także odwołań do autorytetów z obszaru polityki. Nie widziałem w tych wywiadach żadnego fundamentalizmu.

wodowych, socjolog w Zakładzie Socjologii Ogólnej Instytutu Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Przewodniczący Sekcji Socjologii Pracy Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, wiceprzewodniczący Research Committee 44 on Labour Movements. Współpracuje z Europejskim Instytutem Związków Zawodowych. Autor książki „Coping with Social Change. Life Strategies of Workers in Poland’s New Capitalism” (Leuven University Press 2011).

Spotkałem pojedyncze osoby, które mówiły językiem mesjanistycznym, ale podobnie marginalnie występowały również osoby mówiące językiem konfliktu klasowego. Przypisywany często robotnikom fundamentalizm, autorytaryzm, myślenie w kategoriach oczekiwania silnej władzy, która wszystko uporządkuje – tego wszystkiego nie było. Ocena klasy politycznej była bardzo negatywna, ale robotnicy nie tęsknili za silną ręką kogoś, kto „zrobi porządek”. Ich życie toczyło się po prostu obok władzy. –– W debacie publicznej w tamtym okresie często powtarzano, że przed społeczeństwem stoi wyzwanie związane z wielką zmianą, dzięki której Polska może się zbliżyć do Zachodu. W tej narracji podkreślano, że jedną z barier stojących na drodze do lepszego świata jest część obywateli i ich nawyki, postawy. Według intelektualistów to właśnie wspomniane podejście odpowiadało za wytwarzanie postaw roszczeniowych. Czy potrafi Pan odpowiedzieć na pytanie, jak konfrontowali się z taką narracją robotnicy? Trudno odpowiedzieć na pytanie o konfrontację tych ludzi z dyskursami, bo oni oczywiście nie konfrontowali się bezpośrednio z językiem elit. Przede wszystkim zderzyli się z materialnością, czyli z tym, co się wokół nich zaczęło szybko zmieniać, a w pierwszym okresie te zmiany były dla nich niekorzystne. Ten proces konfrontowania się z modelem nowego człowieka odbywał się moim zdaniem przez praktyki materialne, czyli przez zderzenie z nowymi sposobami zarządzania. Robotnicy, jeszcze w PRL funkcjonujący gdzieś na peryferiach


52

środowisk robotniczych, jako pierwsi wypadli z nich na początku lat 90., po prostu tracąc pracę. Tutaj rozczarowanie musiało być olbrzymie, a transformacja doświadczana była jako fatum. Nowy i stary system funkcjonowały gdzieś obok nich, a jeśli oni mówili o tej zmianie, to w kategoriach czegoś zewnętrznego, niekontrolowanego. Ci natomiast, którzy byli weteranami postsolidarnościowymi na poziomie zakładów pracy, byli rozczarowani, że zabrano im kontrolę nad przemianami w ich miejscach pracy.

bnd J.A.G.A, flickr.com/photos/j_a_g_a/8351266600/

–– Konfrontacja ze zmieniającą się materią życia była procesem skomplikowanym poznawczo i nierzadko bolesnym. Przeprowadzony bez znieczulenia zabieg przeniesienia ze świata, który był jakoś przewidywalny, w rzeczywistość pozbawioną punktów orientacyjnych, mógł wywoływać dezorientację. Czy na to, jak robotnicy radzili sobie w nowej sytuacji i jakie strategie życiowe stosowali, miało wpływ ich usytuowanie klasowe? ––Tak, siłą rzeczy w początkowym okresie wiele zależało od tego, co wynieśli z okresu realnego socjalizmu, w sensie zasobów, które można wykorzystać do radzenia sobie w nowej rzeczywistości. Można podać przykład poczucia fachowości: ten fachowiec, który miał silną pozycję w zakładzie pracy w PRL, na początku mógł czuć, że jego kompetencje nie są

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

doceniane. Był zmuszany do tego, żeby nieustannie dostosowywać się do rzeczywistości, zmieniać kwalifikacje itd. Jednak niekoniecznie musiał postrzegać tę sytuację jako coś całkiem nowego. Dla wielu ludzi konieczność pracy na wielu stanowiskach to było coś, co znali jeszcze z poprzedniego ustroju. Gdy zasoby zawodowe okazywały się zbyt słabe w nowej rzeczywistości, to często sposobem radzenia sobie było szukanie oparcia we wspólnocie, którą stanowiła np. szeroka rodzina. Wycofanie w rodzinę, we wspólnotę wielokrotnie pojawiało się w moich badaniach jako coś w rodzaju sieci bezpieczeństwa. Nierzadko w tamtym okresie pojawiały się opinie o wyuczonej bezradności, a ja powiedziałbym raczej o wyuczonej zaradności. Wiele osób wyniosło z PRL instytucjonalną zaradność, która wynikała z tego, że w gospodarce niedoboru trzeba było radzić sobie na wszystkie dostępne sposoby. Potransformacyjna przedsiębiorczość stanowiła w pewnym sensie kontynuację niektórych strategii przetrwania w PRL, choć oczywiście większość prywatnych przedsiębiorców nie przetrwała w warunkach ostrej konkurencji lat 90. –– Mówi Pan o wyuczonej zaradności robotników, ale początek lat 90. to w mediach i w debacie publicznej okres największej popularności, stosowanego z nonszalancją, pojęcia homo sovieticus. Mieliśmy do czynienia z zachętą do społecznej marginalizacji licznej grupy obywateli. ––To pojęcie w pewnym sensie zamroziło obraz robotnika – obraz, który mijał się z rzeczywistością. Nie zdawano sobie zupełnie sprawy z tego, że zasoby, które na co dzień wykorzystujemy do mierzenia się z otaczającym nas światem, nie mają znaczenia przypisanego z góry. W nowych realiach kolektywizm mógł być równie ważny w codziennym radzeniu sobie jak indywidualizm. Od początku to pojęcie było problematyczne, ponieważ zakładało, że wiele cech mentalnych ukształtowanych w realnym socjalizmie było właściwościami specyficznymi dla tego okresu. U podstaw kolejnych interpretacji tego pojęcia leżało błędne założenie o realnie uprzywilejowanej pozycji robotników. Tymczasem w badaniach z końcowego okresu PRL pojawia się raczej obraz wieloaspektowego braku uprawnień robotników. Począwszy od szans edukacyjnych dzieci, przez kwestie partycypacji, a kończąc na tym, jak robotnicy byli postrzegani przez inne warstwy i klasy społeczne. Ryszard Kapuściński w jednym z reportaży wspomina, że gdy rozpoczął się Sierpień ‘80, dla wielu inteligentów było to pomieszanie porządków – no bo jak to, robol, który wynosi śrubki z fabryki, nagle okazuje swoją podmiotowość i sprawczość, mówiąc przy tym własnym językiem. Pozytywna rewaluacja pojęcia „robotnik” nigdy


bd Dariusz Sieczkowski, flickr.com/photos/sieczu/13701463213/

53

w pełni nie nastąpiła, ciągle jakoś ciążyła na nim kultura postfeudalna. Nieustannie, również w PRL, były obecne elementy folwarcznej organizacji pracy. Transformacja to okres, który kulturowo kontynuował obecny także w Polsce Ludowej podział na oświecone elity i nieoświecone masy. –– W tym miejscu warto wspomnieć o procesie powielania pojęć negatywnie wartościujących, oprócz homo sovieticus były bowiem jeszcze inne. Profesor Piotr Sztompka w jednym ze swoich tekstów wskazywał na robotników jako nosicieli mentalnych nawyków, które stanowią barierę dla procesu demokratyzacji. ––Wydaje się, że podczas analizowania procesów związanych z transformacją zaniechano solidnej socjologii porównawczej, która zestawiałaby klasę robotniczą na Wschodzie i na Zachodzie. Jeśli na przykład mówi się, że górnicy są w Polsce wyjątkowo roszczeniowi, bo palą opony podczas demonstracji, to zapomina się, że trudno wskazać górników w jakimkolwiek kraju, którzy działają inaczej podczas wystąpień zbiorowych. I trudno nazywać to ich cywilizacyjną niekompetencją. Jest to element tradycyjnej proletariackiej kultury protestu. Kolejnym błędem był brak głębi historycznej, czyli brak cofnięcia się przed okres PRL i zobaczenia, jak niektóre cechy przypisywane PRL są pewną kontynuacją tego, co się ukształtowało w okresach wcześniejszych. Nieufność wobec państwa, to, co nazywamy brakiem kapitału społecznego, jest efektem nie tylko PRL – w Polsce państwo było postrzegane jako obce dużo wcześniej.

