Pimm 003 2014

Page 1

1


2


Edytorial czyli intelektualny przewrót w tył. Dariusz Kalbarczyk – czterostrunowy w warszawskiej V8-emce oraz spiritus movens w PIMC Trzeci numer Polish Independent stał się faktem, nie mylić z gazetą Axel Springer. Nadal piszemy o interesuje nas scena niezależna koloryty.

Music Magazine wydawaną przez muzyce, nadal i wszystkie jej

W trzecim numerze mamy na okładce obecnego od 30 lat na polskiej scenie niezależnej Adama Harrisa Jasińskiego. Warto przeczytać co ma do powiedzenia ten bądź co bądź weteran basowego grania. Bardzo ciekawego wywiadu udzielił Wojtek Balczun z warszawskiej Chemii. Jego słowa „Scena to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie” wytatuuję sobie gdzieś, jeszcze nie wiem gdzie. Chłopaki z Chemii zagrali ostatnio prestiżowy koncert w mieście aniołów, to bardzo miłe że zespoły zza żelaznej bramy są coraz częściej zauważane w tzw. wielkim świecie muzycznego biznesu. Litza i Hans spotkali się z naszym wysłannikiem Radkiem Grabcem (Mimo Woli) i opowiedzieli między innymi dlaczego nowa płyta Luxów nie została poddana nadmuchiwaniu zajebistości podczas masteringu. To co dla mnie jest z jednej strony miłym zaskoczeniem a z drugiej strony potwierdzeniem pewnej staro-indiańskiej maksymy, że „Na szczyt docierają najcierpliwsi i najmądrzejsi”, było przeprowadzenie wywiadu z Lauren Taneil, basistki grającej w składzie Beyoncé. Polecam przeczytanie, przemyślenie, potem ponowne przeczytanie i ponowne przemyślenie. Ta gazeta daje mi możliwość bezkarnego zadawania pytań ludziom, których znam i cenię lub tym, których jeszcze nie znam ale mają na tyle dużo pozytywnych wibracji, że nie sposób przejść obok nich obojętnie. Trzeci numer obfituje w wiele znakomitych nazwisk, na ponad 140 stronach o treści ciekawej, unikalnej, osobistej i niczym nie skrępowanej. Tak! Ponad 140 stron, czy spodziewałem się tego wydając pierwszy 60 stronicowy numer??? Nie spodziewałem się! Czy jest ktoś kto jeszcze nie słyszał składanki Polish Independent Music Compilation Vol.1? Jeśli tak to zapraszam do najbliższego Empiku lub na muzodajnia.pl. Oczywiście to nie jedyne miejsca gdzie można posłuchać / zakupić ten wyjątkowy produkt. Płyty dostępne są w większości dużych sklepów oraz serwisów internetowych. Zespoły zainteresowane znalezieniem się na Vol.2 zapraszam do obserwowania strony PIMC (http://facebook.com/PolishIndependentMusicCompilation), tam znajdą się wszystkie informacje dotyczące dat, regulaminu i zgłoszeń. Zapraszam do lektury! 3


WYWIAD

Wojtek Balczun - Chemia Scena to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie

Foto: Materiały prasowe zespołu Dariusz Kalbarczyk: Pytanie o początek, kiedy zakochałaś się w gitarze? Wojtek Balczun: Najpierw zakochałem się w muzyce. Byłem chyba w drugiej klasie podstawówki, kiedy zacząłem zbierać plakaty pierwszych idoli. Były to niestety czasy poprzedniego systemu i dotarcie do fajnego plakatu było nie lada wyzwaniem. Nagrania miałem tylko albo aż z radia a tacy dziennikarze jak Piotr Kaczkowski czy Wojciech Mann mieli gigantyczny wpływ na moje muzyczne preferencje. Potem przyszedł czas wewnętrznego, twórczego ciśnienia i po różnych próbach, w wieku około 14-15 lat trafiłem na gitarę. Wtedy wszystko się zmieniło. DK: Pierwsza gitara / wzmacniacz?

4


5


WB: Pierwsze gitary to na pewno jakiś Defil i okropnie ciężka i niestrojąca gitara Kosmos, którą dostałem od Taty. Poza fajnym kształtem praktycznie nie dało się na niej grać, aczkolwiek to na niej stworzyłem swoje pierwsze riffy. Pierwszą lepszą gitarą była czeska Jolana, taka podróbka Fendera. Jeśli chodzi o wzmacniacz to za bardzo nie pamiętam ale wybór lokował się chyba gdzieś między takimi markami jak Unitra czy Tonsil. To były straszne czasy dla gitarzystów (śmiech). DK: Jakich efektów używasz najczęściej? WB: Używam zestawu paczka i głowa Mesa Boogie Road King 2, która oferuje doskonałe brzmienia naturalne i przede wszystkim rewelacyjny przester. Standardowo używam phaser , wah-wah, tuner boss, delay boss, ostatnio dokupiłem overdrive XTS custom pedals oraz bardzo dobry chorus „third stone“. Cały czas pracuję nad rozwojem mojego pedalboard’u ale i tak daleko mi do Maćka Mąki, który jest prawdziwym pasjonatem efektów i brzmień. DK: Czego jako artysta poszukujesz w muzyce? WB: Muzyka w moim życiu jest to coś bardzo naturalnego. Tworzenie dźwięków jest też czymś oczywistym dla mnie, ale jednocześnie jest też walką ze własnymi słabościami. Zawsze miałem poczucie, że nie jestem wystarczająco dobry i że na około jest tak dużo osób, które słyszą lepiej ode mnie. Mimo to, zawsze naturalnie przychodziły do mnie dźwięki, które albo starałem się zapamiętać albo zarejestrować. Teraz jestem na tyle świadomą osobą jeśli chodzi o moje słabe jak i mocne strony, że staram się koncentrować na tym co pozytywne, wiedząc jednocześnie, że pewnych braków nie nadrobię. Mimo to pracuję nad sobą praktycznie codziennie nie tylko grając na instrumencie ale także myśląc o dźwiękach. DK: Wymień kilka najważniejszych płyt, które najbardziej na Ciebie wpłynęły. WB: To jest bardzo trudne pytanie. Kiedyś podjąłem się opisania moich ulubionych płyt dla magazynu „Teraz Rock“ i uświadomiłem sobie jak trudne jest to zadanie. Kocham muzykę całym sobą i tych płyt, bez których nie mógłbym żyć jest bardzo dużo. Oczywiście wpływ na mój muzyczny rozwój miały wielkie zespoły lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych takie jak The Beatles czy Led Zeppelin, ale z tamtego okresu najważniejszym zespołem był dla mnie Queen, który potrafił z każdą kolejną płytą poszerzać własny styl, nie tracąc jednocześnie tożsamości. Zawsze też uwielbiałem amerykańskie granie takie w konwencji Aerosmith, których jestem prawdziwym fanem. Lubiłem NWOBHM i całą rewolucję związaną z thrash metalem. Trochę mnie ominął grunge i dopiero teraz zaczynam doceniać te ostatnią prawdziwą rockową rewolucję. Na drugim biegunie byli artyści raczej nierockowi z Ray’em Cherlesem na czele. Z polskich artystów zawsze byłem wielkim fanem TSA, do dzisiaj zresztą mi to pozostało. Mamy stały kontakt z Markiem Piekarczykiem, zarówno w czysto przyjacielskim jak i muzycznym wymiarze, a Chemia wielokrotnie otwierała koncerty TSA, z czego jestem naprawdę dumny. DK: Twój muzyczny guru? WB: O artystach rockowych już mówiłem. Takim prawdziwym muzycznym guru jest dla mnie (tutaj pewnie wielu zaskoczę) Wolfgang Amadeusz Mozart. Zawsze zastanawiam się na skalą muzycznego geniuszu wielkich kompozytorów. Jest to również przedmiotem poważnych dyskusji, które prowadzimy z chłopakami w busie, jadąc na koncerty Chemii. 6


DK: Jaki widok ze sceny jest dla Ciebie najfajniejszy? WB: W ogóle scena to jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie, niezależnie czy jest ona sceną malutkiego klubu czy częścią wielkiej festiwalowo-stadionowej konstrukcji. Co do widoku to oczywiście najfajniej jest widzieć jak największą ilość fanów, z którymi nawiązało się taką „chemiczną“ relację. Jeżeli jeszcze duża część z nich to osoby płci żeńskiej to jest jak w niebie (śmiech). DK: Jak oceniasz sceną niezależną w Polsce w porównaniu z innymi krajami? WB: Wielkiego doświadczenia w innych krajach jeszcze nie mamy ale sukcesywnie i konsekwentnie je zdobywamy. Myślę, że scena niezależna z reguły pozwala odkrywać naprawdę fantastycznych artystów, którzy grają muzykę z miłości do niej a nie z kalkulacji. Czy to jest Polska czy na przykład Kanada, jest ogromna ilość zespołów, które warte są zainteresowania. Różnica jest tylko taka, że w Polsce tylko nieliczni mają szansę przedostania się do głównego nurtu z racji na bardzo mały rynek i niestety obowiązujące w nim „układy“. Na Zachodzie naprawdę poszukuje się talentów a u nas mam wrażenie, że utalentowani i niezależni artyści nie są nikomu potrzebni a nawet są swego rodzaju zagrożeniem dla „systemu“. Jest to niestety przykre. DK: Najbardziej zwariowany koncert w jakim brałeś udział? WB: Były takie ale z racji na poziom zwariowania nie nadają się tutaj do przytoczenia. Mogę jedynie stwierdzić, że Chemia to prawdziwy rockowy i mocno rozrywkowy band. DK: Opowiedz o wrażeniach grania razem z DEEP PURPLE oraz o kolejnych planach koncertowych. WB: Graliśmy do tej pory przed wieloma bardzo znanymi, światowymi artystami. Koncert przed Deep Purple był jednakże wyjątkowy. Po pierwsze byliśmy tylko my i ONI, po drugie poznańska Arena pękała w szwach, po trzecie mieliśmy możliwość spotkania się z muzykami Deep Purple i przed i po koncercie. Rozmawialiśmy, zrobiliśmy pamiątkowe foty, urzekli nas swoją skromnością i bezpośredniością. Myślę, że dla wielu polskich „WIELKICH“ gwiazd powinni być przykładem jak, będąc tak legendarnym zespołem można budować relacje z otoczeniem. Po czwarte byliśmy w ogromnym szoku widząc chłopaków z Deep Purple rejestrujących nasz koncert na swoich telefonach. Niezapomniane przeżycie. Jeśli chodzi o plany koncertowe to właśnie wróciliśmy z Los Angeles, gdzie w Hard Rock Cafe Hollywood zagraliśmy jeden z najważniejszych showcase w naszej dotychczasowej karierze. Zagraliśmy dla promotorów, agentów i menadżerów z absolutnej światowej czołówki i feedback jest całkiem pozytywny. Z tego powinny się zrodzić koncertowe plany poza Polską. Rozwijamy współpracę z The Agency Group i szykujemy się jeszcze w tym roku do udziału w paru dużych europejskich festiwalach. W Polsce sporo się będzie działo ale nie możemy się doczekać udziału w Orange Warsaw Festival, gdzie na jednej scenie zagramy z takimi gwiazdami jak Bring Me The Horizon, I Am Giant czy Limp Bizkit. DK: Wolisz być w studio czy na scenie? WB: To są zupełnie różne emocje więc lubię być i tu i tu.

7


DK: Jakie nasz muzyczne marzenie, które chciał byś zrealizować w najbliższym czasie? WB: Wszystko co się dzieje z Chemią to jest realizacja mojego muzycznego marzenia i niech ten stan trwa jak najdłużej. DK: Opowiedz o pracy nad kolejną płytą, na jakim jesteście etapie? WB: Jeśli chodzi o komponowanie materiału na nową płytę to jest to proces prawie zakończony. Od ostatniej płyty wymyśliłem naprawdę ogromną ilość riffów i z tego wspólnie z chłopakami robimy nowe kawałki. 10 sierpnia zaczynamy sesję nagraniową we współpracy tradycyjnie z Marc LaFrance ale również pod okiem topowego, światowego producenta i realizatora, o którym nie mogę jeszcze powiedzieć. Jesienią ukaże się pierwszy singiel zapowiadający nową płytę a jej premiera , jeżeli nic nie stanie się po drodze, przewidywana jest na początek nowego roku. DK: Czego Ci życzyć? WB: Żebyśmy konsekwentnie podążali własną drogą, żeby kolejna płyta była lepsza od poprzedniej. Żeby media w Polsce nas bardziej zauważały bo na Zachodzie sami sobie damy radę (śmiech). Żeby atmosfera w zespole była dalej taka jak jest teraz i żeby starczyło nam na to wszystko zdrowia i determinacji w walce z przeciwnościami losu i oporem materii. DK: Niech tak będzie. Dziękuje bardzo za rozmowę.

8


9


WYWIAD

Maciej Warda - Farba Robić jak najdłużej to co robię teraz i rozwijać się w tym

Foto: Materiały prasowe zespołu Dariusz Kalbarczyk: Jak zaczęła się twoja przygoda z niskimi dźwiękami? Maciej Warda: Miałem okazję słyszeć historie wielu basistów opowiadających właśnie o ich początkach, zarówno w Polsce jak i Europie. Większość z nich powtarzała schemat, który również stał się kiedyś moim udziałem. W późnej podstawówce postanowiliśmy założyć zespół pół podwórkowy – pół szkolny. Ponieważ jednym z założycieli był Michał Okulicz (późniejszy gitarzysta m.in. zespołów Kowalski i DzieńDobry), który już wówczas grał swobodnie solówkę z „Sultans of Swing”, gitarzystą został on, a ja, choć też grałem na elektryku, przesiadłem się na bas. Nie żałowałem nigdy tej decyzji, bo generalnie wydaje mi się, że dobrych gitarzystów jest wielu, ale porządnych, rzetelnych basistów już niekoniecznie… I w ten sposób minęło mi już z basówką jakieś dwadzieścia parę lat (śmiech).