–– Przedstawiciele nauk społecznych byli uodpornieni na tego typu dociekliwość poznawczą. Konsekwencje stosowania upraszczających i stygmatyzujących schematów wydają się jednak poważne. ––Te schematy w jakimś stopniu przekładały się na sposób uprawiania polityki. Można powiedzieć, że liberalne elity w pewnym sensie opuściły robotników i stworzyły grunt pod serię konserwatywnych zwrotów w polityce. Oczywiście nie można zapominać też o tym, że obóz konserwatywno-narodowy w podobny sposób instrumentalizuje robotników. Kwestie ekonomiczne są podporządkowane pewnej agendzie narodowej, mamy do czynienia z wizją solidaryzmu narodowego. Problem pojawia się, gdy pewne grupy wyłamują się z tej skonstruowanej politycznie solidarności narodowej, z wizji podporządkowania własnych interesów klasowych interesom narodu zdefiniowanym przez elity – wówczas interesy tych grup nie są adekwatnie reprezentowane. Wystarczy sobie przypomnieć protesty pielęgniarek w Białym Miasteczku w 2007 r. i paniczną reakcję na nie rządu Prawa i Sprawiedliwości. –– Liberalne i konserwatywne elity instrumentalnie traktują robotników, ale co ze społecznym sprawstwem i zdolnością do oporu robotników? Robotnik, który pracuje w branży poddanej restrukturyzacji, zaczyna sobie powoli uświadamiać skalę katastrofy. –– Opór jest wielowątkowy, sprawstwo słabych niekoniecznie musi się objawiać w zbiorowej kontestacji opartej na wyjściu na ulice czy w protestach pracowniczych. W pierwszej dekadzie transformacji silna


54

fala protestów miała miejsce w latach 1992–1993, potem długo, długo nic i dopiero w latach 2005–2007 obserwujemy ich wyraźny wzrost, ale potem znów ich natężenie bardzo spadło. Naturalnie pojawia się pytanie, co się działo pomiędzy i czy to były momenty, gdy nie było protestów i oporu. Moim zdaniem przybierały one inne formy. W instrumentarium socjologii przemysłu te różne formy są opisywane w kategoriach pozazwiązkowych form wyrażania niezadowolenia. Na przykład w momencie, gdy po 2007 roku spadła liczba protestów, wzrosła skala takich form, jak indywidualne skargi do Państwowej Inspekcji Pracy. Najbardziej spektakularną formą sprzeciwu były i pozostają zagraniczne migracje, których znaczenia nie da się zredukować tylko do czynników czysto ekonomicznych. Te ostatnie są oczywiście ważne, ale to, dlaczego ludzie za granicą zostają, to już nie tylko kwestia pieniędzy, lecz często także jakości życia i pracy poza Polską.

bd Dariusz Sieczkowski, flickr.com/photos/sieczu/16717376869/

–– Wybranie drogi emigracji jest nierzadko trudnym osobistym przeżyciem, ale rodzi się pytanie o to, czy po tej masowej wyprowadzce nastąpi jakaś forma kontestacji, jakiegoś rodzaju mobilizacja społeczna? –– Formą obserwowaną obecnie jest głosowanie przez protest, ale nie jest to jedyny przejaw niezadowolenia społecznego. Kilka lat temu pojawiły się kampanie związków zawodowych dotyczące np. krytyki umów cywilnoprawnych czy jakości pracy w Polsce. To wszystko jest dla mnie pewnym przejawem odczarowywania mitu rynku. Pytanie, jak to niezadowolenie zostanie zagospodarowane. Czy kontrruchem będzie narodowy protekcjonizm, czy to jest coś

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

przejściowego i będziemy mieli do czynienia z poszerzeniem pola o nowych aktorów społecznych. W moich badaniach na początku roku 2001 było widać w odniesieniu do kontrruchów i oporu społecznego, że część rozmówców zaczynała redefiniować związki zawodowe. Zaczęła się pojawiać kwestia aktywizmu związkowego, która zupełnie nie odpowiadała wizji pasywności i wycofania robotników ze sfery publicznej. Wizja aktywizmu związkowego była podparta pracą tożsamościową. –– Można powiedzieć, że działalność związkowa była pozytywnie wartościowana przez samych zainteresowanych? –– Podczas moich rozmów z osobami, które zakładały związki w supermarketach jeszcze przed wejściem Polski do UE, wynikało, że te osoby bardzo wierzyły w to, co robią, postrzegając swoją aktywność jako proces cywilizowania stosunków pracy. Poza tym w niektórych narracjach wyraźnie obecna była aktywność w społecznościach lokalnych, która także stanowiła formę oporu. Większość ludzi powtarzała, że na poziomie ich małych, lokalnych społeczności jest kompletna beznadzieja, że w wyniku masowej emigracji, między innymi ze Śląska Opolskiego do Niemiec, powstała pustynia społeczna, by użyć kategorii Winicjusza Narojka. Aby się temu przeciwstawić, część z nich zaczęła organizować się na poziomie parafii czy stowarzyszeń i zajmować misją ożywiania swoich lokalnych społeczności. –– Taki typ działania wpisuje się w rolę animatora społecznego – otrzymujemy obraz związkowca, który