10


DK: Opowiedz w jakich projektach się udzielasz oraz na jakich etapach rozwoju się znajdują? MW: Hmmm… Okazyjnych projektów zawsze jest trochę, ale na stałe, od 12 lat jestem zakotwiczony w pop rockowej kapeli Farba, która co prawda na na koncie parę dobrze znanych pieśni, ale jakoś nie za bardzo ma szczęście do mediów i jakiegoś charakterystycznego, wyrazistego wizerunku… Na szczęście letni sezon koncertowy oznacza zawsze wiele plenerowych koncertów – a to zawsze jest atut zespołu, który umie grać na swoich instrumentach. Zatem playbackom mówimy stanowcze NIE! Wszystkie sprawy organizacyjno – koncertowe ogarniamy sami, ale jeśli przeczyta ten wywiad ktoś, kto czuje się na siłach nam pomóc – bardzo chętnie z takiej pomocy skorzystamy! DK: Jak dużo ćwiczysz? MW: Nie powinienem odpowiadać na to pytanie, bo odpowiedź nie będzie zbytnio „poprawna politycznie”. Niewiele. Kiedyś ćwiczyłem więcej, ale teraz muszę pogodzić się z sumiennymi ćwiczeniami raz w tygodniu. Trwają one u mnie około 3 godzin non stop, ale oprócz jednej, czy dwóch prób w tygodniu staram się w miarę możliwości codziennie chwycić wiosło i chociaż kilkanaście minut na nim pograć. Nie mam szans zostać mistrzem świata w zaawansowanych technikach gry, ale wydaje mi się, że doczekałem się własnego stylu, który staje się również charakterystyczny i słyszalny w składach z którymi grywam. Moją największą inspiracją basową zawsze był Jaco, ale wcześniej uwielbiałem basistę The Who Johna Entwistle’a i paru innych dinozaurów pokroju Johna Paula Jonesa. Jego partia w zeppelinowskim „The Lemon Song” to absolutny kanon, od którego powinno zaczynać się basową edukację. DK: Jak zdefiniowałbyś słowo sukces? MW: Ha, dla każdego oznaczać będzie to coś innego. Z jednej strony sukcesem jest to, że do tej pory moje pokolenie żyje w miarę w pokojowych czasach i w miarę w wolnym kraju, mogąc dzięki temu realizować swoje pasje i korzystać ze swoich talentów. Ale sukces to zazwyczaj coś co sami wypracowaliśmy, więc można powiedzieć, że jeszcze nad nim pracuję (śmiech). DK: Czy masz jakiś specyficzny rytuał przed wyjściem na scenę? MW: Niekoniecznie. Muszę zazwyczaj rozgrzać paluchy, grając 10 minut w garderobie, wypić coś dobrego dla kurażu, ale w niewielkiej ilości… Kiedyś musiałem zawsze porozciągać się trochę, bo na scenie lubiłem poskakać (śmiech). DK: Jakie basówki posiadasz i dlaczego właśnie te? MW: Moje dwa podstawowe wiosła od kilku już lat to Warwick RB Corvette $$ potęga pasywnego soundu. To wiosło brzmi genialnie nawet ze starymi sznurkami (śmiech), jest odpowiednio masywne i sztywne do slapu, ale też bardzo wygodne do gry palcami – w ogóle się nie męczę, nawet jak przychodzi mi grać jakieś eventowe, wielogodzinne sytuacje. Mam jeszcze Ibaneza SR 505 – moją starą miłość, której brzmienie jest bardziej miękkie i jasne. To wiosło stworzone jest dla cieńszych strun i gry mniej groove’owej, a bardziej melodyjnej. Od lat nagłaśniam się na scenach zestawem Taurusa TH Cross, czyli head 2 x 350 W plus dwie paczki na neodymowych magnesach w postaci 1 x 15 i 2 x 10. 11


12


DK: Twój ulubiony album basowy? MW: Sorry, ale nie potrafię…. mógłbym wymieniać długo… „Ah Um” Minusa, pierwsza solowa Jaco, School Days, czy „If This Bass Could Only Talk” Clarke’a, M2 Marcusa, pierwsze płyty Tower of Power, większość płyt Beli Fleck z Flecktonesami itd. DK: Twoje muzyczne marzenie? MW: Robić jak najdłużej to co robię teraz i rozwijać się w tym - czyli z powodzeniem łączyć muzykowanie na w miarę zawodowym poziomie z pracą redaktora w ekipie TopGuitar. To wymarzony sposób na łączenie tego co przyjemne z tym co pożyteczne! DK: Na zakończenie powiedz dlaczego tak politykujesz na swoim profilu facebooku? Czy to również twoja pasja? MW: Nigdy nie lubiłem chować głowy w piasek, gdy trzeba było zająć stanowisko w jakichś społecznych czy właśnie politycznych sprawach. Nie pasjonuję się polityką, ale jak mogę wspieram wybrane inicjatywy i partie antysystemowe, które przede wszystkim są klasycznie wolnorynkowe. Wolnościowe poglądy libertarian, kolibrów, czy republikanów to coś bardzo ważnego dla mnie, coś z czym pewnie w 80% się identyfikuję, ale myślę, że to już temat na inną rozmowę…

13


WYWIAD

Litza & Hans – Luxtorpeda Mastering oprócz tego, że pogłaśnia płytę i ją mocno kompresuje, to niszczy muzykę

Foto: Materiały prasowe zespołu Luxtorpeda to unikalne zjawisko na polskiej scenie muzycznej. Być może nie tylko na polskiej. Potrafią łączyć inteligentne granie i teksty o wartościach z hardrockową estetyką i co ciekawe wychodzi im to wyjątkowo dobrze. Przykład Luxtorpedy pokazuje, że dobra muzyka wzmocniona pozytywnym, refleksyjnym i czasem trudnym w odbiorze przekazem, trafia do tysięcy ludzi, którzy przychodzą na ich koncerty, kupują płyty i świadomie lub nie, przyswajają sobie historię wykrzyczaną przez Litzę i Hansa. A to w kontekście wszechobecnej plastikowej tandety lansowanej przez media, stanowi światełko w tunelu i nadzieję dla polskiej sceny niezależnej. Korzystając z obecności Luxtorpedy na Rocket Festival w Arena Ursynów, zamieniłem słowo z Litzą i Hansem na temat ich nowej płyty „A Morał Tej Historii Mógłby Być Taki, Mimo Że Cukrowe, To Jednak Buraki“. Radosław Grabiec : Wasza nowa płyta "A Morał Tej Historii Mógłby Być Taki, Mimo Że Cukrowe, To Jednak Buraki" to już trzecie wydawnictwo - skład ten 14


sam, ale klimat płyty zupełnie odmienny - mroczny, ciemny - dlaczego taki pomysł na płytę? Litza: My nie zakładamy nigdy jaki będzie klimat piosenki czy płyty. Chcemy się bawić na próbie tym co robimy, a efekt końcowy grania razem przez półtora roku jest taki jaki jest (śmiech). Nie zakładaliśmy, że klimat będzie ciemny albo jasny. Na szczęście nie mamy nad tym kontroli, bo dopóki nie ma tej kontroli to jest zabawa i jest ogromna radość z tego tworzenia. Natomiast teksty na tej płycie rzeczywiście mówią o rzeczach bardzo poważnych i ważnych dla nas i to może kształtować odbiór płyty jako całości. Ale w tym materiale jest światełko w tunelu - stoimy przed wyborem dwóch postaw życiowych - albo skupimy się na tych śmieciach, które cały czas zalegają nam w głowach, różne nasze zranienia, troski i skrzywdzenia albo popatrzymy w przyszłość w stronę przebaczenia i wtedy naprawdę się wszystko zmienia, pojawia się nadzieja, pojawia się światło. Przyjmując taką postawę, można tą płytę odebrać jasno i pozytywnie, jako coś co robi porządek i przywraca nadzieję. RG: Roboczy tytuł plyty zaanonsowany na fanpage to Pierwiastek z 5 - muszę powiedzieć że bardzo mi się podobał - jako taki pkt zwrotny, esencja 5 dojrzalych muzykow - tytul finalny jest gorzko ironiczny - co w powiązaniu z treścią niektórych utworów (Hipokrytes czy też mocny tekst w Samotna) daje autoironiczny i autokrytyczny miks - co było powodem odejścia od pierwotnego pomysłu na tytuł? Litza: Pierwiastek z pięciu to tytuł do instrumentalnej wersji płyty. Jak doszły teksty, to nie można było lepiej tego podsumować jak właśnie takim powiedzonkiem. Parafrazując tytuł, można powiedzieć tak "a sens tej płyty jest taki, mimo że na pozór wyglądamy ok, to w środku jesteśmy łajdaki". Hans: A Kmieta dzisiaj wymyślił nowy tytuł: "Szkoda czasu na pierdoły" (śmiech). RG: Nietypowy tytuł, autoironiczny wydźwięk utworów - to nie jest wszystko co zadziwia w waszym nowym wydawnictwie - podjęliście również decyzję o wypuszczeniu płyty bez masteringu - chodziło o czas czy to taki sprzeciw wobec wszechobecnej tendencji do przeprodukowania materiału? Litza: To nie była kwestia czasu ani protestu, po prostu lubimy naturalne brzmienie. Wiem, że mastering oprócz tego, że pogłaśnia płytę i ją mocno kompresuje, to niszczy muzykę, a my nie chcieliśmy niszczyć tego co nagraliśmy. RG: Po ogłoszeniu zmiany terminu wydania płyty - głuchy jęk rozległ się wśrod fanów Luxtorpedy - także na filmie (opublikowanym w internecie) podczas którego informujesz o powodach przesunięcia terminu - wszyscy macie dość niewyraźne miny - ciężko było podjąć tą decyzję? Litza: Ja chciałem już tą płytę skończyć. Już byłem bardzo nią zmęczony. Lecz ciągle nie było kilku fundamentalnych tekstów, które się pojawiły później, po tej przerwie w czasie której mogliśmy odpocząć, nabrać dystansu. Płytę mogliśmy skończyć wtedy gdy byliśmy w 100% zadowoleni ze wszystkich utworów. Gdy ogłosiliśmy przesunięcie terminu, nie było jeszcze czterech kluczowych tekstów. Hans: Nawet pięciu i pół albo i sześciu. Po prostu nie da się pod presją czasu robić 15


rzeczy dobrych. Teksty też wymagają tego, żeby trochę "odgruzować" sobie mózg wtedy można rzeczywiście stworzyć fajne i ciekawe rzeczy, w innym przypadku jest to produkowanie materiału dla samej produkcji, a nie o to w tym chodzi. Litza: To już był taki etap, że przykładowo ja nagrywałem utwór, wysyłałem go Hansowi, a on wracał do mnie mówiąc, że jest to na siłę. Przesyłam kolejny tekst z komentarzem "ok, spójrz na to. Ten tekst jest w miarę fajny...". Ale nie chodziło o to, żeby tekst czy utwór był w miarę fajny. Chodziło o to, żeby były w 100% takie jak my tego chcemy. I Hans wtedy powiedział "Po co się śpieszyć, przełóżmy to" - to spowodowało pewną frustrację, że ciągle materiał nie jest skończony i nie możemy zakończyć wreszcie pracy nad płytą. Proces powstawania tej płyty był naprawdę trudny też dlatego, że nie mogliśmy usiąść nad nią w studiu od początku do końca. Mieliśmy ciągle przerwy, bo studio jest cały czas oblegane (a to naprawdę świetne miejsce – Studio Custom34), co chwilę ktoś tam wpadał na nagrania. My też graliśmy w tym czasie mnóstwo koncertów, w efekcie czego postanowiliśmy odwołać kilka wiosennych występów, żeby poświęcić się płycie i ze spokojem ją skończyć. No i się udało (śmiech). Mamy we wtorek (1 kwietnia) premierę, a okazuje się, że w każdym sklepie płyta jest już dostępna, że utwory są puszczane w Trójce, są na liście przebojów! Czyli ta płyta teraz nas wyprzedziła.

RG: Zatrzymajmy się chwilę przy tekstach. Każda płyta Luxtorpedy to kawał ciekawej i ważnej poezji - każdy tekst jest o czymś, każdy stanowi historię. Niektóre odważnie atakują (jak np. Persona Non-grata) albo opowiadają o intymnych przeżyciach (jak Nieobecny Nieznajomy) - jak wygląda praca nad tekstami, autorami jesteś Ty i Hans - czy pracujecie wspolnie nad tekstem, czy jest też armia milczących współautorów z którymi konsultujecie słowa piosenek.

16


Hans: To wygląda tak. Litza ma swoje pomysły, czasem coś rzuci, czasem ma coś już napisane, a czasem ja coś podrzucam. Tutaj akurat przy tej płycie, w ostatnim okresie siedziałem po nocach, coś pisałem i rano pokazywałem chłopakom. Potem nagrywaliśmy wersję i albo to szlifowaliśmy albo już tak zostawało. W zasadzie nad samą treścią każdy z nas siedzi osobno, ponieważ to wymaga chwili przemyślenia. Niektóre chórki i refereny powstawały spontanicznie, jak na przykład "Mamy NIP, mamy REGON" - tak to sobie żartobliwie zaśpiewaliśmy w przerwie pomiędzy nagraniami i zrobił się z tego utwór. RG: A co w Twoim odczuciu bardziej kształtuje formę utworu - czy muzyka czy właśnie słowa - czyli co było pierwsze jajko czy kura (śmiech)? Litza: W naszym wypadku muzyka. Potem patrzymy na kolor, temperaturę i klimat utworu i staramy się dopasować. Hans: Ja zawsze piszę do muzyki. Nie potrafię pisać w oderwaniu od niej bo nie wiem jak to wszystko się w końcu poukłada. Poza tym muzyka ma wpływ na mój nastrój, na moje myśli a to finalnie przekłada się na tworzony tekst. To wszystko razem jest bardzo ważne.

RG: Jeszcze o tekstach - czujesz sie persona non grata? Pytam zarówno o otaczającą nas rzeczywistość (czasem odległą i widoczną wyłącznie na ekranie tv i niezrozumiałą /jak w zwrotkach persona non grata/) ale też o świat Ci bliski – muzykę

17


Litza: W tekstach śpiewamy o swoich doświadczeniach. To my jesteśmy w nich obecni, bo to nasze historie. I tak, wielokrotnie czułem się i czuję się wiele razy jak personanon-grata. Świat dzisiaj ma swoje libido przerzucone na pieniądze, zabawę, cielesność. Ja nie jestem od tego jakiś inny, ale widzę ile cierpienia za tym idzie. Od dwudziestu lat jestem we wspólnocie neokatechumenalnej i staram się szukać duchowej strony naszego życia. I widzę, że tam jestem szczęśliwy, wolny i nieprzymuszany do niczego. W tym kontekście media, wiedząc że jestem we wspólnocie, wiedząc o wyznawanych przeze mnie wartościach, że jestem osobą zaangażowaną w życie Kościoła Katolickiego, media nie są zainteresowane propagowaniem na przykład Arki Noego. A to, że na ostatni koncert Arki przyszło 30 000 osób, pokazuje że istnieje swoiste podziemie ludzi szukających duchowej strony życia. Ludzi odpornych na oddziaływanie mediów, ludzi niegłupich, którzy mają swoje gusta, swoje rozumienie świata i wartości. I tych 30 000 "person-non-grat" (śmiech) było na tym koncercie Arki, która de facto jest w mediach na indeksie, bo nie pasuje do układanki, do ogólnie obowiązującego bezpiecznego formatu, bo śpiewa, że rodzina to jest ojciec, matka, dzieci - a moim zdaniem to dobry pomysł na życie i dlatego i ja też jestem poza systemem. Jestem persona non grata (śmiech).

RG: Optymistycznym domknięciem płyty jest utwór MAMBAŁAGA - wesoły i w pewnym sensie rozprawiający się z problemami, kompleksami - pomaga odnaleźć sprawy ważne i priorytetowe - czy to nowe otwarcie przed kolejną płytą - a może po prostu próba odreagowania ? Litza: Nie, po prostu musieliśmy zrobić taki utwór, bo czy ciemny czy jasny to na pewno cały materiał w przekazie lirycznym jest bardzo ciężki. Słuchanie tej płyty to jak rozdrapywanie życiowych ran, a ja potrzebowałem zrobić porządek w tym śmietniku jaki mam w głowie. I tak powstała ta piosenka.

18


Hans: Zawsze przydaje się utwór, przy którym można przymrużyć oczy i założyć różowe okulary. Jeżeli robi się płytę, która jest bardzo poważna, to potrzebny jest taki zawór bezpieczeństwa. Jesteśmy tylko ludźmi i nasze życie nie może być wypełnione jedynie tymi ciężkimi i trudnymi sprawami. Są w życiu dni smutne ale są i wesołe, a płyta powinna odzwierciedlać wszelkie emocje, te pozytywne i negatywne. A taka MAMBAŁAGA występuje u nas dużo częściej niż te poważne i refleksyjne sytuacje. RG: Luxtorpeda to oczywiście nie tylko teksty ale przemyślane i wyraziste riffy - w trakcie nagrywania albumu dokonałeś zmian w swoim "parku maszyn" nowa gitara, nowy piec Suhra - nagrywałeś nowe ślady na nowym sprzęcie? Litza: Tylko te numery, które były bardzo świeże i na wstępnym etapie produkcji wtedy tak. Ale większość utworów jest zostawionych tak jak zostały oryginalnie nagrane. Tak więc na płycie mamy różne wzmacniacze, różne brzmienia, pierdzące i czyste (śmiech). Ja lubię ten świat brzmienia gitary i na tej płycie można to usłyszeć. RG: Skoro o brzmieniu mowa, to mnie jako gitarzystę zawsze kusi aby podglądać jak inni wykręcają swoje brzmienie - możesz zdradzić, jakie efekty i piece pomagają Ci uzyskać charakterystyczne brzmienie gitar Luxow? Litza: Chyba najbardziej nas definiuje VOX, z lat 60, 70 ubiegłego wieku. Ja dzisiaj nie mam VOXa bo gram na Friedmanie i Suhr‘ze (chodzi o koncert w Arena Ursynów 29 marca 2014). Na szczęście Drężek trochę ratuje sprawę swoim VOXem. Chodzi o specyficzny środek w brzmieniu, taki papierowy i to robią głównie VOXy. Od pierwszej naszej płyty można taki wspólny mianownik znaleźć, że te gitary brzmią podobnie. Generalnie gramy taką old-school'ową muzykę. Nie jest to nowoczesne, skompresowane i skonturowane brzmienie, ale właśnie klasyka lat 70, prawdziwa i rockowa. RG: Wasze brzmienie to również obniżony strój - czy wszystkie utwory nagraliście w DROP-C? Litza: Prawie wszystkie. Jeden chyba tylko ("Jestem Zwycięzcą") jest w DROP-D, a wszystkie pozostałe w DROP-C. Nie było to planowane. W pewnym momencie Robert (Drężek) powiedział mi, że całą płytę nagraliśmy w DROP-C. W zasadzie nie wiem jak do tego doszło (śmiech). RG: Ale właśnie ten obniżony strój dał taki ciężki i głęboki klimat i brzmienie płyty. Litza: Wiesz, jak przestrajam się do DROP-C, to zawsze słyszę inne harmonie, inne dźwięki i pomaga mi to stworzyć coś innego niż dotychczas. RG: Jak Twoim zdaniem się trzyma Polska scena niezalezna? Litza: My jesteśmy pionierami sceny niezależnej! Luxtorpeda to zespół niezależny. Mamy własne studio, własne nagłośnienie, własny transport. Od z górą 20 lat nie jesteśmy związani z żadną korporacją. Wszystko robimy własnym sumptem, łącznie z tym, że przygotowujemy, pakujemy i wysyłamy we własnym zakresie płyty. Ja lubię coś takiego! Bo to trafia od człowieka do człowieka. To tak samo jak z nagrywaniem płyty. Traktuję to bardzo personalnie, płytę nagrywam dla każdej konkretnej i jednej osoby i ta jedna osoba to czuje. Ok, teraz tych osób jest nieco więcej (śmiech) ale ja nadal 19


traktuję to bardzo interpersonalnie. Niezależność to też decydowanie o tym co mam grać, śpiewać - nikt nie ma na to wpływu - gramy to co chcemy, bez względu na modę czy też zapotrzebowanie. Niezależność to samodzielność - jak dzwonią do mnie kapele to mówię im: sami wydajcie płytę Dlaczego zespoły nie chcą samodzielnie wydać płyty? Nie rozumiem tego. Można wziąć niewielki kredyt, zrobić tanim kosztem produkcję i sprzedawać płyty na koncertach. Co za problem? RG: My dokładnie tak postąpiliśmy i składanka Polish Independent Music Compilation jest świetnym tego przykładem. Litza: Ja tak robię od Arki Noego. Od czasu gdy nikt nie chciał wydać płyty Arki, robię to samodzielnie i jest dużo lepiej i łatwiej... Hans: Jeszcze słowo o scenie niezależnej. Rozumiem, że większość reprezentantów tej sceny walczy o swoją pozycję, o widownię, o słuchaczy. Ja zostałem wychowany na takim tworze muzycznym jakim jest RAP, gdzie w zasadzie poza słowem, treścią przekazu i charyzmą rappera nie ma muzyki. To są zlepki sampli, loop'y, to są rzeczy które ktoś już kiedyś stworzył, przerobione na nowo. To co definiuje wartość tego przekazu to właśnie jego treść. Niestety dużo zespołów śpiewa po angielsku. Jeśli to ma być Polska Scena Niezależna, warto pomyśleć o śpiewaniu po polsku i bardzo dużą uwagę przyłożyć do tego co się chce przekazać. Bo jeżeli słuchaczom poda się wartościową muzykę z wartościową treścią, to dużo łatwiej jest przekonać odbiorcę o szczerości tego przekazu, że jest to coś więcej niż zlepek dźwięków i wokalizy w niezrozumiałym języku. Że jest w tym jakaś prawda o nas, prawda zrozumiała przez odbiorców naszej sztuki. Litza: Jasne, że po Polsku jest trudno śpiewać i brzmi to dużo gorzej, ale treść jest ważniejsza niż forma. Jak z Acid Drinkers śpiewaliśmy "I fuck the violence", jak nawet to mówię teraz, to dla mnie jest to po prostu "I fuck the violence" (ajfakdewajlens) - od strony emocji, nic to nie wnosi ani nie mówi. Ale gdybyśmy śpiewali "Pierdolę przemoc" to już w tym momencie jak to wymówiłem, serce od razu mi się poruszyło. Bo taka jest prawda! Dlaczego ją pierdolę? Dlatego, że sam jestem pełen przemocy do innych i muszę w sobie to gasić, żeby dać drugiemu człowiekowi wolność. I odrazu zaczynam reflektować, czym jest przemoc w moim życiu. A jak śpiewam "ajfakdewajlens" to nic z tego nie wynika, oprócz tego, że cieszymy się że jest muzyka. Bo to była fajna muzyka, nawet bardzo fajna, tylko że bez emocjonalnej treści. Mnie na śpiewanie po polsku nawrócił Kazik. Zobaczyłem, że ten facet śpiewa po polsku i daje mi dodatkową wartość utworu, takie dobro dodane czyli jego treść i historię RG: Na koniec - gdzie w najbliższym czasie można będzie się z Wami spotkać Dzisiaj (29 marca) widzimy się za chwilę na Arena Ursynów - co poza tym? Litza: Ja aż się boję do kalendarza zaglądać. Wiem, że maj mamy cały zajęty. Właściwa trasa promująca płytę będzie na jesieni. Mamy taki plan, żeby zabrać w trasę 52 Dębiec, będzie dużo koncertów, ale nie takie juwenaliowe ale soczyste klubowe koncerty, takie jakie najbardziej lubimy, które pozwalają nam opowiedzieć naszą historię, w pełni i do końca. RG: Dziękuję za rozmowę

20


WYWIAD

Lauren Taneil - GG’s / Beyoncé Osiągnęłam więcej niż mogłabym kiedykolwiek sobie wymarzyć

Tłumaczenie: Radosław Grabiec Dariusz Kalbarczyk: Kiedy i dlaczego rozpoczęłaś przygodę z graniem na basie? LT: Zaczęło się jak miałam siedem lat, ale to nie ja wybrałam bas. Wierzę że to on wybrał mnie . Mój ojciec (Michi), który jest muzykiem przekazał i nauczył mnie wszystkiego co sam potrafił. Z resztą nie tylko mnie. Mam dwie młodsze siostry, które ojciec nauczył też grać na klawiszach i perkusji. Poza tym każda z nas umie też dzięki niemu śpiewać. Mój ojciec stworzył z nas zespół muzyczny, który nazwał GG’s, co oznaczało God‘s Grace (Łaska Boga). Razem z zespołem uczestniczyłyśmy w konkursach muzycznych na szczeblu krajowym, grałyśmy na wielu scenach oraz podpisałyśmy dwa kontrakty płytowe, z Sony i Flight Tyme Records. Dzisiaj przemy dalej, realizujemy nasze cele i marzenia wierząc, że pewnego dnia nastąpi nasz czas! DK: Opisz swój pierwszy instrument. LT: Moja pierwsza gitara basowa to był czterostrunowy Music Man. Obecnie jestem endroserką Music Mana, którego uwielbiam, a ostatnio także Sadovsky Basses. To wspaniałe instrumenty! DK: Gdybyś musiała słuchać tylko jednego artysty przez resztę swojego życia, kogo byś wybrała? LT: Jestem astrologicznym Wodnikiem więc nie potrafię wybrać żadnego (śmiech). 21


Jednak jeżeli musiałabym wybierać, to pierwsza osoba, która przychodzi mi na myśl to Stevie Wonder. Nie chodzi tylko o to, że Stevie jest funky w pełnej krasie, ani o to, że jest to jedna z największych osobowości naszych czasów, ale przede wszystkim dlatego, że to wybitny wokalista i niesamowity muzyk z ogromnym dorobkiem! DK: Jak często i jak długo ćwiczysz? LT: Kiedyś, gdy byłam młodsza myślałam, że przyjdzie taki moment w którym stwierdzę, że nie muszę już więcej ćwiczyć. Dzisiaj wiem, że to nie miało sensu. Ja tak kocham granie i muzykę, że zawsze jest coś nowego czego chciałabym się nauczyć. Nigdy nie przerywaj ćwiczeń, nigdy nie przestawaj się uczyć i nigdy nie zapominaj o rozwoju! To moja pasja i jestem niesamowicie wdzięczna, że zarabiam na życie robiąc to co kocham. Ćwiczenia to element mojej pracy i podchodzę do tego naprawdę poważnie. Nie lubię określać sobie czasu na ćwiczenia. Po prostu ćwiczę do momentu kiedy stwierdzam, że jestem ok. z materiałem. Uwielbiam ćwiczyć ponieważ to naprawdę przynosi efekty!

DK: Co szczególnie przyciąga Twoją uwagę gdy patrzysz ze sceny na publikę? LT: W zasadzie to właśnie publiczność szczególnie przyciąga moją uwagę gdy jestem na scenie. Oni wyglądają wspaniale i nawet o tym nie wiedzą. Publiczność wygląda jak morze ludzi oświetlone błyskiem świateł z ich komórek i fleszy. To naprawdę widok warty zobaczenia. To nigdy się nie znuży... te wszystkie oświetlone twarze. To bardzo inspirujące. DK: Jakbyś opisała swoją muzykę osobom, które nigdy Cię nie widziały ani nie słyszały? 22


LT: Moja muzyka jest pełna relatywizmu. Lubię pisać o sprawach realnych, których byłam świadkiem w swoim życiu. Dlatego potrafię oddać swoje prawdziwe emocje, bez udawania. Ja i moje siostry (GG’s) lubimy opisywać naszą muzykę jako R&B, Funk, Pop oraz Rock. Nasi fani to zarówno ci młodzi jak i starsi ludzie na całym świecie. Jeżeli nas nie widzieliście ani nie słyszeliście, subskrybujcie nas kanał na Twitter, Facebook, Instagram oraz YouTube @ TheGGsBand. DK: Jako Artystka, jakbyś zdefiniowała sukces? LT: W tym momencie mojego życia, sukces oznacza dla mnie osiągnięcie założonych celów. Osiągnęłam więcej niż mogłabym kiedykolwiek sobie wymarzyć. A to nie koniec, nasza (moja i moich sióstr) podróż z zespołem trwa dalej. Uwielbiam grać dla Beyonce i mam nadzieję, że będę grała także dla wielu innych artystów (oferty cały czas spływają  ). Moim najważniejszym celem jest to abym w kolejnych projektach współpracowała z siostrami. Pracując razem, wspólnym wysiłkiem, pracując z oddaniem, wierzę że damy radę! DK: Porozmawiajmy na temat Twojej współpracy z Beyonce. Opowiedz jak się spotkałyście i jak rozpoczęła się Wasza współpraca? LT: Często słyszę to pytanie (śmiech). Otóż pewnego dnia, w trakcie gdy ja i moje siostry występowałyśmy na scenie, na widowni pojawiła się Kim Burse. Nie miałam pojęcia kim ona jest, a Kim ciągle powtarzała żebym odszukała ją w Google (śmiech). Tak też zrobiłam i odkryłam, że Kim jest dyrektorem muzycznym w ekipie Beyonce! W rzeczywistości nie miało to dla mnie większego znaczenia ponieważ Beonce w tamtym czasie miała już bas obsadzony (pozdrowienia dla Divinity!). Ale najwyraźniej Kim nie podzielała mojej perspektywy, jako że niedługo po naszym pierwszym spotkaniu wskazała na mnie mówiąc, jak bardzo podoba się jej moja muzyka. Następnie odebrałam od niej telefon z propozycją wspólnego zagrania podczas imprezy w 2010 roku pod nazwą „Black Girls Rock“. Chwilę później dostałam propozycję grania na basie w zespole Beyonce! Mój pierwszy koncert z nią zagrałam w 2011 roku w Roseland Theatre w Nowym Jorku. Ten występ był zarejestrowany też na DVD do albumu 4 Beyonce. Od tego momentu zaczęła się prawdziwa jazda, pojawiam się w magazynach muzycznych, reklamach, DVD, Super Bowl i w Białym Domu i jeżdżę z trasą po całym świecie. Obecnie jestem w trakcie trasy Mrs Carter World Tour. Jestem ogromnie wdzięczna Bogu, mojemu ojcu Michi, Kim Burse, Derekowi Dixie i Beyonce! Dziękuję wszystkim moim sponsorom: DR Strings, Music Man, Sadowsky, GK i wszystkim, którzy cały czas wspierali mnie. I dziękuję tobie Darek. DK: Jakie masz marzenia? LT: Marzy mi się, żeby pewnego dnia nasz zespół GG’s (mój i moich sióstr) narobił zamieszania w przemyśle muzycznym. Naprawdę ciężko razem pracujemy żeby to osiągnąć. Myślimy o tym już od momentu gdy byłyśmy małymi dziewczynkami i nie poddamy się nigdy, pomimo wszelkich przeciwności losu których już nieraz doświadczałyśmy. Nie wierzę, że Bóg pozwolił nam dotrzeć tak daleko, po czym nas opuścił. Tak samo nie wierzę, że ten cały wysiłek i ciężka praca jaką wkładamy od dziecka po dzień dzisiejszy jest na próżno. Pozdrawiam szczególnie moje siostry, mój zespół GG’s – English (klawisze) i Chyna (perkusja). Działajmy i idźmy razem do przodu! Kocham was wszystkich!