55

jest organizatorem życia na poziomie lokalnym. To zupełne przeciwieństwo powielanego w mediach wizerunku człowieka skupionego na egoistycznych interesach. ––Tak, wprawdzie ci ludzie nie posiadali przygotowania, ale taką rolę odgrywali. W tradycyjnych środowiskach robotniczych, hutniczych i górniczych związek zawodowy nigdy nie był typem związku, który skupia się wyłącznie na obronie interesów ekonomiczno-socjalnych. To było miejsce akulturacji, socjalizacji, gdzie ludzie kultywowali swoją tożsamość nie tylko robotniczą, ale też tożsamość związaną z kulturą przemysłową regionu. Dla mnie momentem kontestacyjnym w tych biografiach jest obrona fachowości, znaczenia robienia czegoś, co – pomimo że w publicznym dyskursie jest przedstawiane jako praca „robola” – ma głęboki sens, bo jest elementem tworzenia rzeczy ważnych dla całego społeczeństwa. Fachowość wpływała także na poczucie samorealizacji, ponieważ coś istotnego można przekazać kolejnym pokoleniom. –– Jeśli takie pokolenia będą i będzie komu przekazać swoją wiedzę… ––To była jedna z tragedii tych fachowców. Oni mieli poczucie, że w związku z dezorganizacją i zamykaniem zakładów nie mają komu przekazać tej wiedzy, którą zdobyli, a jednocześnie mieli świadomość, że ich praktyczna wiedza jest potężna. To, co obecnie mówi się na temat dziury pokoleniowej w szkolnictwie zawodowym, jest echem tego, co się działo na początku lat dwutysięcznych w tych biografiach. Moi rozmówcy mówili wtedy, że dokładnie coś takiego się wydarzy. Zdawali sobie z tego sprawę w momencie, gdy nie mogli przekazywać młodym ludziom swojej wiedzy, bo ich zakłady się kurczyły, bo przychodzili menedżerowie, którzy mieli inną wizję tego, jak powinna wyglądać praca robotnika. To nowe wyobrażenie było oparte na procedurach, kontroli jakości, importowanych systemach zarządzania, a nie na wiedzy praktycznej. Cały kapitał kulturowy, który oni nagromadzili, zaczął się w efekcie dewaluować. –– Mit o samoregulującym się rynku zaczyna upadać. Przykład marnowania kulturowego dorobku związanego z konkretnym zawodem jest przejawem brutalności wolnego rynku. ––Wydaje mi się, że tak, chociaż nasi rozmówcy niekoniecznie tym językiem to wyrażali. Jeżeli przyjmiemy wizje samoregulującego się rynku, to w gruncie rzeczy kwestionujemy znaczenie instytucji społecznych potrzebnych do tego, żeby ten rynek w ogóle istniał. Taką instytucją były właśnie m.in. kultury zawodowe, w ramach których istniały reguły formalne zawierające możliwość przyuczenia kogoś do

zawodu. Gdy mówimy współcześnie o deregulacji zawodów, to jest ona taka liberalna, ponieważ zakłada, że zawód jest czymś, czego można się bardzo szybko nauczyć i konkurować z innymi. Robotnicy tak nie myśleli, nawet ci, którzy wykonywali proste prace, np. kasjerki – również u nich pojawiała się myśl, że aby dobrze pracować, trzeba umieć coś więcej niż obsługiwać kasę fiskalną –– Bezpośrednie obserwowanie procesów związanych z przemianami w świecie pracy, dostrzeżenie zmian, które za moment unieważnią dużą część ludzkiego doświadczenia, mogło stanowić przyczynek do krytycznej refleksji. Tymczasem obawami o przyszłość można było się podzielić z samym sobą – trudno o większe poczucie osamotnienia. –– Poczucie takiego osamotnienia, czy pewnej stygmatyzacji, było obecne w moich rozmowach i to niezależnie od strategii życiowych. Trudno wskazać partię polityczną, która realnie odwoływałaby się po 1989 roku do doświadczeń robotników. Nie było wrażliwości na głosy płynące z dołu. Niektórzy socjologowie nawet nie uznawali związków zawodowych za część społeczeństwa obywatelskiego. W sytuacji, w której miały one ograniczone przełożenie na proces polityczny, głosy pracowników nie były po prostu słyszalne. –– Zaraz po 1989 roku związki zawodowe zostały poddane w przestrzeni publicznej zabiegom dyscyplinującym. Opinie stawiające związkowców do pionu były wpisane w opowieść o wielkiej zmianie. –– Część związków zakładowych kupiła rolę pośrednika między pracownikami a wielkim projektem modernizacyjnym. Wiele działań podejmowanych na dole, które potem przekładały się na to, co na górze, to były sytuacje, gdy związkowcy zostali wpuszczeni w sytuację, w której nie do końca potrafili sobie poradzić. Związkowcy często próbowali odgrywać role odpowiedzialnych uczestników procesów prywatyzacji i restrukturyzacji. Jeżeli stali przed sytuacją bankructwa zakładu, widzieli, że się sypie, że technologicznie przegrywa, to zaczynali szukać prywatnego inwestora. Często nie widzieli wyjścia, bo słyszeli: prywatyzujemy albo likwidujemy. Takich dramatycznych momentów było wiele. Związkowczyni z jednego z wrocławskich zakładów opowiadała mi, że siedziała na zebraniu rady pracowniczej, gdy głosowali decyzję o komercjalizacji, i płakała, bo widziała, że ten zakład się rozpada. Mamy do czynienia z potężną konfrontacją z maszyną transformacji, która nie dawała w zakładach pracy szans osobom bez wsparcia w postaci armii prawników i ekspertów. Transformacja była tragedią dla zbiorowego sprawstwa robotników. Pierwszą


56

tragedią, pierwszym uderzeniem i rozbiciem ich sprawstwa był stan wojenny i jego konsekwencje dla wzbudzenia niewiary i rozczarowania działaniem zbiorowym, a drugim była pułapka transformacyjna, w przypadku której kapitał organizacyjny, symboliczny i zasoby związkowe były niewystarczające, aby bez wsparcia elit mogły zbudować znaczącą pozycję w nowym systemie. –– Zabrakło fachowej pomocy, bez której niewiele można zrobić w kwestii rozpoznania sytuacji, o samej zmianie nie wspominając. W tak niesprzyjających okolicznościach robotnicy nie byli w stanie poradzić sobie z efektami zmiany systemowej. To również miało duże znaczenie dla ich działania podmiotowego i zdefiniowania przez nich interesów zbiorowych. –– Zabrakło przychylnego państwa, neoliberalna transformacja nie odbyła się w sposób oddolny. To był projekt polityczny i ten projekt realizowało państwo. Gdy dzisiaj rozmawiam ze związkowcami na temat branżowych układów zbiorowych pracy i pytam, dlaczego ich w Polsce nie ma, to jednym z podawanych powodów jest to, że państwo od początku było nieprzychylne temu, żeby dać taką siłę związkom zawodowym. Formalnie to jest zapisane w prawie, ale właściwie nie ma zachęt dla pracodawców, żeby zawierać takie układy. Dyskusja o protestach związków zawodowych w procesie transformacji jest skomplikowana. Narracja o tym, jak to związki zawodowe zdradziły robotników, przyjmując kurs neoliberalny i wierząc bezgranicznie w mit wolnego rynku, wydaje mi się jednak dużym uproszczeniem. –– Państwo stało z boku, gdy walec transformacji miażdżył i unieważniał część biografii i dokonań robotników. Musiało to odcisnąć ślad na tym, jak zaczęło być ono postrzegane. Co robotnicy myśleli na jego temat? ––W zebranych przez nas biografiach bardzo wyraźnie widać było trwanie tego, co Stefan Nowak w latach 70. nazwał próżnią socjologiczną, brakiem solidnych punktów odniesienia pomiędzy poziomem codziennych mikropraktyk i wartości rodzinnych a poziomem – odświętnych – wartości narodowych. To nie jest w sytuacji polskiej coś zupełnie nowego. Państwa, które mogłoby być punktem pozytywnej identyfikacji dla szerokich rzesz obywateli, brakowało przez większą część polskiej historii. Odzyskane po 1989 roku również nie wygenerowało takich silnych pozytywnych identyfikacji – oczywiście, trwały i rozwijały się identyfikacje narodowe, ale nie udało się chyba przezwyciężyć poczucia opozycji między „narodem” a „państwem”, co zresztą stało się narzędziem mobilizacji w czasie niedawnych wyborów.