23


Lauren Taneil - GG’s / BeyoncÊ

I've accomplished more than I could ever dream

DK: When and why did you start playing? LT: I started playing bass when I was 7 years old. I never chose to play the bass, I believe it chose me. My father, goes by the name of Michi, is a musician and made sure to teach me everything he knew. I wasn't the only one. I have two younger sisters and he taught them how to play keys and drums and had us all sing. So my dad put us in a band and called us The GG's which stands for Gods Grace. Ever since then, we've competed nationally, graced many stages, and were signed to 2 record labels. Sony and Flight Tyme Records. Today we're continuing our goals and dreams and hope to one day make it big time. DK: Describe your first instrument. LT: The first bass I ever played was a 4 string Music Man bass. Today, I am endorsed by Music Man which I love and also Sadowsky which is very recent. I love both my Music Man team and my new Sadowsky family! DK: If you had to listen to one artist for the rest of your life, who would it be? LT: I'm in Aquarius, so I can't choose one lol! But if I had to, the first person that comes to mind is Stevie Wonder. Not only is he funky and only one of The Greats of our lifetime 24


that is still living but he's got great vocals and great musicality, and a huge catalog of music! DK: How often and for how long do you practice? LT: I used to think when I was younger that one day, I would get to the point where I wouldn't have to practice. Now, I realize that's not the case. Because I love playing so much, there's always something new to learn. Never stop practicing, never stop learning, and never stop growing! This is my passion and I'm very grateful that I get to do what I love for a living. So it's a part of my job to practice and I take it very seriously. I don't like putting a time on it. I just play usually until I'm comfortable or until I have an understanding. I enjoy practicing because it's so rewarding. DK: What is your favorite thing to see in the audience while you are on stage? LT: Actually, the audience is my favorite thing to see while on stage. They're so beautiful to look at and they don't even know it. They look like a sea of people. With all the lights from their cameras really makes it a site to see. This never gets old. It's fun watching them and watching their faces light up. It's very inspiring. DK: How would you describe your music for the public audience if they have never seen you before? LT: My music is very relatable. I like to write about real things that I've gone through or see someone going through. That way, I'm able to put real emotions into it and not act. Me and my sisters (The GG's) like to describe ourselves as a r&b, funk, pop, rock band. We reach so many people from young to old all over the world! Please follow us and check us out on a twitter, Facebook, Instagram, and YouTube @ TheGGsBand . DK: As an artist, how would you define SUCCESS? LT: Success at this point in my life means accomplishing my goals. I've accomplished more than I could ever dream of and my journey continues as me and my sisters push forward on our project. I love playing for Beyoncè and I hope to play for many more artist as offers are already coming in ;). My main goal is to make it with my sisters. With a lot of hard work and dedication, I believe that we will endure to the end! DK: Let's talk about collaboration with Beyoncé. Tell me how did your meeting and how to cooperate. LT: I get this question a lot. One day, me and my sisters were doing a showcase and a woman by the name of Kim Burse walked in. I had no clue who she was. KB kept saying to google her #Priceless lol. So I googled her and found out that she puts bands together and that she was the musical director for the lovely Beyoncé. I didn't think anything of it because she already had a bass player (shout out to Divinity!) and I was doing my own thing with my band. KB pointed me out and said that she liked me. Next thing I know, I get a call from her to play bass on an award show called Black Girls Rock that airs on BET back in 2010. Shortly after, she presented me with an offer to play for Beyoncè. I couldn't turn that down. My first gig with Bey was Live at Roseland in 2011, where she did four intimate shows at the Roseland Theatre in New York and recorded it for her DVD for her album 4. Ever since then, I've been in music videos, magazines, 25


commercials, DVDs, The Super Bowl, the White House, and toured all over the world. Currently touring the Mrs Carter World Tour. A huge thank you to God, my father Michi, Kim Burse, Derek Dixie, and Mrs Carter herself, BeyoncĂŠ! Thank you to all my sponsors; DR strings, Music Man, Sadowsky, GK, and to everyone who's helped me along the way! And thanks to you Darek DK: What do you wish for? LT: I wish that one day me and my sisters make it big time in the music industry. We've been working hard toward this ever since we were little girls and will not give up even though we have had set backs and had lots of discouraging moments. I don't believe that God has brought us this far to leave us. And I don't believe that all our hard work we out in as children and adults are in vain. Special shout out to my sisters, my band, The GG's. English (keys) and Chyna (drums). Let's keep pushing forward! Love y'all!

26


27


WYWIAD

Magdalena Lenarczyk – Mimo Woli Lubię jak muzyka nie jest oklepana

Foto: Materiały prasowe zespołu Dariusz Kalbarczyk: Jak to się stało, że gary się pokochało? Magdalena Lenarczyk: Właściwie z braku laku! Byłam tuż po maturze i od jakiegoś czasu grałam w młodym zespole rockowym na basie. Po odejściu ówczesnej perkusistki długo nie mogliśmy znaleźć nikogo na jej miejsce. Byli chętni, ale nikt nie podchodził do sprawy na tyle poważnie, żeby sumiennie z nami grać, żeby włożyć cokolwiek od siebie, choć krztę zaangażowania w projekt. Pewnego wieczoru, na koncercie juwenaliowym spontanicznie stwierdziłam, że mam dość poszukiwań, że najlepiej liczy się na siebie i podjęłam decyzję, że w takim razie ja przejmę pałeczki. Nie miałam o tym zielonego pojęcia, ale jak wiadomo po maturze są najdłuższe wakacje w życiu, które spożytkowałam na codziennie żmudne próby trafienia kawałkiem drewna w odpowiedni bęben w odpowiednim czasie i z odpowiednią siłą, polało się wiele krwi i potu, skóra z palców zeszła mi prawie do kości parę razy, ale nie odpuściłam, bo od małego jestem strasznie uparta, zresztą co mi będzie jakiś tam bęben podskakiwał . Od nienawiści do miłości jest niedaleko, i tak bujamy się z garami do tej pory. 28


DK: W jakich projektach się udzielasz? ML: Aktualnie jedynie w Mimo Woli. Preferuję kompletne oddanie się jednemu projektowi. Poza tym na więcej nie miałabym czasu. DK: Jak to jest być perkusistką w świecie, w którym ten instrument przywłaszczyli sobie faceci? ML: Oj to jest bardzo niebezpieczne pytanie. Dla mnie nie ma w tym nic dziwnego, że jestem kobietą i gram na perkusji, właściwie nie rozumiem dlaczego kobiety się za to nie biorą, to nie jest przecież kopanie rowów. Kiedy zaczynałam grać, przez myśl mi nie przeszło, że to dziwne czy niespotykane. Niestety na każdym kroku spotykam się z niedowierzaniem, z niewyjaśnionym podziwem, na każdym koncercie znajdzie się facet, który powie : „ Kobieta na garach?! Muszę to zobaczyć!”, albo kobieta, która podchodzi do mnie po koncercie i mówi, że to coś niesłychanego, że robię coś takiego. A ja się pytam co takiego w tym niesamowitego? Mam siedzieć w domu i gotować, malować paznokcie i biegać po sklepach z ciuchami? Tańczyć pod sceną, tylko byle nie pogo, bo zrobię sobie krzywdę, bo kobietki są takie delikatne? Czy o co chodzi? Nie wiem, nie rozumiem. Ale chyba nigdy tego nie zrozumiem. Generalnie zawsze jestem traktowana jako ewenement, z jednej strony to miłe, a z drugiej wkurzające. Najgorzej jak trafi się jakiś cwaniak, który stwierdzi, że skoro baba gra na garach to będzie spokojnie, lekko, bo przecież nie ma siły, wtedy gram najmocniej jak potrafię, żeby mu się bębenki w uszach wywinęły na drugą stronę i już nigdy więcej tak nie pomyślał. Plusem jest to, chcąc nie chcąc, że zawsze jest to sprawa, która zwraca uwagę na zespół, +100pkt do reklamy i zainteresowania. DK: Jakiej muzyki słuchasz na co dzień? ML: Rock, grunge, hard rock, czasem i ostrzej, do nauki muzyka klasyczna, do potańczenia stare hity, jak smutno to smęty, jak wesoło to głupoty albo punk rock, jak najgłośniej. DK: Co cię inspiruje i motywuje do doskonalenia siebie i swojego warsztatu? ML: Nie umiem bez tego żyć po prostu. Po rozpadzie poprzedniego zespołu, miałam okres kiedy obraziłam się na perkusję i muzykę, nic nie grałam, mało słuchałam. Ale myślałam, że zwariuję, w moim życiu czegoś bardzo brakowało. Chcąc nie chcąc muszę to robić i wszystko jakoś samo wychodzi. DK: Jak często ćwiczysz? ML: Bardzo dużo pracuję, więc nie ćwiczę tyle ile bym chciała. Trudno określić jak często. Wtedy kiedy mogę i mam ochotę i siłę, to jest uzależnione niestety od szkoły i pracy. DK: Co sprawia ci największą przyjemność na koncertach? ML: Chyba najlepszą frajdą dla muzyka jest koncert, na którym publika poczuje jego grę, wtedy od sceny i do sceny płynie niesamowita energia. Wtedy chciałoby się grać dopóki nie wyzionie się ducha, a najlepiej, jakby czas stanął i ta euforia trwała wiecznie.

29


DK: Czego szukasz w muzyce, a co chciała byś przekazać od siebie słuchaczom? ML: Lubię jak muzyka nie jest oklepana, ma mądry lub chociaż śmieszny tekst, sprawia że nóżka sama chodzi. A cóż może przekazać perkusista słuchaczom… przede wszystkim energię! DK: Wolisz pracę w studio czy szaleństwa na scenie? ML: Szczerze mówiąc nienawidzę studia, nienawidzę metronomu i wszelkich szablonów w muzyce, więc zdecydowanie wolę scenę. DK: czego ci życzyć? ML: Na pewno więcej czasu na ćwiczenia i więcej kobiet grających na perkusji, bo czasem mam trochę dość bycia taką małą, pomarszczoną rodzynką.

30


31


WYWIAD

Ługi – Skowyt Dla mnie wolność w muzyce to odwaga, by mówić, grać i tworzyć to, co jest dla ciebie ważne

Foto: Materiały prasowe zespołu Dariusz Kalbarczyk: Opowiedz o sobie, oraz o swojej funkcji w zespole Skowyt. Ługi: Jestem człowiekiem od dymu i rewolucji na scenie. A przy okazji tekściarzem i wokalistą. Gdyby porównać Skowyt do średniowiecznego wojska, można by powiedzieć, że ja siekam mieczem, a koledzy trzymają tarcze i mnie bronią. DK: Do kogo kierujesz swoje teksty? Ługi: Nie do końca mam kontrolę nad tym do kogo i w jakich okolicznościach trafiają moje teksty. Z tego co mi wiadomo trafiają do bardzo różnych ludzi, również takich którzy nie podzielają moich poglądów. Wystarczy spojrzeć na komentarze pod teledyskiem do „Ona jest nazi” na You Tube – tam toczy się regularna wojna wszystkich ze wszystkimi. I mam wrażenie, że połowa głosów tam jest o wszystkim, tylko nie o mojej piosence. Zamiast więc zastanawiać się dla kogo piszę, bardziej skupiam się na tym, żeby mówić 32