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

–– Chciałbym jeszcze wrócić do wątku szeroko pojętego sprawstwa i jego związku z potencjalnym oporem. Biorąc pod uwagę otoczenie społeczne, w jakim żyli na co dzień robotnicy, w jaki jeszcze sposób przejawiała się ich sprawczość? ––Jeżeli mówimy o sprawstwie w kategoriach oporu, to widzimy tylko część historii. Sprawstwo może być także czymś, co pojawia się niekoniecznie jako kontestacja rzeczywistości. Sprawstwo to także próba założenia małego sklepu spożywczego w swojej miejscowości. Ciekawe są przykłady oporu na poziomie mikro, które wiążą się z tym, że ludzie w zakładzie pracy robią sobie przerwę i obchodzą imieniny. To są sytuacje, w których mamy do czynienia z próbami uczynienia czegoś, co nie do końca wpisuje się w dominujące w danym przedsiębiorstwie procedury, normy. Humor w pracy – pamiętam taką historię młodych pracowników, którzy w jednym z zakładów motoryzacyjnych na początku obecnego stulecia zaczęli na różne sposoby domagać się tego, żeby mogli słuchać radia przy stacji roboczej. To wszystko są strategie zakładające zakorzenienie we wspólnocie, w grupie, w rodzinie, w różnych kategoriach zbiorowości społecznych… –– Mamy koniec 2015 roku. Wielu zapowiada karnawał manifestacji i strajków. Jednak obserwując obywatelską aktywność i potencjalny opór, można dojść do wniosku, że najbardziej aktywne są media. Chciałbym zapytać o ocenę sprawstwa i gotowości do działania samych obywateli. Czy dostrzega Pan związek między pedagogiką zawstydzania związkowców i ich protestów w poprzednich dekadach a obecnym potencjałem sprzeciwu? –– Myślę, że będziemy obserwować dalszą polaryzację protestów, przy czym nie sądzę, aby związki zawodowe gremialnie poparły politykę obecnego obozu władzy. Po pierwsze, ich baza członkowska jest bardzo zróżnicowana politycznie. Po drugie, związki zawodowe wiedzą, że zbyt silny mariaż z obozem władzy zawsze kończył się dla nich dużymi stratami wizerunkowymi. Sądzę, że związki zawodowe będą starały się zachować sporą autonomię w obecnej sytuacji, popierając selektywnie reformy propracownicze. Co do mobilizacji pozazwiązkowej, to myślę, że tutaj prym wieść będzie nowa klasa średnia, a prędzej czy później dojdzie do konfrontacji na tle kulturowym i ustrojowym ze środowiskiem konserwatywnym. Jeśli do nich dojdzie, dla klasy średniej będzie to pierwsze doświadczenie dużych, zbiorowych protestów. Sam jestem ciekaw, czy będą one miały miejsce i jak będą wyglądały. –– Dziękuję za rozmowę. Grudzień 2015 r.


147

50 zł

1 2 3 4 5

Zapłacisz aż 10 zł taniej za kolejne cztery numery – prenumerata roczna to koszt 50 zł, zaś cena 4 numerów pisma wynosi 60 zł. Wesprzesz finansowo nasze inicjatywy (pośrednicy pobierają nawet do 50% ceny pisma!). Będziesz mieć pełny dostęp do internetowego archiwum kwartalnika. Masz szansę otrzymania ciekawych upominków. Prenumerata to wygoda – „Nowy Obywatel” w Twojej skrzynce pocztowej.

6 7 8

W formatach epub i mobi.

25 zł

Bez zabezpieczeń DRM. Najtaniej.

Więcej o prenumeracie można przeczytać tutaj: nowyobywatel.pl/prenumerata Opłać prenumeratę w banku lub na poczcie i czekaj, aż „Nowy Obywatel” sam do Ciebie przywędruje :). Możesz też skorzystać z naszego sklepu wysyłkowego, dostępnego na stronie nowyobywatel.pl/sklep Wpłat należy dokonywać na rachunek: Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” Bank Spółdzielczy Rzemiosła ul. Moniuszki 6, 90–111 Łódź Numer konta: 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001 Prenumeratę można rozpocząć od dowolnego numeru.

W tym kwartale do prenumeratorów trafi wywiad-rzeka z Joanną i Andrzejem Gwiazdami pt. „Gwiazdozbiór w »Solidarności«”. Nagrodę otrzymują: Jan Akonom, Warszawa Krzysztof Kędziora, Łódź Maciej Woliński, Warszawa


84

MIASTO SŁOŃCA O odwiecznym marzeniu i pierwszej rewolucji dr hab. Jarosław Tomasiewicz

Lubimy patrzeć na przeszłość przez współczesne okulary, przypisywać przodkom nasze motywacje, poglądy i pojęcia, doszukiwać się w mrokach dziejów swoich ideowych antenatów. Nieważne, że na ogół to anachronizm, wpasowywanie zupełnie odmiennej rzeczywistości w schematy z innej epoki.

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016


85

b Carlo Mirante, flickr.com/photos/crocieristi/16105867340

Lewica nie jest tu wyjątkiem. Za swego protoplastę uznała Spartakusa – przywódcę powstania niewolników z I wieku przed Chrystusem. Gladiator z Tracji stał się patronem zarówno protokomunistycznej frakcji Róży Luksemburg, jak i jednej z trockistowskich grupek, wsławionej obroną pedofilii. Obecnie zewłok zbuntowanego niewolnika przeżuwa amerykańska popkultura, produkując kiczowate seriale łączące wulgarny erotyzm i sadyzm z polityczną poprawnością. Trudno dziś wszakże ocenić, na ile Spartakus – niewątpliwie dzielny wojownik i zdolny

wódz – rzeczywiście nadaje się na świętego lewicy. W jego ruchu nie można dostrzec wizji Lepszej Przyszłości – buntownicy nie zamierzali zmieniać ustroju, ich celem była osobista wolność, którą chcieli zdobyć, opuszczając Italię i wracając do swych krajów. Takie zjawiska nie były rzadkością. Anarchiczne ruchy uciskanych nazbyt często sprowadzały się do ślepego odwetu. Nie szło tu o sprawiedliwy ład, ale o zamianę ról. Z czasów egipskiego Średniego Państwa pochodzą tzw. Nauki Ipuwera – dokument opisujący powstanie ludowe prawdopodobnie ok. XIX wieku p.n.e. Kraj obrócił się jak koło garncarskie. Biedni stali się bogaczami, bogacze biedakami… Panowie, którzy mieli mnóstwo strojów, chodzą teraz w łachmanach, a ten, kto nie tkał dla siebie, stał się właścicielem cienkiego płótna… Ludzie zależni stali się panami innych ludzi… Kto służył do posyłek, teraz posyła innego… dzieci osób wysokiego rodu rozbito o ściany murów… W Chinach ludowy ruch Czerwonych Brwi w 23 roku obalił cesarza Wang Manga, po czym ogłosił Synem Niebios przedstawiciela wcześniej panującej dynastii Han (Liu). Trzynaście wieków później żebrak i sługa klasztorny Czu Jüan-czang stanął na czele chłopskiej armii Czerwonych Turbanów, wypędził z kraju Mongołów i jako cesarz, założyciel dynastii Ming, doprowadził feudalne imperium chińskie do szczytu potęgi. Bywały też odmienne przypadki. Niektórzy władcy reprezentowali typ (jak paradoksalnie by to nie zabrzmiało) reakcyjnego reformatora. W XXIV wieku p.n.e. w sumeryjskim mieście Lagasz doszedł do władzy Urukagina, który próbował odrodzić „prawo boskie”, tzn. prastare prawo zwyczajowe wspólnot rodowych. Obejmowało ono zmniejszenie danin, przywrócenie „majątku bogów” (własność gminną) i roztoczenie opieki nad masami ludowymi, a także, co ciekawe, walkę z obecnymi w życiu rodzinnym arystokracji przejawami matriarchatu. W III wieku p.n.e. Agis, król Sparty, postanowił odnowić ustrój ustanowiony przez legendarnego Likurga: wspólnotę równych obywateli, którzy uprawiali jednakowej wielkości działki i razem spożywali posiłki. W tym celu chciał znieść wszystkie długi i przeprowadzić nowy, sprawiedliwy podział ziemi. W Rzymie w II wieku p.n.e. bracia Tyberiusz i Gajusz Grakchowie, skądinąd wywodzący się ze środowiska arystokratycznego, usiłowali przeprowadzić egalitarne reformy (parcelacja gruntów państwowych między bezrolnych, roboty publiczne), które miały przeciwdziałać postępującemu rozwarstwieniu majątkowemu społeczności Rzymu i zarazem utrzymać obywatelski charakter armii rzymskiej. Charakterystyczne przy tym, że egalitaryzm Tyberiusza zamykał się w obrębie Rzymu – w stosunku do ludów zależnych podtrzymywał on imperialistyczne stanowisko.


86

Tym niemniej tragiczna śmierć Grakchów otwarła drogę do oligarchizacji republiki, a później do jedynowładztwa cezarów; zarazem dochody płynące z grabieży podbitych prowincji sprawiły, że rzymska biedota przeistoczyła się w pasożytniczy proletariat. Retrospektywna utopia złotego wieku, odgórna rewolucja – to jednak też nie jest ideał lewicy. Lewica chciałaby oddolnego ruchu ludowego występującego z ideologiczną wizją lepszego jutra. Poszukajmy takiego. Zjawisko tego typu mogło zaistnieć dopiero wtedy, gdy pojawiła się grecka filozofia – przejaw myśli opartej na rozumowej spekulacji, a więc niezależnej od religijnych tradycji. Polityczno-filozoficzne spekulacje Hellenów szły w różnych kierunkach. Sofiści reprezentowani przez Kaliklesa zbliżali się do swoistego protofaszyzmu (lub przynajmniej socjaldarwinizmu), głosząc naturalną nierówność ludzi, uznając prawo silniejszego do ujarzmiania i wykorzystywania słabszych, pochwalając wojnę. Platon antycypował totalitarne państwo komunistyczne, łączące kastową hierarchię i pełną kontrolę życia obywateli ze wspólną własnością dóbr i zniesieniem rodziny. Podobną wizję społeczeństwa Panchajczyków (która zdaniem M. Beera była wyidealizowanym obrazem faraońskiego Egiptu) przedstawił Euhemer z Messyny: Zasadą jest bowiem, iż nikomu nie wolno posiadać nic więcej niż dom i ogród; wszelkie wytwory i dochody zabierają kapłani i dzielą sprawiedliwie, każdemu odpowiednią rację… Cyników jako prekursorów anarchizmu prezentowałem jeszcze w latach 80. na łamach „Azotoxu Porannego”, fanzina wydawanego przez zespół Dezerter: Ich odpowiedź na pytanie – jak żyć w nowej rzeczywistości, była surowa, skrajnie anarchistyczna, nie pozbawione elementów katastrofizmu. Brzmiała ona: żyć własnym życiem, kształtować swą osobowość bez oglądania się na formy licencjonowane przez państwo. Najwyższą wartością w życiu człowieka jest jego szczęście. Szczęście polega na cnocie, ta zaś na życiu zgodnym z naturą. […] Natura identyfikowała się z przyrodą; naturalne potrzeby człowieka stanowi to, co mu absolutnie niezbędne. Był to program minimalizmu życiowego, kult prostoty życia i ascezy – rozkosze cywilizacji utrudniają życie zgodne z naturą. Ideałem cyników był Diogenes, o którym legenda mówiła, że żył w beczce i odziewał się tylko jednym płaszczem. Skrajny indywidualizm i minimalizm, a także pochwała życia na łonie przyrody prowadziły cyników do odrzucenia krępujących konwencji społecznych; nie do przyjęcia, bo niezgodnych z naturą. Byli w związku z tym przeciwni państwu. […] Państwo jest złem, bo stanowi twór nienaturalny. Idea bezpaństwowości, połączona z tezą, że człowiek ma tylko jedną ojczyznę, a tą jest cały świat, wiązała się w ruchu cyników

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

z daleko posuniętym „prymitywizmem”, m.in. aprobatą całkowitej swobody obyczajowej. Nas jednak szczególnie zainteresuje dziś stoicyzm. Założyciel szkoły, Zenon z Kition, miał być zwolennikiem wszechludzkiego braterstwa, równości płci i wspólnoty dóbr. Materialistyczna filozofia stoików uznawała jedność wszechświata, będącego organicznym bytem – żywym, celowym, rozumnym – który jest po prostu Bogiem. Z tej panteistycznej wizji wynikała stoicka etyka postulująca życie zgodne z naturą, z powszechną harmonią kosmosu, z Logosem. Etyka Stoi – racjonalistyczna, optymistyczna, uniwersalistyczna – w życiu społecznym ujawniała cechy ascetyzmu i kolektywizmu: człowiek jest istotą społeczną i ma obowiązki wobec współtworzonych przez siebie zbiorowości, od rodziny do ludzkości (oikoumene). Przeniesiona na grunt polityki wydawała różne owoce: mogła to być idea globalnego imperium i oświecony absolutyzm Marka Aureliusza, ale też koncepcje egalitarnych reform społecznych. Spartańscy królowie-rewolucjoniści Agis i Kleomenes pozostawali pod wpływem Sfajrosa, ucznia Zenona z Kition. Wychowawcą i przyjacielem Tyberiusza Grakchusa był Gajusz Blossiusz z Cumae, uczeń stoickiego filozofa Antypatra z Tarsu. Antagonizmy i niesprawiedliwości zaprzeczające stoickiemu ideałowi harmonii najbardziej jaskrawe były na półperyferiach ówczesnego systemu, takich jak egejska wyspa Delos – największy targ niewolników, gdzie sprzedawano czasami nawet 10 tysięcy ludzi dziennie. Jak szokująco by to nie zabrzmiało – niewolnictwo było w swoim czasie instytucją postępową; wcześniej (a także później – choćby w państwie Azteków) jeńców po prostu mordowano. Faktem jest też, że położenie niewolników było zróżnicowane – inna była sytuacja niewolnika w kopalni, inna służby domowej; byli i tacy wśród niewolnych, którzy jako zausznicy pana zyskiwali większe dochody i znaczenie niż wolni obywatele. Jednak oczywiście warunki życia olbrzymiej większości niewolników były nieludzkie i wyzute z wszelkiej nadziei. Byli piętnowani, aby łatwiej można było ich ująć w razie ucieczki. Wypędzano ich do pracy batami, a za najmniejsze przewinienie okrutnie karano. Ciężka praca wypełniała im cały czas, na noc zamykano ich w ergastulach przypominających więzienia. Pokarmu dostawali tylko tyle, żeby nie umrzeć z głodu. Katon Starszy w „Traktacie o gospodarstwie wiejskim” pisał, że niewolnika warto trzymać dopóki może pracować, a gdy się zestarzeje lub zachoruje – trzeba się go pozbyć jak chorego bydła. Niewolnicy na ogół nie mieli rodzin, ich potomstwo było własnością pana. Plutarch podkreślał, że w ich środowisku trzeba stale podtrzymywać spory i waśnie. Odmawiano im w ogóle człowieczeństwa.