w zgodzie z samym sobą, niczego nie udawać i mówić wyraźnie. Lubię być zrozumiały w tym, co mówię. Wydaje mi się, że kiedy chcesz być blisko ludzi (a my w Skowycie chcemy), musisz mówić ich językiem. Dlatego w tekstach Skowytu nie znajdziesz skomplikowanych konstrukcji i wydumanych porównań. Lubię taką prostą szkołę. Kazik, Muniek, Grabaż… Ci goście mówią prosto i dlatego ludzie chcą ich słuchać. Staram się robić to samo. Mam wrażenie, że muzyka rockowa trochę zatraciła umiejętność mówienia o rzeczach ważnych przy pomocy prostych słów. Skowyt stara się, na miarę moich możliwości, nawiązać do tej wspaniałej tradycji mówienia z serca i o ważnych rzeczach. DK: Czym dla Ciebie jest wolność w muzyce? Ługi: Dla mnie wolność w muzyce to odwaga, by mówić, grać i tworzyć to, co jest dla Ciebie ważne. Bez oglądania się na mody, na to co mówią Ci inni ludzie. Bycie artystą wymaga prawdy i odwagi. W tym, co tworzysz, pokazujesz i reprezentujesz siebie. Jeśli Twoja sztuka jest nieszczera i kłamliwa, to jest duża szansa, że Ty też taki jesteś. Stajesz się wtedy trochę niewolnikiem kreowanego przez siebie wizerunku. Stajesz się odbiciem. Im dalej w to brniesz, tym to odbicie jest słabsze. A nie o to w tym wszystkim chodzi. Aktor może udawać. Polityk może udawać. Ale muzyk rockowy, który ma jakieś przesłanie, już nie. Przynajmniej moim zdaniem. Ja staram się po prostu na scenie być tym kim jestem w życiu i reprezentować wartości, w które wierzę. DK: Czy czujesz się wolny? Ługi: Bywa, że się czuję. Ale jestem oczywiście przygnieciony całym tym syfem, którym przygnieciona jest większość z nas. Nie mogę robić wszystkiego na co mam ochotę. Zresztą nie wiem czy wolność to tylko robienie tego, co nam się chce w danej chwili. Tak czy inaczej, żyję w społeczeństwie, które z ukosa patrzy na „wolnościowców”. Wychyl się, a szybko obetną Ci głowę. Powiedz za dużo, a ktoś znajdzie Cię w zaułku z nożem w plecach. Jest taka historia z życia Czesława Miłosza, którą lubię powtarzać, bo mówi właśnie o wolności rozumianej tak, jak ja ją rozumiem. Przyjaciel poety zapytał go kiedyś: „Nie boisz się Czesiek, że Cię kiedyś to społeczeństwo jak byka za rogi weźmie?”. Na to Miłosz podobno zmarszczył brwi, zadumał się i odpowiedział: „No to niech mnie kurwa weźmie”. Piękne, prawda? No więc ja też się czuję takim bykiem. Szaleję, mówię co chcę, ale gdzieś z tyłu głowy wiem, że w każdej chwili mogą mnie złapać za rogi. DK: Gdzie szukasz inspiracji? Ługi: Wypadałoby powiedzieć, że wszędzie, ale tak nie jest. Zawsze chciałem być takim artystą jak Bob Dylan, który siedząc w knajpie obserwował ludzi i czerpał masę pomysłów na piosenki. Nawet próbowałem taki być. Ale nie wychodziło to za specjalnie. Skończyłem z tym pewnego dnia. Siedziałem pod wieżą Eiffla i tuż koło mnie spadł człowiek. Samobójca. Bardzo mną to wstrząsnęło i próbowałem na siłę przez cały dzień napisać o tym piosenkę. I gówno z tego wyszło, a ja byłem zły na siebie, że nie umiem jakoś uczcić artystycznie tego zdarzenia i tego człowieka. Potem uświadomiłem sobie, że w zasadzie to bardzo płytkie sprowadzać jego śmierć do tego czy ja napiszę piosenkę czy nie. I to był koniec szukania inspiracji na siłę.

33


Na dzień dzisiejszy ustaliłem sam ze sobą, że nie wymagam od siebie zbyt wiele w tym temacie. Tzn. kiedy jestem w jakimś niebiańsko pięknym miejscu, albo na demonstracji, nie zmuszam się do tworzenia o tym piosenki. Piosenki przychodzą i odchodzą, czy jesteś w raju czy na kiblu. I tyle. DK: Czego aktualnie słuchasz? Ługi: Mam trochę nawrot starych fascynacji, z czasów LO i studiów. A więc sporo muzyki hipisowskiej i „plantacyjnego” bluesa. Zbierałem te płyty przez lata po całej Europie i Stanach więc dziś mam ich masę. Czarny blues z lat 30’ i 40’to jest w ogóle fajna zajawka, bardzo punk rockowa moim zdaniem. Słuchasz facetów, którzy dopiero

co wyszli z niewolnictwa, biali gnębią ich na każdym kroku. Czujesz to w tej muzyce i tekstach. Kiedy opowiadają o naczelniku więzienia i przedstawiają go jako diabła, bo nie mogą mówić wprost, to przypomina się komunistyczna cenzura w Polsce lat 80’. Tyle, że w latach 30stych czarnego mogli skrócić o głowę za teksty o naczelniku, a punków to najwyżej pałą bito. Niemniej, są jakieś podobieństwa. W samochodzie i na ulicy słucham za to prawie wyłącznie punk rocka. Potrzebuję wtedy kopa i tylko punk rock ma dla mnie taką siłę i moc jakiej szukam. The Clash, Ramones, Pistolsi, ale też rzeczy nowsze. Jaram się na przykład nieziemsko kapelą Booze & Glory, która niemal w każdym refrenie ma takie melodie, że inni muzycy czekają na coś takiego całe życie. A tu się okazuje, że banda punko-skinheadów z Londynu rzuca takimi rzeczami z rękawa. 34


DK: Czym jest dla ciebie sukces? Ługi: Mam kochającą żonę. Mogę grać w zespole kiedy wielu moich przyjaciół już zapomniało co to muzyka. Mam fajną pracę. No i że jestem sobie tym bykiem, o czym wcześniej mówiłem. DK: Jak oceniasz naszą scenę niezależną? Ługi: Zależy o co pytasz. Jeśli o muzykę jako taką to jest bardzo ok. Mamy super sprawne kapele metalowe, artrockowe, punkowe, itp. Natomiast mnie scena niezależna

zawsze kojarzyła się z jakimś przekazem. I tu jest niestety muł, krater i czarna dziura. Większość muzyków, z którymi gramy nie ma kompletnie nic do powiedzenia, a do tego są analfabetami. Nie będę się znęcał nad nikim konkretnie, ale przykładów wtórnego analfabetyzmu na polskiej scenie jest aż za dużo. Martwi mnie też trend polegający na tym, że undergroundowe kapele powoli ulegają pokusie i parciu na szkło idąc do TV. Nie podoba mi się to. Za cenę tysiąca lajków na fejsie, nie warto się szmacić. Undergound powinien być sam w sobie siłą, która podgryza mainstream. Jak można być częścią sceny „niezależnej” podpisując kontrakty w TV publicznej czy komercyjnej? Nie mam problemu, że kogoś gra radio czy nawet TV bo zrobił fajną piosenkę (tak jak my mieliśmy z „Ona jest nazi” i „Achtung, Polen!”), ale pchanie się na siłę jest nie do przyjęcia dla mnie. Oczywiście mówię o muzykach z tzw. 35


sceny, bo co robią gwiazdy mainstreamu mnie w ogóle nie obchodzi. Skowyt nigdy się nigdzie nie pchał na siłę. Ekipa Antyradia wyłowiła nas na koncercie, potem stwierdzili że mamy fajne nagrania. Rock radio (wtedy jeszcze Roxy.fm), w którym zagraliśmy dwa koncerty na żywo, doszło do nas bo prezenter Tomek Kin dostał naszą płytę od kogoś z rodziny. Zagraliśmy na Przystanku Woodstock i mamy fajne kontakty z Fundacją WOŚP, ale nie dlatego że błagaliśmy o to. Zagraliśmy w eliminacjach, byliśmy nieźli, a potem jakoś poszło. Tak to chyba powinno działać w kontaktach z mainstreamem. A nie, że idę na casting, podpisuję kontrakt, mówią mi co mogę zagrać i jeszcze się cieszę jak małpa w cyrku, albo słoń na rowerze. DK: W jakim kierunku chcesz się rozwijać? Ługi: Muzycznie? Więcej Skowytu, więcej przekazu, lepsze teksty, lepsze śpiewanie, lepsze koncerty. Poza tym chciałbym nagrać płytę z jakimś gitarzystą, który kuma klimaty w stylu wczesny Bob Dylan, Woodie Guthrie, akustyczny Morello. Taka tradycja mało popularna w Polsce, ale mnie bardzo bliska. Ostatnio trochę to T.Love próbowali robić na Old is Gold (i fajna to jest płyta), ale tam jednak jest większy przepych. Ja bym chciał nagrać to na zasadzie wokal i gitara akustyczna, polskie teksty. Ale za słaby na gitarze jestem więc szukam kogoś do zespołu. Jeśli ktoś taki to czyta, to proszę o kontakt. DK: Pracujecie nad 2 płytą, na jakim etapie jesteście? Ługi: Po dłuższym okresie stagnacji, która wiązała się ze zmianą basisty i ogólnym brakiem weny twórczej, jest coraz lepiej. Mamy już 7 kawałków na drugą płytę, a w drodze kolejne. Teraz trzeba tylko hajs na nagranie zebrać. A z tym może być większy problem niż z weną (śmiech). Jestem dumny z nowych numerów. Kilka z nich, jak „Terrorysta miłości” czy „Antypiosenka” to są takie numery jakie chcę robić, czyli czad ale z super melodią i fajnym przekazem. Nie przepadam ostatnio za muzyką niemelodyjną. Chcę robić melodyjne, zaangażowane kawałki. Po raz pierwszy w historii Skowytu mam też więcej tekstów niż mamy muzyki i to mnie bardzo cieszy. Znaczy się, chyba się rozwijam jako tekściarz. A to jest dla mnie ważniejsze niż rozwój wokalny. DK: Wymarzony koncert? Ługi: Graliśmy na Małej Scenie Woodstocku, ale to jeszcze nie było „to”, choć fajnie było. Marzę kiedyś o występie na Dużej, o fajnej porze i z ludźmi znającymi teksty pod sceną. Potem mogę umrzeć. Nie wiem, po prostu chciałbym grać. Wymarzone dla mnie koncerty to takie, gdzie publika zna teksty, szaleje i czuje się wolna. Lubię czuć się z ludźmi pod sceną jak plemieniu. Wymiana energii. Ja schodzę do nich, czasem oni wchodzą na scenę. Lubię to i marzę o tym, by trwało to jak najdłużej… DK: Czego Ci życzyć? Ługi: Chyba tego, co powyżej. Pieniędzy, telewizji, koksu i dziwek nie potrzebuję.

36


37


WYWIAD

Mirosław Jędras – Zacier Ja mam potrzebę nie mędzić w jednym stylu tylko staram się mędzić w różnych

Zacier wydał ostatnio płytę, która dotychczasowych fanów może zaskoczyć. Płyta jak zwykle stylistycznie różnorodna, tym razem zawiera wiele refleksyjnych tekstów. Czy to efekt starzenia a może chęć nagrania czegoś innego? O tym i o innych sprawach mieliśmy przyjemność porozmawiać z Zacierem w Radiu Bemowo FM podczas audycji Fonoteka Polska (wtorki, godz: 22:00) Radosław ”Szadek” Szatkowski: Powiedz nam czy dzisiaj jest możliwe coś takiego jak artysta niezależny? Zacier: No właśnie sam zastanawiam się. Ta piosenka jest taką kpiną, taką refleksją na temat tego co to znaczy być niezależnym artystą. Ja jestem niezależnym artystą bo przede wszystkim robię to co chcę, to na co mam ochotę. Nikt nie dyktuje mi co mam zrobić, nie robię nic na zamówienie. U mnie jest zawsze taki cykl tworzenia, że gdzieś tam skądś przylatują do mnie teksty. Trzeba je chwycić - bo szybko się je zapomni coś tam sobie zanotuję, to się rozwija w pewien pomysł. Każdy tekst ma w sobie ukrytą melodię. Tak to jest, przychodzi w takim gotowym pakiecie. Trzeba otworzyć ucho, umysł na to, starać się za bardzo nie kombinować, żeby tą melodię opisaną wokół tekstu po prostu wykorzystać. Tak powstają moje piosenki. Teraz nigdy nie jest tak, że napiszę sobie piosenkę. Przychodzi coś takiego lub nie i te piosenki w pewnym momencie mnie napadają. Ja je łapie za ogony i gdzieś tam utrwalam. W tym sensie jestem niezależnym artystą na pewno a że jestem artystą to ponad wszelką wątpliwość. Bo artystą się jest 38


albo nie jest. Można być rzemieślnikiem, można być muzykiem, można grać z nut i tak dalej ale artystą się jest albo nie. Andrzej Krupa: W tym roku obchodzisz 30to lecie działalności. Czy często wracasz do przeszłości? Zacier: Ta przeszłość rzeczywiście zaczęła się 30ci lat temu – jeśli chodzi o Zacier – ale wydaje się nie tak odległa, jak te 30ci lat mogłoby sugerować. Ta przeszłość oczywiście pojawia się na każdym naszym koncercie bo z tamtych lat gramy piosenki. Te, które powstały w ’84, ’85 – chociażby „Odpad atomowy” czy „Oda do przyrodzenia” - to są utwory, które są kamieniami milowymi tego pierwszego okresu działalności i one zostały. Potem powstało mnóstwo płyt. „Skazany na garnek” to jest czwarta oficjalna, taka katalogowa płyta Zacieru, natomiast tych płyt jest kilkanaście, chyba czternaście. One są w większości w internecie na naszej stronie www.zacier.art.pl do darmowego pobrania, także jak ktoś się chce zapoznać z tym całym śmietnikiem moich wydarzeń i niewydarzeń artystycznych to zapraszam. To jest myślę ciekawa wycieczka. Szadek: We wkładce do książki wspominałeś, że te nagrania były na kasetach. Masz te kasety ? Zacier: Ja mam oryginalne, niczego nie wyrzucałem. Gdzieś tam pojedyncze poginęły ale mam rzeczywiście te wszystkie taśmy matki. Na początku korzystałem z „jamnika” i na nim nagrywałem. Potem już miałem czteroślad – taki czteroślad to było marzenie Beatlesów kiedyś na samym początku ich działalności a mi udało się je zrealizować. Są też nagrania myślę bardzo ciekawe z punktu widzenia późniejszej kariery Elektrycznych Gitar, bo są nagrania z Kubą Sienkiewiczem, takim przyjacielem z przeszłości, Piotrem Łojkiem obecnie również w Elektrycznych Gitarach i szereg innych wariackich taśm. Wszystko to zdigitalizowałem onegdaj. Raczej jestem człowiekiem, który zbiera wspomnienia, zbiera też wszystkie nagrania i niczego nie wyrzucam. Szadek: To ciekawe, bo ta płyta, którą mamy w studio jest płytą – jak wspomniałeś – jubileuszową. Zazwyczaj artyści na jubileusz robią „the best orfy”, jakieś specjalne wydarzenia z archiwalnymi nagraniami. Ty nie zdecydowałeś się na to, żeby wydać zremasterowane stare nagrania tylko wydałeś kolejny materiał i w ramach tego – jak to powiedziałeś jubileuszu – zaprosiłeś dwóch gości. Zacier: To że ona jest jubileuszowa to też przypadek. Po prostu w tym czasie zostałem obdarzony przez nie wiem kogo … przez kosmos … tymi piosenkami i to się zbiegło w czasie. To nie jest na takiej zasadzie, że z powodu jubileuszu chciałem nagrać płytę. Goście zostali faktycznie zaproszeni …nadszedł ten czas, że zdecydowałem się zaprosić Kubę i Kazika, żeby tutaj wspomogli mnie. Zresztą oni bardzo chętnie by to zrobili wcześniej tylko celowo tego unikałem bo jestem artystą niezależnym Andrzej: A jak czuje się człowiek, którego skazano na garnek ? Zacier: ..bardziej te zwierzęta, które skazane są na garnek. Definicja tego tytułu jest wielowymiarowa. Jak tam pewnie czytaliście to chodzi o skazanie na śmierć, na ugotowanie – to jest jedno z tych znaczeń. Drugie to jest odwołanie do „Skazanego na Bluesa” - nie wiem czy kojarzycie taki film na temat Riedla, jego uzależnień - ale to określenie dotyczy też mojej drogi życiowej, tego że jestem skazany na tworzenie tego 39