87

b Ken Mayer, flickr.com/photos/ken_mayer/5680468960

Rzymski pisarz Warron w swym podręczniku rolnictwa podzielił narzędzia na nieme (np. wozy), wydające nieartykułowane dźwięki (woły) i mówiące (niewolnicy). Warto pochylić się nad słowami Tadeusza Borowskiego, które znajdujemy w opowiadaniu „U nas, w Auschwitzu”: Jaką potworną zbrodnią są piramidy egipskie, świątynie i greckie posągi! Ile krwi musiało spłynąć na rzymskie drogi, wały graniczne i budowle miasta! Ta starożytność, która była olbrzymim koncentracyjnym obozem, gdzie niewolnikowi wypalano znak własności na czole i krzyżowano za ucieczkę. Ta starożytność, która była wielką zmową ludzi wolnych przeciw niewolnikom! Pamiętasz, jak lubiłem Platona. Dziś wiem, że kłamał. Bo w rzeczach ziemskich nie odbija się ideał, ale leży ciężka, krwawa praca człowieka. A potem: Nie ma piękna, jeśli w nim leży krzywda człowieka. Nie ma prawdy, która tę krzywdę pomija. Nie ma dobra, które na nią pozwala. Nieopodal Delos, w Azji Mniejszej, leżał Pergamon. To hellenistyczne państewko powstało wokół… skarbca, którego nadzorca, eunuch Filetajros, wykorzystując zamęt wojny domowej, uniezależnił się od króla Macedonii. Jego następcy Attalidzi umocnili niezależność Pergamonu, przekształcając go w liczący się ośrodek gospodarczy i kulturalny (Biblioteka Pergamońska!). Polityka ścisłego sojuszu z Rzymem, głównym mocarstwem ówczesnego świata, pozwoliła Attalidom znacznie poszerzyć

granice państwa, które jako powiernik rzymskiej potęgi stało się lokalnym hegemonem. Ekonomicznym fundamentem potęgi Pergamonu było rolnictwo – władcy posiadali rozległe majątki ziemskie uprawiane przez przypisanych do ziemi chłopów (tzw. ludzi królewskich). Ważną rolę odgrywały też wielkie warsztaty rzemieślnicze (ergasterie), zwłaszcza tkackie i ceramiczne, oparte na pracy niewolniczej. Znaczne dochody przynosiła również eksploatacja kopalń. Na peryferiach świata hellenistycznego podziały społeczne często pokrywały się z kulturowymi: elity były zhellenizowane lub zgoła greckiego pochodzenia, a masy ubogiej ludności (zwłaszcza w odległych regionach kraju) pozostawały przy swej tubylczej mowie, obyczajach i wierzeniach, choć nieraz mieszały je z importowaną kulturą grecką. Przytoczyć warto opis Pergamonu autorstwa Anny Świderek. Jak pisała, miasto z równiny nadrzecznej zdawało się wstępować powoli na wysokie wzgórze wznoszące się między dwoma głębokimi wąwozami. Właściwie były tu jakby trzy oddzielne miasta. W najniższym, najuboższym mieszkali głównie azjatyccy poddani Attalidów. Ponad nim rozkładało się obszernymi tarasami miasto greckie z trzema gimnazjonami, stadionem, świątyniami Hery i Demeter. Z wysoka panował nad wszystkim wspaniały akropol ze świętym okręgiem Zeusa… Na samym szczycie stał pałac królewski. I dalej: Im jaśniej błyszczały marmurem


88

górne tarasy dumnego Pergamonu, […] tym boleśniej odczuwali swe upośledzenie żyjący w dole u stóp królewskiego wzgórza nędzarze. Ostatni z władców Pergamonu, Attalos III Filometor (Kochający Matkę), prawdopodobnie był szalony. Chorobliwie podejrzliwy, żył zamknięty w swym pałacu, opustoszałym i na wpół wymarłym, nie pokazując się poddanym. Nie golił brody ani nie obcinał włosów (zapewne nie ufając balwierzom), odziewał się niechlujnie. Czas poświęcał badaniom naukowym z zakresu zoologii i botaniki (interesowały go szczególnie zioła trujące), tudzież modelowaniu i odlewaniu z brązu rozmaitych posągów. Israel S. Clare w swej „Library of Universal History” napisał: Pięć lat jego rządów było panowaniem terroru. Filometor wymordował wielu krewnych i przyjaciół swego ojca i stryja oraz ich domowników, jego ofiarą padła też… matka. Gdy latem 133 roku p.n.e. sporządzał własnoręcznie jej pomnik, doznał porażenia słonecznego i po siedmiu dniach choroby zmarł bezpotomnie. Państwo uważano ówcześnie za osobistą własność władcy, który mógł nim dowolnie dysponować, tym niemniej powszechne było zdumienie, gdy okazało się, że ostatni z Attalidów w swym testamencie obdarzył wolnością Pergamon i inne greckie miasta, a resztę kraju zapisał… Rzymowi. Mocarstwo znad Tybru stanęło w Azji mocną stopą. Możni oraz greckie mieszczaństwo zaaprobowali taki rozwój sytuacji. Wielki sojusznik, i tak od lat będący faktycznym hegemonem w regionie, zdawał się gwarantem ich osobistego i klasowego status quo. Sprzeciwił się jedynie przyrodni brat Attalosa z nieprawego łoża, bękart poprzedniego władcy Eumenesa II, zrodzony przez cytrzystkę z Efezu. Aristonikos uważał, że tron Pergamonu należy się właśnie jemu z racji płynącej w jego żyłach królewskiej krwi i na znak tego przyjął imię Eumenesa III. Niewielu znalazł zwolenników. Pergamon i inne miasta (za wyjątkiem Fokai) zatrzasnęły przed nim swoje bramy. Pretensje do tronu musiał ogłosić w niewielkim porcie Leukaja, gdzie na jego stronę przeszła część floty i armii. Niebawem wierna mu flotylla została rozgromiona przez marynarkę Efezu w bitwie morskiej pod Kyme, co zepchnęło rebeliantów z wybrzeża w głąb interioru. Mniej więcej w tym samym czasie, prawdopodobnie na początku 132 roku p.n.e., w obozie Aristonika znalazł się uchodźca z Italii, wspominany tu już Blossiusz z Cumae. To, co zaczęło się jako próba pałacowego przewrotu, przyjęło zgoła odmienną postać. Aristonik, osamotniony w klasach posiadających, musiał poszukać sobie sojuszników w warstwach dotąd nieobecnych na arenie politycznej – wśród niewolników i wolnej biedoty. Jak napisał rzymski historyk Strabon: Skierował się wówczas [Aristonik]

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016


89

ba Sarah Murray, flickr.com/photos/sarah_c_murray/4955616045


90

bd Hans Splinter, flickr.com/photos/archeon/14874994382

do wnętrza kraju i zebrał pospiesznie mnóstwo ludzi wolnych i niewolników przyciągniętych obietnicą wolności, nazwał ich heliopolitami. Zwróćmy uwagę na to ostatnie słowo. Heliopolita to obywatel Heliopolis, Miasta (czy też Państwa) Słońca. Dlaczego buntownicy za swego patrona przyjęli podrzędne bóstwo z greckiego panteonu, dalece ustępujące Zeusowi, Posejdonowi czy Atenie? Zapewne słyszymy tu echo poglądów stoika Kleantesa, według którego Słońce jest rozumem świata, władcą wymierzającym sprawiedliwość, bogiem obdarzającym wszystkich jednakowo swym światłem. Tadeusz Wałek-Czarnecki widział tu raczej wpływ utopii Jambulosa, opisującego idealne społeczeństwo żyjące na odległej południowej Wyspie Słońca. Zwróćmy