co robię. Na jakąś tam drogę artystyczną, której właściwie nie wybrałem sobie, drogę którą realizuję można powiedzieć z takiego przymusu. To nie jest coś co mogę robić lub nie. Po prostu muszę to robić. Szadek: Ale skazany człowiek, to jest człowiek który robi coś na siłę a Ty nie robisz chyba tego na siłę? Zacier: Nie, nie robię tego na siłę ale z drugiej strony jest to rodzaj takiej konieczności. Trzeba to z siebie wyrzucić. Myślę, że wiele osób, które coś tam pitulają jak ja i tworzą jakieś piosenki jak ja, w ten sposób to odczuwa. To nie jest na zasadzie, że gdybym zarabiał pieniądze i byłbym zapraszany na koncerty to bym inaczej do tego podchodził. Z jednej strony oczywiście nie muszę tego robić, ale w pewnym momencie muszę ten bagaż pewnych doświadczeń przelać na tą taśmę. Jest to też pewna ulga. Nie będę tu oczywiście nasuwał skojarzeń z wypróżnieniem aby tego artystycznego widoku nie zamazywać ale tak trochę jest. Jest to pozbycie się jakiegoś kamienia z serca … ach poszedłem w jakieś skomplikowane rzeczy … Andrzej: We wkładce napisałeś, że płyta była nagrywana spontanicznie. Co oznacza w Twoim przypadku określenie „spontanicznie” ? Są to nagrania na tzw. setkę, co w przypadku Zaciera nawet fajnie brzmi … tak skojarzeniowo wręcz Zacier: Myślę, że ta spontaniczność jest słyszalna na płycie w postaci takiej dość dużej swobody wykonawczej. Tam nic nie jest robione uporczywie, nic nie jest szlifowane niczym diament tylko wszystko jest puszczone w miarę tak, żeby nie bodło bardzo ucha… ale też tych podejść nie było dużo. Nasz basista wpadł chyba na dwie godziny, nagrał kilka piosenek. Część z nich nie nadawało się do odtworzenia - spieszył się gdzieś - potem realizator Easy, nasz taki dobry duch, który to wszystko jakby sprzęgał, starał się jakoś ogarnąć by w miarę to współgrało ze sobą. Pewne rzeczy poprawiał. To samo dotyczy gitarzystów, aż trzech ich występowało. W ostatnim nagraniu Dziarski popisywał się solowymi wycieczkami. Dziarski to jest taki mój przyjaciel z lat osiemdziesiątych, pierwszy współpracownik w Zacierze. Także myślę że ta spontaniczność rzeczywiście jest. Trochę się bałem, że może za dużo tej spontaniczności na przeciętne ucho gospodyni domowej bo jakby większość repertuarów radiowych jest dedykowanych odbiorcom takim właśnie – jak ja to nazywam – gospodyniom domowym. Czasami może być wrażenie, że jest to niedorobione, niedociągnięte ale tak właśnie ma być. Zacier to jest taka brudna historia, taki rodzaj grunge, rodzaj punka. Stylistycznie pomieszane są wszystkie rzeczy, które można w muzyce spotkać. Szadek: No właśnie – kiedy otrzymaliśmy płytę, Andrzej stwierdził, że jest to najbardziej zróżnicowana płyta. Zacier: Ja mam potrzebę nie mędzić w jednym stylu tylko staram się mędzić w różnych. Jest folk, punk rock i disco było, dużo reggae jakiś heavy metal czasami się przewinie ale mam takie wrażenie, że jest to od początku. Kiedyś byłem akordeonistą to może stąd takie naleciałości ludowe i potem trochę więcej tego rock’n’rolla pojawiło się. Tak, to są bardzo zróżnicowane płyty… Większość moich płyt nie jest jednolitych stylistycznie. To nie jest jakiś konkretny gatunek, to jest takie mieszanie. To są bardzo często pastisze, od tego często wychodziłem. Pastisze, czasami prześmiewcze covery także jak ktoś ma ochotę sięgnąć na stronę, to tam jest sporo starych nagrań, gdzie łoję różne nagrania. Tam czasami można sobie bokobrody urwać ze śmiechu a czasami z żalu. 40


Zapraszam, to jest ciekawa wycieczka. Andrzej: Powiedziałeś o tym, że jesteś sentymentalny, że na płycie jest dużo refleksji o czym można przekonać się słuchając jej. Chcielibyśmy na przykładzie dwóch tekstów: „Ballada o Jezusie i Leninie” i „Dobrych rad …” spytać, jak to jest z tym sentymentalizmem u Ciebie w dniu dzisiejszym? Zacier: Czy ja wiem czy to jest sentymentalizm? Oczywiście ta płyta różni się od dotychczasowego repertuaru, gdyż jest na niej sporo rzeczy poważnych. Ktoś może powiedzieć, że tutaj strasznie spoważniałem ale są też wesołe fragmenty. Momentami są podobno smutne, parę osób powiedziało mi, że nawet wzruszające w swój paradoksalny sposób. Wiele rzeczy jest tam przewrotnych jak to u mnie zwykle bywa ale myślę, że ta płyta repertuarowo - w sensie gatunków muzycznych - tak bardzo nie różni się ale w sensie powagi, która narasta pod koniec płyty to myślę, że można odebrać, iż pod tym względem jest taki przełom. Inna jest waga emocjonalna… Szadek: …to co powiedziałeś, są fragmenty, w których można się zdrowo pośmiać jak choćby w piosence „Nie będę profesorem” natomiast „Ballada o Jezusie i Leninie”, którą przywołał Andrzej jest takim elementem, który zmusza do zastanowienia nad nami samymi. „Dobre Rady … ” - utwór o tytule, który jest dłuższy niż niejedna piosenka punk rockowa - to jest ten sentymentalny powrót do przeszłości? Zacier: Tak na pewno ale to nie jest tęsknota za komunizmem jako takim. To jest jedynie odwołanie się do tych swoich lat młodości i do tego, że kiedyś tam było inaczej niż w tej chwili ale tak naprawdę mamy te same zagrożenia. I jest to bardziej taka pochwała życia i taka zachęta aby życie przeżywać w rodzaju „carpe diem”. Bo tam w refrenie jest zawarta ta główna myśl, aby nie zapominać że życie polega na tym, żeby żyć , żyć na co dzień… żeby nie odkładać rzeczy na potem, żeby nie wierzyć za bardzo w pieniądze. To jest taka przestroga i może trochę zbyt poważnie brzmią niektóre słowa ale jest to odwołanie do przeszłości i tego co jest w tej chwili. W tym kontekście, że żyjmy bo wszystko bardzo łatwo można stracić w jedną chwilę … strasznie to poważnie zabrzmiało … jakiś filozofem kurwa jestem (śmiech). Szadek: i w pewnym sensie prorokiem, bo śpiewasz w tej piosence o tym bracie który czuwa .. to tak w kontekście tej geopolitycznej sytuacji …. Zacier: … piosenka była napisana już ponad rok temu, bo najpierw nagrałem ją w domu i nie wiedziałem, że tak będzie … a może rzeczywiście jestem prorokiem?! (śmiech) Andrzej: Zastanawiałem się przy tym utworze, czemu tytuł jest tak krótki? (dla przypomnienia: „Dobre rady na życie całe wynikające z doświadczeń własnych z czasów PRL dla synów lub innych osób żyjących współcześnie i nie pamiętających socjalizmu”) Zacier: (śmiech) to rodzaj takiej przekory … Szadek: Ale pamiętasz go w całości ? Zacier: I tu nastąpiła próba prawie zakończona sukcesem

41


Andrzej: Pozwolę sobie na pewien cytat: „Zacier nie jest dla wszystkich, wymaga od słuchacza doświadczenia, bardzo małej lub bardzo dużej inteligencji i obycia z muzyką, tolerancji i sporego dystansu do siebie i świata”. O ile zgadzam się, że Zacier wymaga tolerancji o tyle zmuszasz do zastanowienia się nad pewnymi sprawami egzystencjalnymi, np.: w takim utworze bardzo mocno działającym na wyobraźnię – pod względem muzycznym i tekstowym – „Rękopis znaleziony w chlewie”, tudzież w „Rozprawie o wojnach” czy „Wrócił żołnierz z wojny” ….

Zacier: Oj tak, rzeczywiście sporo rzeczy … może po kolei. „Rękopis znaleziony w chlewie” to oczywiście sam tytuł odwołuje się do jednego z moich ulubionych filmów („Rękopis znaleziony w Saragossie”) – oczywiście poza samą grą słów nie ma nic wspólnego z filmem. Ta piosenka opowiada o świnkach, które szykują się na zasilenie naszego jadłospisu. Jest to ulubiona piosenka mojego syna, który na tej płycie gra na perkusji. Skończył w tym roku 18ście lat, jeździł z nami w trasę z Kabanosem .. właśnie jesteśmy świeżo po takiej trasie. „Wojna” to jest wielka petarda w wykonaniu Kazika. Jemu ten tekst powierzyłem, on go zaangażowaniem wykonał , z takim entuzjazmem, werwą jednocześnie pozacierowemu. „Żołnierz” to jest piosenka, którą już kiedyś nagrałem, a tutaj wróciliśmy do niej dlatego, że trochę pasowała nam do całości. Jest tu kilka piosenek … cały koniec dotyczy wojny, krzywdzenia ludzi jednego przez drugiego, a tak piosenka „Rękopis znaleziony w chlewie” dotyczy krzywdzenia naszych młodszych braci czyli zwierzaczków. Szadek: Ale sam mięsiwo jadasz?

42


Zacier: Nie, właśnie że nie. Zaprzestałem. Mój syn był prekursorem …właściwie ja już o tym dawniej myślałem … jak to mówię, moi fani to głównie pryszczaci onaniści i brzydkie dziewczęta ... pojedyncze bardzo … do tej pory oczywiście bo teraz będzie wielki przełom, płyta jakby jubileuszowa (śmiech) ... to jak to ktoś kiedyś słuchał Zaciera, to były pewne odwołania żebyśmy szanowali zwierzęta, ale w tej chwili rzeczywiście …. Syn zdecydował się na to jako pierwszy, potem ja też za nim podążyłem, czyli taka jest chronologia. Faktycznie nie jemy, nawet jak są żelki z żelatyną to też ich unikamy. To już jest taka można powiedzieć paranoja, ale jesteśmy w miarę

konsekwentni. Noszę tylko stare skóry ale takie, które powstały dawno - nie chcę wyrzucać tego co ma pochodzenie zwierzęce. Szadek: to może parę słów o gościach. Zacier: Kazik Staszewski tutaj też jest jednym z gości. Goście ci nie są na siłę, to nie jest na zasadzie, że postanowiłem ich ściągnąć w celach promocyjnych. Myślę, że jakoś zainteresowanie rośnie gdy występuje Kuba czy Kazik ale to są moi przyjaciele, ludzie z którymi gdzieś kiedyś los mnie zetknął i którzy interesowali się moją twórczością. Tym bardziej, że z Kubą kiedyś grałem. Jeden z początków Elektrycznych Gitar był u mnie w mieszkaniu. Mam część nagrań jeszcze z tamtych czasów. Prawie byłem członkiem Elektrycznych Gitar … członkiem jestem nadal (śmiech). Często się spotykamy, bywam gościem u nich, z Piotrkiem Łojkiem też często gram. Można powiedzieć, że jest to w tym momencie naturalne. Byłoby dziwne gdybyśmy do tej pory nic ze sobą nie zrobili. Trochę się tłumaczę, że nie jest to taki cwany wybieg, mieć Kazika za konika pociągowego, pociągnie całą płytę dzięki temu ona się sprzeda. Szadek: No właśnie tak zastanawialiśmy się z Andrzejem na temat tych gości. Czy nie bałeś się tego, że jak zaprosisz Kazika to zaczną się hasła o utracie niezależności, że on trochę zakryje to wszystko co zrobiłeś i ludzie przypiszą utwór jemu?

43


Zacier: Nie, ja myślę że ten utwór pasuje właśnie do Kazika. On też nie buntował się bardzo śpiewając te słowa. Pewno musiałbym go spytać czy coś by zmienił. Odrobinę momentami dodał coś od siebie, jakiś parę epitetów ale jest to rzeczywiście piosenka jakby jego … tak to dobrałem. Kuba Sienkiewicz śpiewał o lekach, Kazik o wojnie i wydaje mi się, że te role rozdałem dobrze. Przyjęli je z przyjemnością. A co do „ryb” to głos Kazika ładnie przebija się w chórkach, ja go tam wyraźnie słyszę, a co więcej jesteśmy teraz na takiej małej trasie z Kultem (Kult unplugged), gdzie Dr. Yry, Tomek Kłap czy ja zostaliśmy zaproszeni aby wykonywać te piosenki, które na Kult unplugged wykonywaliśmy - w moim przypadku „Gdy nie ma dzieci”. Zostaliśmy też poproszeni aby przygotować jakąś jedną własną piosenkę i Kult nauczył się tych piosenek. W moim przypadku są to „Ryby ..” gdzie też Kazik śpiewa chórki. Jest to przemiłe, że on podpisuje się pod tą piosenką. W ogóle jest zwolennikiem tej nowej płyty. Szadek: „Przypowieść o rybach marnotrawnych” jest inspirowana wypowiedzią Twojego syna. Czy dzieci Ciebie inspirują ? Zacier: Jak najbardziej. „Ryby” to jest najbardziej namacalna piosenka, którą współkomponował Michał, nasz perkusista (syn Zaciera). Jak to perkusista wziął gitarę, zagrał akordy ja do nich dośpiewałem – to jest utwór „PIN”. Jest to piosenka po angielsku czy też jak to żartobliwie mówię, po rumuńsku … bo ten angielski jest tam specyficzny … taka jamajka z puszczy kampinoskiej (śmiech) ... także jak najbardziej dzieci inspirują. Michał gdy miał 5 czy 6 lat zobaczył film o ewolucji zwierząt. Wiadomo, stopniowo te gatunki wydostawały się z morza, w pewnym momencie wyrastały im nogi i Michał to zrozumiał w ten sposób – i tak mi powiedział - „tato, ty wiesz, że kiedyś te ryby wyszły z wody i okazało się, że mają nogi” i stąd ten refren. On tak tą ewolucję zrozumiał i ja sobie pomyślałem: „jakie to jest absurdalne a zarazem genialne, że te głupie ryby wyszły, patrzą i mówią „O cholera mamy nogi!”. I tak się dokonał ten skok ewolucyjny ryb do płazów. Prawie to był tytuł płyty ale jakoś ten garnek zwyciężył. Szadek: Twoje koncerty to jest jedna wielka abstrakcja. Czy to jest dla Ciebie jeden wielki spontan, czy je planujesz? Zacier: One są spontaniczne, ale jednocześnie bazujemy na konkretnym repertuarze. To co nas różni od innych zespołów to, że robimy jedną próbę raz na miesiąc, przed koncertem i jakoś długo się nie zajmujemy doskonaleniem warsztatu - doskonale to widać i słychać na koncertach. Ten spontan jest raczej w rozmowach i w tym, że czasami gdzieś się wywalimy i jest kupa śmiechu. Mam dobrego partnera do konferansjerki jakim jest Dr. Yry, który gra na basie i który jest świetny do jakiś tam gadek, pokrzykiwań ale muszę powiedzieć, że piosenki te mają konkretne ramy i tutaj ten spontan nie jest tak bardzo duży. Mamy set listę i jak ktoś chodzi na nasze koncerty to może odnieść wrażenie, że jest to zespół rock’n’roll-owy. Jak jest czas na piosenki to je może czasami śpiewa … i tańczy z nami. Andrzej: Zacierze, czego Ci życzyć na przyszłość. Mamy nadzieję, że nie spełni się to co powiedziałeś, że nic nie nagrasz i że ucieknie gdzieś natchnienie, bowiem ten skazany na garnek może stanowić odbicie w drugą stronę Zacier: To jest klątwa i radość jednocześnie. Tak wrócę do piosenki „nie będę profesorem” - to jest taki powinien moment w moim życiu kiedy decyduję się na to, że nie będę starał się rozbudowywać swojej kariery medycznej, bo jestem jak pewnie wiecie lekarzem z zawodu, cały czas praktykującym … 44


Szadek: … zdradzisz jakiej specjalizacji? Zacier: Ja już zrobiłem to co chciałem jeśli chodzi o specjalizacje. Jestem nefrologiem. Jestem też nauczycielem akademickim, natomiast to czego można mi życzyć to chciałbym być na tyle niezależnym muzycznie, żebym mógł się utrzymywać z muzyki. Wtedy bym bardzo chętnie eksportował swój podstarzały organizm do tej branży - na chwilę przynajmniej - żeby oderwać się od tego gnoju jaki narobił NFZ i cała organizacja. Bo jest to coś niewyobrażalnego. To jak została zwulgaryzowana, zdemoralizowana nasza służba zdrowia to jest po prostu tragedia i nie chcę już więcej w tym być. Choć lubię być lekarzem i lubię ten zawód, pacjenci byli mi zawsze mili. Natomiast ta cała organizacja to jest dramat – niech NFZ szlag trafi.

45


FELIETON

MUZYCY DLA MUZYKÓW Ireneusz Knyziak

Drąży mnie potrzeba podzielenia się refleksją, która męczy mnie od pewnego czasu. Uczucie spotęgowane zostało po ostatnim weekendzie. Poza radościami życia familijnego oddawałem się zażywaniu atmosfery koncertów w warszawskich klubach. Bo co lepszego można robić wieczorami w mieście? Łyk piwa i dobre granie – najlepsza recepta na sobotę. Na niedzielę również. Tylko z mniejszą ilością płynów. Londynem Warszawa nie jest (i bardzo dobrze), jest w tym mieście kilka klubów różnej wielkości. Mogłoby być kilkadziesiąt, ale zamiast otwierać coraz to nowe adresy, czytamy o zamykaniu już istniejących. Na ich miejsce pojawiają się na chwilę nowe nazwy i wkrótce znikają. Przyczyna jest prosta – brak frekwencji. Prościej? Ludzie nie przychodzą na koncerty. Typowa scenka rodzajowa: do klubu wchodzi ekipa w wieku studenckim, widzą rozstawiającą się na scenie kapelę, krótka narada i rozkaz do odwrotu. Słychać przy tym przerażone głosy, że za chwilę „zaczną hałasować”. I kapela pozostaje sama ze sobą. Sytuacja ulega załagodzeniu gdy w klubie goszczą dwie kapele. Wtedy odbywa się wieczór pod szczytnym hasłem MUZYCY DLA MUZYKÓW. Co za ulga. W ostatnią sobotę marca udałem się do klubu Barometr (żadna reklama, ale miejsce warte polecenia), w którym koncert grały trzy kapele ze sceny punkowej. PRZECIW z Lublina, bardzo młody SPIRYT i TZN XENNA. Ta ostatnia kapela to chodząca legenda. Znowu aktywna od 2011 roku. Ze sceny moc i energia przez duże M i E. Mnóstwo klasyki i sporo nowości. Świetny występ. Publiczność? Może 50 osób… Pierwszy koncert w Warszawie, po reaktywacji, zgromadził kilkaset 46


osób. I czuć było, że spotkali się sami znajomi. Co oczywiście działało na korzyść imprezy, ale spodziewać się można było zdecydowanie większych tłumów. Dzień później, czyli na koniec weekendu, w klubie Kosmos Kosmos zagościła względnie młoda kapela z Trójmiasta – The Shipyard. Promujący drugą płytę Stoczniowcy nie są młodymi i kompletnie nieznanymi na scenie Osobowościami. Jest nawet odwrotnie. Mocną Dawkę motorycznego i przestrzennego gitarowego grania przyjęła kilkunastoosobowa grupa słuchaczy. Oczywiście! W zdecydowanej większości byli to bliżsi lub dalsi, ale jednak znajomi kapeli. I mieli szczęście. Mogli usłyszeć płytę, której oficjalna premiera miała miejsce dwa dni później. Już w trakcie koncertu pojawiła się myśl, że doświadczamy muzyki z płyty, która ma szansę na tytuł płyty roku 2014. Dlaczego tak dobra kapela nie spotkała się z właściwym przyjęciem? Kto odpowiada za taki stan? Kiedy ludzie odejdą od komputerów i zaczną cieszyć się żywą muzyką? Pytania na które nie znam odpowiedzi. Chciałbym jednak, aby sytuacja uległa zmianie i koncerty w klubach znowu były wydarzeniami towarzyskimi i kulturalnymi. Nawet jeśli za wejście do klubu trzeba będzie poświęcić równowartość jednego piwa. IK

47


FELIETON

Subiektywnie, niezależnie o muzyce Radosław Grabiec

Jak można opowiadać o muzyce? Pewnie na milion sposobów - jednak zawsze będzie to subiektywny odbiór sztuki. I tak ma być! Ma być subiektywnie, niezależnie i kontrowersyjnie! Przygotowując pierwszy felieton, myślałem o wielu różnych tematach. Wiele refleksji, wspomnień i myśli nieuporządkowanych przemknęło przez moją głowę. Chciałem napisać burzliwy manifest przeciwko wszechobecnej tandecie. Plastikowej, komercyjnej i jakże pożądanej przez miliony słuchaczy muzyki. Myślałem też o ciężkiej i pełnej przeciwności drodze jaką przebyć muszą młode zespoły, żeby cokolwiek osiągnąć (obiecuję, że jak z moim zespołem coś osiągniemy to napiszę coś… tak trochę Mimo Woli :) ). Napiszę o tym wszystkim. Kiedyś… ale dzisiaj, teraz w tym numerze zainspirowałem się Koncertem Którego Nie Będzie. A dokładniej, zwrócił moją uwagę manifest przedstawicieli polskiej sceny muzyczno-artystycznej, zbulwersowanych pomysłem przekazania 6 milionów zł dotacji na koncert obrzydliwie bogatych i co tu dużo mówić, wiekowych muzyków z The Rolling Stones. Z drugiej strony, byłaby to dla nich (starych dziadów) pewna odmiana, po tym jak za swój pierwszy koncert w Polsce dostali wagon wódki (1967 rok). Nie mniej jednak, grupa Oburzonych wystosowała manifest do Prezydenta Komorowskiego wskazując potencjalnie inny target dotacji (np. 50 muzyków o bardziej swojskiej proweniencji - szkoda tylko, że nie podali konkretnych nazwisk prezydent miałby zdecydowanie prostsze zadanie). Oburzenie Oburzonych było tym bardziej usprawiedliwione, że za te 6 milionów dotacji, Emeryci z Albionu mieli zagrać przebój Maryli Rodowicz „Niech żyje bal”. Doprawdy! Mamy swoją Marylę i nie potrzebujemy żadnych podróbek czy imitacji. Jak trzeba to jest dostępna w wersji biesiadnej, karnawałowej (z piórami), a jako ostatnio mieliśmy okazję się przekonać, w naturystycznej. Poza tym jestem przekonany, że za promil tej dotacji, mielibyśmy i bal i Małgośkę i Sing sing, a Dziady niech wsiadają do pociągu byle jakiego i szerokim łukiem omijają naszą drogocenną scenę muzyczną. Wszystko wskazuje na to, że Mick wziął sobie do serca potencjalne reperkusje ich występu w Polsce, bo jak wieść niesie z rozpiski trasy The Rolling Stones, Polska zniknęła, a w terminie feralnego koncertu na Stadionie Narodowym, w planie trasy RS pojawił się Przystanek Tel Aviv. Złośliwi twierdzą, że Warszawy w ogóle nikt nie planował, a data występu w Izraelu znana była od dawna, co nie zmienia sytuacji, że "importowany podmiot wykonawczy” szczęśliwie 48


nie zawita do naszego kraju i nie skasuje 6 milionów złotych dotacji. Koncert się nie odbędzie, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. W ślad za listem Oburzonych, pojawiło się wiele konstruktywnych i polemicznych komentarzy na wielu forach internetowych. Nie brakowało autorefleksyjnych rozważań w stylu „gdybym to ja dostał 6 milionów to …” lub pełnych głębokiej troski wypowiedzi o kondycji polskiej sceny muzycznej. Niestety pojawiły się też nieodpowiedzialne, obraźliwe i pełne krytyki teksty, szydzące z Oburzonych, zarzucając im dziecinadę, zawiść, brak profesjonalizmu i tak dalej. Generalnie - wspaniałe studium tygielka w którym buzuje artystyczny światek. Niby tak różny od życia zwyczajnych zjadaczy chleba, z drugiej strony bardzo podobny. Bo hejtują wszyscy (straszne słowo na H). Także ci duzi, znani i lubiani. Swoją drogą ludzie z dorobkiem, którzy całe swoje życie poświęcili rozwojowi kultury w Polsce pewnie mogą poczuć się rozczarowani, że państwo lekką ręką rozdaje miliony (OK, RS nie dostali ale np. Madonna tak - i to siedem milionów! Na jedną Madonnę! A nie sześć baniek na czterech jak w przypadku RS) - z drugiej strony jest to bardziej inwestycja w rodzaju „panem et circenses”, dostarczenie rozrywki szerokiej masie, w formie ludycznej, łatwej do strawienia niż szeroko pojęty mecenat Państwa nad zespołami rockowymi. Skoro Państwo ma gdzieś niepełnosprawne dzieci to niby dlaczego miałoby dotować rozwój np. mojego zespołu. (OK, co do mojego to dlaczego nie ale inne?). Ci mali, mniej znani i mniej lubiani też hejtują, wspierając swoich idoli i gnębiąc adwersarzy. A ponad większością gorzkich od krytyki i rozczarowania komentarzy (od dużych, znanych, małych i nie znanych) unosi się nieciekawy smrodek zawiści. Smrodek ów, unosi się lekko i opada na kolejne fora, fanpejdże, zatrzymując się szczególnie tam, gdzie komuś udało się coś osiągnąć. Jak nie daj Boże, jakiś polski zespół zagra support przed wielką zagraniczną gwiazdą - zaraz pojawiają się życzliwe pytania „a ile musieliście im dać w łapę” albo jeżeli zespół broni się swoją muzyką, pełne ciekawości dywagacje „od kogo kupujecie kompozycje”. Niestety w większości, te urocze wypowiedzi, to lament rozżalonej branży muzycznej, tych którym się nie udało wobec tych, którzy jakiś sukces, swoją ciężką pracą i zaangażowaniem osiągnęli. Nie słychać tam fanów, melomanów, widzów, słuchaczy, czyli tych dla których branża muzykę tworzy. Słychać tylko apele muzyków o równanie wszystkich pod linijkę do jednego wzorca, a ci którzy się wychylają (np. swoim talentem) mogą liczyć na zgrabne chlaśnięcie dobrym słowem. A tak naprawdę to przecież muzyka! To sztuka chwytania za serce (jeden z Dziadów z RS, Keith napisał w swojej autobiografii tak: „ (…) pisanie piosenek jest jak chwytanie za serce tak mocno, jak tylko się da, bez spowodowania zawału.”) i nie da się zaczarować wszystkich. Można docenić natomiast pracę twórczą, wysiłek i zaangażowanie (kto jak kto ale ludzie z branży muzycznej wiedzą coś o bólu tworzenia) bez cynizmu, podejrzeń, rozdzierania szat i lamentów. Ciszej … wtedy naprawdę lepiej słychać muzykę.