NOWY

BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016

jednak uwagę na jeszcze jeden trop. Helios mógł być bliski powierzchownie zasymilowanym masom jako bóstwo solarne, powszechnie występujące w azjatyckich religiach – to hellenistyczny odpowiednik Mitry. Według Mircei Eliadego w II i I stuleciu p.n.e. na Bliskim Wschodzie popularność zyskują apokaliptyczne idee powszechnego upadku, nadejścia króla mesjasza i ostatecznej bitwy, wyrażane np. w antyrzymskiej „Przepowiedni Hystaspesa”: kiedy Zło wydaje się zwyciężać, bóg wysyła solarnego boga Mitrę (Heliosa), który panuje w siódmym tysiącleciu. Tłumom zrewoltowanych niewolników, wyrobników, wieśniaków, półdzikich górali potrzebny był sztandar, wokół którego by się skupili, idea zapewniająca im motywację do walki. Dynastyczne rozgrywki


91

takim hasłem być nie mogły. Sama obietnica nadania wolności to środek doraźny. Tu mamy zaś do czynienia z zalążkiem rewolucyjnej ideologii, formułującej utopijny ideał społeczny. Stoickie marzenie o królestwie sprawiedliwości społecznej, idealnym państwie rządzonym przez Wielkie Powszechne Prawo, zaczęło przeobrażać się z abstrakcyjnego teorematu w program polityczny. Mamy tu zarazem do czynienia z działaniem „prawa retrospekcji przewrotowej”, sformułowanego przez Kazimierza Kelles-Krauza, które mówi o Przeszłości splatającej się z Przyszłością w opozycji do Teraźniejszości. W pamięci społeczeństw epoki hellenistycznej kołatała się jeszcze pamięć wspólnoty pierwotnej i plemiennej demokracji wiecowej, lecz stawała się coraz bardziej mglista, dlatego łatwo ulegała idealizacji i przemianie w uniwersalny utopijny model ustrojowy. Powstanie rozgorzało od Hellespontu na północy po Karię na południu. Heliopolici opanowali znaczne obszary Myzji i Lidii, Aristonik zdobył Apollonis, Tyatejrę i Kolofon. Pod jego rozkazy oddawały się liczne statki pirackie. Niepokoje ogarnęły niewolników na wyspach Delos i Samos. Echa rewolty dało się słyszeć nawet po drugiej stronie Morza Egejskiego, gdzie zbuntowali się niewolnicy pracujący w kopalniach srebra w attyckim Laurion. Armii Heliopolis nie udało się jednak zdobyć Smyrny ani Pergamonu, któremu w ostatniej chwili przyszedł z odsieczą król Pontu, Mitrydates. W opozycji do rewolucji uderzającej w same fundamenty ładu społecznego uformowała się szeroka koalicja lokalnych władców, którzy nie ośmielili się wykorzystać okazji wyzwolenia od Rzymu. Przywołajmy znów Strabona: polis [wolne greckie miasta] wysłały przeciwko niemu licznych żołnierzy, przyszedł im z pomocą [król] Nikomedes Bityńczyk jak również królowie Kappadokijczyków. Następnie przybyło pięciu legatów rzymskich, potem wojsko z konsulem Publiuszem Krassusem. Rzym postanowił zrobić wreszcie porządek w zbuntowanej prowincji. Do Pergamonu udał się osobiście jeden z dwóch konsulów, a więc najważniejszych dygnitarzy Republiki, Publiusz Krassus, znany ze swych bogactw i wykształcenia. Gdy wiosną 130 roku p.n.e. obległ kolebkę rebelii, Leukaję, losy wojny wydawały się przesądzone. Przypomnijmy, że kilkadziesiąt lat wcześniej rzymskie legiony, rozgramiając w bitwie pod Pydną (168 rok p.n.e.) falangę macedońską, zapewniły sobie nimb niezwyciężonej armii. Jednak tym razem Aristonik nadciągnął niespodziewanie z głębi lądu i rozbił Rzymian. Gdy ci wycofywali się w nieładzie ku wybrzeżu, Krassus dostał się do niewoli. Niewola pana świata u niewolników – większej hańby wyobrazić sobie nie można! Legenda głosi, że upokorzony Krassus wykłuł oko żołnierzowi eskortującemu go do Aristonika, by szybciej umrzeć.

Zwycięstwo pod Leukają było apogeum rewolucji heliopolickiej. Rzym uznał, że nie może dłużej lekceważyć buntowników i wysłał przeciw nim dwóch kolejnych konsulów: Marka Perpernę, a potem Maniusza Akwiliusza. Perperna przybył do Azji ze świeżymi siłami, zebrał i zreorganizował pozostałych żołnierzy Krassusa, ściągnął posiłki od lokalnych sojuszników. Natychmiast przystąpił do planowej ofensywy przeciw heliopolitom. Nie trzeba było długo czekać, by ujawniły się wszystkie słabości rewolucyjnej armii: brak wyszkolenia, uzbrojenia, organizacji, dyscypliny. Niekarne gromady wieśniaków i niewolników poszły rychło w rozsypkę pod ciosami legionistów. Aristonik i Blossiusz z resztkami sił wycofali się do silnie ufortyfikowanej Stratonikei. Rzymianom nie udało się zdobyć fortecy szturmem, ale wzięli ją głodem. Blossiusz popełnił samobójstwo, Aristonik jako jeniec został wysłany do Rzymu. Pomimo śmierci wodza powstanie trwało nadal. Akwiliusz, który po niespodziewanej śmierci Perperny przejął dowództwo sił rzymskich, jeszcze przez długie miesiące musiał potykać się z heliopolitami. Ich ostoją stały się trudno dostępne górzyste masywy Myzji na północy i Karii na południu, gdzie popierające Heliopolis plemiona prowadziły walkę partyzancką. Rzymianie zdobywali górskie punkty oporu jeden po drugim, w walce z nieuchwytnym wrogiem posunęli się do zatruwania studni i źródeł. Wreszcie w 129 roku p.n.e. Akwiliusz mógł przystąpić do organizacji rzymskiej prowincji Azja. Rewolucja heliopolitów stała się na poły zapomnianym epizodem historii. W odróżnieniu od powstania Spartakusa, które odbywało się w centrum ówczesnego świata (używając dzisiejszego języka – nieomal w błysku fleszy), na temat dłuższej pod względem czasowym, rozleglejszej terytorialnie i dojrzalszej ideologicznie rewolty w Azji Mniejszej po prostu brakuje nam źródeł, musimy więc uzupełniać je domysłami. Jednak jeśli nawet przyjmiemy, jak czynią to sceptyczni historycy, że Aristonik nie był szczerym wyznawcą ideologii heliopolickiej, a jedynie żądnym władzy awanturnikiem, który – nie mając szans na poparcie ze strony możnych – posłużył się ideą Państwa Słońca dla pozyskania mas, nie zmieni to faktu, że uruchomił potężny ruch społeczny. Odwieczna ludzka tęsknota za lepszym bytem, za sprawiedliwym ładem uosobiła się w idei państwa sprawiedliwości społecznej. Jako wizja świetlistego Miasta na Górze przetrwała w Taborze husytów i Nowym Syjonie münsterskich anabaptystów, w „Utopii” św. Tomasza Morusa i „Mieście Słońca” Campanelli, w „Słonecznym Jeruzalem” Słowackiego i Ikarii Cabeta. Próby jej urzeczywistnienia raz po raz przynosiły gorzkie rozczarowania, lecz żyje ona w człowieku po dziś dzień.


Przyświecają nam następujące wartości: Samorządność, czyli faktyczny udział obywateli w procesach decyzyjnych we wszelkich możliwych sferach życia publicznego. (Re)animacja społeczeństwa. Sprzeciwiając się zarówno omnipotentnemu państwu, jak i liberalnemu egoizmowi, dążymy do odtworzenia tkanki inicjatyw społecznych, kulturalnych, religijnych itp., dzięki którym zamiast biernych konsumentów zyskamy aktywnych obywateli. „Demokracja przemysłowa”. Dążymy do zwiększenia wpływu obywateli na gospodarkę, poprzez np. akcjonariat pracowniczy, ruch związkowy, rady pracowników. ⅓ życia spędzamy w pracy – to zbyt wiele, aby nie mieć na nią wpływu. Sprawiedliwe prawo i praktyka jego egzekwowania, aby służyło społeczeństwu, nie zaś interesom najsilniejszych grup. Media obywatelskie, czyli takie, które w wyborze tematów i sposobów ich prezentowania kierują się interesem społecznym zamiast oczekiwaniami swoich sponsorów. Wolna kultura. Chcemy takiej ochrony własności intelektualnej, która nie będzie ograniczała dostępu do kultury i dorobku ludzkości. Rozwój autentyczny, nie pozorny. Kultowi wskaźników ekonomicznych i wzrostu konsumpcji, przeciwstawiamy dążenie do podniesienia jakości życia, na którą składa się m.in. sprawna publiczna służba zdrowia, powszechna edukacja na dobrym poziomie, wartościowa żywność i czyste powietrze. Ochrona dzikiej przyrody, która obecnie jest niszczona i lekceważona w imię indywidualnych zysków i prymitywnie pojmowanego postępu. Jeśli mamy do wyboru nową autostradę i nowy park narodowy – wybieramy park.

b n a Tamurello, http://www.flickr.com/photos/travellingwithoutmoving/56088286/

Solidarne społeczeństwo. Egoizmowi i uznaniowej filantropii przeciwstawiamy społeczeństwo gotowe do wyrzeczeń w imię systemowej pomocy słabszym i wykluczonym oraz stwarzania im realnych możliwości poprawy własnego losu. Sprawiedliwe państwo, czyli takie, w którym zróżnicowanie majątkowe obywateli jest możliwie najmniejsze (m.in. dzięki prospołecznej polityce podatkowej) i wynika z różnicy talentów i pracowitości, skromne dochody nie stanowią bariery w dostępie do edukacji, pomocy prawnej czy opieki zdrowotnej. Gospodarka trójsektorowa. Mechanizmom rynkowym i własności prywatnej powinna towarzyszyć kontrola państwa nad strategicznymi sektorami gospodarki, sprawna własność publiczna (ogólnokrajowa i komunalna) oraz prężny sektor spółdzielczy. Nie zawsze prywatne jest najlepsze z punktu widzenia kondycji społeczeństwa. Gospodarka dla człowieka – nie odwrotnie. Zamiast pochwał „globalnego wolnego handlu”, postulujemy dbałość o regionalne i lokalne systemy ekonomiczne oraz domagamy się, by państwo chroniło interesy swoich obywateli, nie zaś ponadnarodowych korporacji i „zagranicznych inwestorów”. Przeszłość i różnorodność dla przyszłości. Odrzucamy jałowy konserwatyzm i sentymenty za „starymi dobrymi czasami”, ale wierzymy w mądrość gromadzoną przez pokolenia. Każdy kraj ma swoją specyfikę – mówimy „tak” dla wymiany kulturowej, lecz „nie” dla NOWY BYWATEL · NR 19 (70) · WIOSNA 2016 ślepego naśladownictwa.


NOWEGO OBYWATELA POLECAJĄ „Nowy Obywatel” to jedno z niewielu pism w kraju, które rzetelnie i wnikliwie zajmuje się najważniejszymi tematami społeczno-gospodarczymi, ale tymi przede wszystkim, które na ogół są pomijane lub trywializowane w debacie publicznej. Skupia wokół siebie ludzi ideowo przekonanych, że pogłębianie świadomości życia społecznego jest warunkiem rozwoju naszego kraju. Na łamach „Nowego Obywatela” wypowiadają się ludzie mający za sobą różne doświadczenia ideowe czy nawet polityczne, ale mają jedną cechę wspólną – zależy im na tym, aby ich teksty wnosiły wartość dodaną do krajowej publicystyki. JERZY KŁOSIŃSKI, redaktor naczelny „Tygodnika Solidarność”

Nie musimy się zgadzać, musimy myśleć i wymieniać poglądy. Dla wymiany poglądów została w naszej rzeczywistości bardzo okrojona przestrzeń medialna. „Nowy Obywatel” to właśnie fragment tej wolnej przestrzeni, miejsce, gdzie nie ulegając „poprawności”, modom czy partykularnym interesom różnych lobby możemy wymieniać nasze autentyczne poglądy. Chwała mu za to. ZBIGNIEW ROMASZEWSKI (1940–2014), działacz KOR, b. wicemarszałek Senatu

DR HAB. RYSZARD BUGAJ • DR HAB. TOMASZ G. GROSSE • JOANNA I ANDRZEJ GWIAZDOWIE • JERZY KŁOSIŃSKI • DR HAB. EWA LEŚ • BERNARD MARGUERITTE • PROF. DR HAB. ANDRZEJ MENCWEL • ANDRZEJ MUSZYŃSKI • PROF. LEOKADIA ORĘZIAK • ADAM OSTOLSKI • PIOTR PAŁKA • BARTŁOMIEJ RADZIEJEWSKI • PAWEŁ ROJEK • ZOFIA ROMASZEWSKA • ZBIGNIEW ROMASZEWSKI • DR HAB. PAWEŁ SOROKA • MISZA TOMASZEWSKI • DR KRZYSZTOF WIĘCKIEWICZ • RAFAŁ WOŚ • MARIAN ZAGÓRNY • DR HAB. ANDRZEJ ZYBERTOWICZ

nowyobywatel.pl/rekomendacje


Jan Wolski

WYZWOLENIE. Wybór pism spółdzielczych z lat 1923–1956 Wybór i opracowanie Remigiusz Okraska i Adam Benon Duszyk Pierwsze w dziejach zbiorowe wydanie najważniejszych tekstów Jana Wolskiego – działacza spółdzielczego, teoretyka i organizatora kooperacji pracy, wieloletniego orędownika wyzwolenia pracowników najemnych i tworzenia alternatyw gospodarczych poza etatyzmem i kapitalizmem, najdłużej żyjącego ucznia Edwarda Abramowskiego, jednego z nestorów demokratyczno-lewicowej opozycji wobec PRL. W 40-lecie śmierci Jana Wolskiego ukazuje się pierwszy wybór jego tekstów poświęconych kooperacji pracy, spółdzielczości, samorządowi pracowniczemu, alternatywom wobec kapitalizmu i „centralnemu planowaniu”. Prawie 700 stron i najważniejsze rozprawy Wolskiego: broszury wydane w latach 20. i 30., nigdy dotychczas niepublikowany rękopis z początku lat 20., maszynopisy z czasów okupacji hitlerowskiej, teksty zablokowane przez komunistyczną cenzurę. Całość opatrzona obszernym posłowiem prezentującym życie i dorobek Wolskiego. Cena: 49 zł · ebook 25 zł ·  Zamówienia: sklep@nowyobywatel.pl Konto Stowarzyszenia „Obywatele Obywatelom” nr 78 8784 0003 2001 0000 1544 0001 (z dopiskiem „Wolski”) Książka dostępna w naszym sklepie internetowym: nowyobywatel.pl/sklep


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.