49


Akcja charytatywna

Muzyka i wrażliwość Andrzej Max

Są różne rodzaje sztuki: malarstwo, poezja, proza, teatr, muzyka, grafika, fotografia. Niektórzy uważają, że także medycyna to sztuka stosowana. Spoiwem, a zarazem wyróżnikiem jest wrażliwość, zdolność odbioru przekazu w różnych jego formach. Szczególny rodzaj wrażliwości cechuje ludzi muzyki – twórców, odtwórców i odbiorców. To wysublimowana umiejętność słuchania, albo jeszcze bardziej wsłuchiwania się w dźwięki. A może także wsłuchiwania się w inne napływające z bliższego lub dalszego otoczenia głośne, ciche lub całkiem niesłyszalne sygnały, a wśród nich niewypowiedziane życzenia, nieme oczekiwania, milczące nadzieje. Czy sztuką jest prowadzenie hospicjum dla dzieci? Można to sprawdzić na stronie internetowej: http://hospicjumpromyczek.pl/. Proszę odwiedzić tę stronę, daje do myślenia. W celu wsparcia domowego hospicjum dziecięcego wydana została książeczka dla dzieci pt.: „Żal mi kota”. Opisuje wierszem przygody tego miłego zwierzęcia w czterech porach roku, zawiera też piękne, kolorowe ilustracje. Wpływy pochodzące z honorariów autorskich są przekazywane na działalność hospicjum. Zamiast kupować dziecku kolejny samochodzik, dziesiątą lalkę lub inny nieprzydatny gadżet można mu ofiarować tę książeczkę, a jednocześnie wesprzeć tę jakże potrzebną działalność. Do nabycia przez stronę internetową po wpisaniu w wyszukiwarce tytułu książki. Okaż wrażliwość! 50


51


WYWIAD

Wojciech Andrzejewski - drum-room.pl Każdy koncert to jakaś wariacja

Foto: Materiały prasowe DK: Jak zostałeś perkusistą? WA: Jak pewnie w każdym przypadku formowania się muzykanta, był to proces bardzo burzliwy i złożony. Rozpoczął się w dzieciństwie, stosunkowo dawno, bo jestem dzieckiem rewolucji 1980, które bardzo lubiło muzykę i w moim domu, za sprawą ojca było jej naprawdę dużo. Mama robiła swetry na drutach, które były moimi pierwszymi pałkami. Tłukłem nimi po czym się dało, oglądając np. klipy Europe, gdzie w kultowym kawałku "The Final Countdown" młócił Ian Haughland, lub do tego, co akurat sączyło się z magnetofonu szpulowego taty. Dostałem się do szkoły muzycznej, z której szybko mnie wyrzucono. Połamałem skrzypce z wściekłości, bo chciałem grać na bębnach Polmuza, jakie stygły w kącie... Dopiero w liceum, w wieku 16 lat siostra znalazła mi ogłoszenie nauki gry na perkusji w łódzkim Energetyku. Tam poznałem Adama Marszałkowskiego, który ułożył mi ręce, priorytety w życiu i od tamtego czasu po dziś dzień jest dla mnie najważniejszym profesorem.

52


DK: Z kim obecnie grasz? WA: Zdarza się, że ze Stingiem, czasami z Adele (śmiech)... Ostatnio grałem z Karimą Francis, którą poznałem na trasie koncertowej Skunk Anansie. Nie gram obecnie z żadnym zespołem ani artystą. Dwa lata temu rozstałem się z łódzką formacją grunge -

CRUNK. Nagrałem z nimi ciekawe demo i życzę im powodzenia. Miło wspominam niecałe dwa fajne lata pracy z nimi. Przez chwilę byłem perkusistą zespołu Johny On The Spot. Mega ciekawa kapela, szczęśliwie zmienił mnie w niej lepszy ode mnie bębniarz, z którym jestem zaprzyjaźniony - Łukasz Brynkiewicz. Żałuję, że z nimi nie gram dalej, ale życie kazało mi iść inną drogą... DK: Jaką? WA: Przede wszystkim jestem dziennikarzem. Pracuję w Tygodniku ANGORA, współpracuję z magazynem "Perkusista" oraz redakcją mGSM.pl. Wydaję też swoje głupoty - satyryczny serwis Nierzetelna.pl. Moja wielka miłość do publicystyki i wynikające z niej obowiązki redakcyjne, bardzo kłóciły się z funkcjonowaniem zespołu. Do tego mam jeszcze Szanowną Małżonkę i cztery koty... Dom, rozumiesz. Trzeba w nim bywać. Pewne wydarzenie w moim życiu sprawiło, że poczułem powołanie instruktora... (śmiech). W 2009 roku kolega mojego bliskiego znajomego chciał zmienić świat na podobno lepszy. Psycholog polecił mu przed tą zmianą, by spróbował w życiu czegoś, na co nigdy nie miał czasu, a co zawsze chciał robić. Znajomy zapytał mnie, czy gram 53


jeszcze na bębnach, bo kolega ma niefajną sytuację w życiu i czy bym mu nie pokazał co i jak. Tak poznałem Staśka, lat 56. Dwa rozwody, alkoholizm. Dwie firmy. Wypał i wrak człowieka. Przyszedł do mnie i zacząłem mu pokazywać, jak z bębnami należy się układać. Stasiek zaczął grać. Wyszedł z nałogu, kupił bębny. Poznał trzecią żonę i czasem sobie razem gramy. Dzięki temu spotkaniu złapałem w sobie pasję nauczyciela. Zauważyłem, że bardzo lubię dzielić się tym, co naście lat temu dostałem od Adama. Nie chodzi tylko o wiedzę, ale i dobrą energię, którą staram się dzielić i pchać dalej, przy okazji ucząc gry na perkusji. Pielęgnując to szybko rozszerzyłem PKD swojej firmy i stworzyłem Drum-Room.pl. Po pięciu latach działania opiekuję się blisko 90 pasjonatami perkusji, z których dwóch gra już lepiej ode mnie, co bardzo mnie cieszy.

DK: Jak widzisz siebie jako muzyka za kilka lat? WA: Bardzo odpowiada mi praca z mikrofonami. Pod redakcją ANGORY, na Piotrkowskiej 94 w Łodzi otworzyłem swoje maleńkie studio, w którym w wolnych chwilach bawię się nagrywaniem, montażem i amatorską produkcją muzyczną. Na legalu... (śmiech). Coveruję w mniej lub bardziej udany sposób różne kawałki znanych artystów i cały czas rozwijam swoją technikę, marząc o pracy studyjnej. Z pewnością nie przestanę uczyć, gdyż daje mi to ogromną radość i jakieś pieniądze, z których mogę się utrzymać. Największą radością jest to, że ludzie znajdują za moimi bębnami pasję, która tak jak mnie, pozwala przetrwać ciężkie chwile, wyjść z nałogów, problemów emocjonalnych. Z tego względu rozpoczynam studia na kierunku muzykoterapia w łódzkiej Akademii 54


Muzycznej. Znalazłem swoją drogę. Od 13 lat jestem dziennikarzem, przez 11 lat udawałem, że studiuję dziennikarstwo, które do niczego z wyjątkiem odroczeń od wojska, mi się w pracy zawodowej nie przydało. Nieustannie repetując, poznałem jedynie wspaniałych ludzi - m.in. Agnieszkę Trzeszczak, wspaniałą polską perkusistkę, dzięki której po kilkuletniej przerwie wróciłem do grania. Ludzie są najważniejsi... DK: Jak zdefiniował byś słowo sukces? Czym on jest dla Ciebie? WA: Sukces to chyba uczucie spełniania się w życiu. Każdy ma inną definicję. Jestem człowiekiem szczęśliwym. Trochę rozdartym, bo za bębnami pod redakcją tęsknię do redakcji. W redakcji myślę o bębnach. Zupełnie tak, jak byś kochał dwie kobiety i żadnej nie chciał zranić, poświęcając jej więcej uczuć, uwagi, emocji. Nie jest to bracie łatwe, ale udaje mi się. Kochać trzeba umieć. Ostatnio odwiedziłem kolegę z liceum. Poważny inżynier, prezes. Dyplomy na ścianach. Pomyślałem, że u mnie nie wisi ani jeden dyplom. Tego samego dnia kupiłem w sklepie duże płótno na ramie. Podpisują się na nim moi obecni i byli uczniowie. Mój dyplom wisi na ścianie. Ciągle się zmienia. Mam wielką radość patrząc na to dziwactwo, ale i świadomość, że kiedy przyjdzie mi odchodzić, spojrzę na to z wielką radością.

55


DK: Kim są twoi uczniowie? WA: 90 proc. to ludzie poszukujący pasji, rozrywki intelektualnej. Ciekawi tego, jak funkcjonują bębny. To ludzie z problemami, którym lekcje pozwalają przetrwać trudne momenty. Zmęczeni pracownicy korporacji, informatycy, menedżerowie, biznesmeni, studenci, gimnazjaliści... Przede wszystkim pasjonaci, chcący rozwijać swój warsztat. Niewielu z nich ma żelazny plan, że za dwa lata planuje zmienić w Metallice Larsa Ulricha... (śmiech). Mój najstarszy uczeń, pan Kazimierz ma... Chyba jeszcze ma 76 lat. Przyszedł do mnie niedawno, bo jak powiedział, przed śmiercią chciał zobaczyć jak się gra na perkusji. Trochę się o niego martwię, bo nie odbiera telefonu i boję się, że się dowiem iż swój plan zrealizował... DK: Jak dużo czasu poświęcasz na ćwiczenia? WA: Obecnie gram około 8 godzin dziennie. Są to nuty, jakie od czasu do czasu podsyła mi nie tylko Marszałek, ale i inni koledzy po pałce. Od kiedy Adam gra w Comie jest człowiekiem bardzo zajętym i chwała mu za to. Bardzo doceniam jednak ten komfort, że kiedy czegoś potrzebuję, coś jest niejasne - zawsze pomaga, mogę na niego liczyć. To jedyny taki człowiek w moim życiu. Niezmiernie ważny. Odpukać, ale gdyby zaszła potrzeba, zawsze może liczyć na moją nerkę (śmiech). Druga sprawa - kiedy uczysz innych grać, to jest to najlepszy sposób na to, by utrwalać sobie materiał, który na lekcjach z nauczycielem gdzieś tam się trochę olało. Tutaj musisz. Musisz grać wolno, dokładnie, świecić przykładem. Kocham to bracie, bo uczenie wiąże się z uciekaniem do przodu. Każdy z kim gram zaczyna powoli oddychać mi na plecach. UDało mi się wykształcić już dwóch muzyków, którzy grają aktywnie zawodowo i nie wiem czy nie lepiej ode mnie. To moja wielka radość, bo wiesz... Czuję, że coś co dostałem i rozwijam, idzie dalej. To chyba sukces... (śmiech). DK: Jakieś rady dla młodych adeptów sztuki perkusyjnej? WA: Pooooowoli. Bez presji. Bez wyścigu szczurów. Bez toksycznych ambicji. Uczciwie przed sobą. Szukajcie w bębnach przygody. Nie ścigajcie się, nie wpadajcie w kompleksy, jeśli czegoś nie ogarniacie. Przyjdzie. Po prostu idźcie spokojnie i sumiennie swoim torem. Nie dołujcie się porażkami. Są bardzo potrzebne. To one tak naprawdę pozwalają nam się rozwijać. Podpatrujcie innych, zdobywajcie i naśladujcie autorytety. Słuchajcie muzyki. Kochajcie to co robicie. DK: Wymieć kilka najważniejszych płyt, które najbardziej na Ciebie wpłynęły. WA: "The Divisionn Bell" Floydów. Niewydany album Normalsów, jak i dwa inne studyjne. Rzecz jasna twórczość Comy, bo nie sposób nie słuchać swojego profesora. O raju, cholernie trudne pytanie. Tych płyt jest tyle... Fascynują mnie klimaty grunge, więc z pewnością "Ten" Perl Jam. Nie lubię metalu. Kocham jazz, którego uczę się grać. Uwielbiam funky. Mam naprawdę spory przelot... (śmiech). Tak naprawdę, to chyba ukształtowała mnie muzyka zespołu T.love. Miałem 14 lat kiedy usłyszałem płytę "PRYMI-TYW", zobaczyłem Jarka Polaka za bębnami i wpadłem w wir bębnów... To był wulkan i sprężyna mojej muzycznej drogi. DK: Twój muzyczny guru? WA: Jest ich bardzo wielu. Absolutem muzycznym jest oczywiście Marszałek. Ale bardzo 56


cenię sobie współpracę warsztatową z Michałem Urbaniakiem, który kilka lat temu nauczył mnie bawić się muzyką, nie przejmować pomyłkami. Nawet jeśli się zdarzają, to jest to mile przez niego widziane - bo jak mówił - "W tym właśnie Wojtek jest człowiek, jest jazz". Wspominam go z warsztatu z fantastycznym bębniarzem m.in. od Amy Winehouse, Troyem Millerem. Ileż wtop na tych warsztatach udało mi się zaliczyć, a muzykanci ze stajni Urbanatora, z którymi graliśmy standardy jazzowe, zawsze pomagali się podnieśc i grać dalej. Muzyka musi być zabawą, a nie jakąś chorą, wyidealizowaną i precyzyjną niczym procesor traumą. Lubię nabijać się ze swoich błędów. Dystansik to podstawa. Poznałem niedawno Marka Richardsona ze Skunk Anansie. Wywalił się boleśnie w Zabrzu na jednym z kawałków. Koledzy z desek obrócili to fajnie w żart, podniósł się i grał dalej. I super! Dobra energia w tym była. I dużo szacunku, bo jednak bębny nie są łatwe... DK: Najbardziej zwariowany koncert w jakim brałeś udział? WA: Każdy koncert to jakaś wariacja. Grałem kiedyś mega pilne zastępstwo za pałkera jednego z moich zaprzyjaźnionych zespołów. Kowerowa sztuka. Prosto z marszu. Bez próby. Podobno wyszło lepiej niż normalnie grają, a setlistę poznawałem w biegu... (śmiech) DK: Jakie nasz muzyczne marzenie, które chciał byś zrealizować w najbliższym czasie? WA: Jak każdy kto tworzy, chciałbym po sobie pozostawić tu jakieś fajne dźwięki. W tym właśnie celu własnym nakładem środków i pracy projektowej, wydam niebawem swoje wariacje muzyczne w formie płyty "Drum Room Volume". Mam marzenie, by dalej być szczęśliwym człowiekiem, instruktorem, który wskazuje innym drogę do pasji i dziennikarzem, który ma o czym pisać. DK: Czego Ci życzyć? WA: Żeby doba miała przynajmniej 36 godzin, a nie nieludzkie 24. Z żalem kładę się spać, bo jest tyle fajnych spraw do zrobienia, tylu fajnych ludzi, z którymi chciało by się być bliżej. Boję się, że nie starczy mi życia, żeby zrealizować wszystko, co bym chciał. Obecnie staram się o drugi lokal dla Drum-Room.pl. Chcę zrobić świetlicę perkusyjną dla dzieciaków, które nie stać na lekcje indywidualne. Wyszedłem ze skromnego domu i nie raz Adam nie brał ode mnie kasy za lekcje, bo jej po prostu nie miałem. Czuję, że chcę spłacić ten dług. Dorosłem do tego, że pieniądze to tylko środek, a nie cel. Moim celem jest uśmiech z pałkami w ręku. Mój i tych, których prowadzę. Poznałem niedawno chłopaka, który realizuje program czterech lekcji w czasie jednej. Nie biorę od niego pieniędzy, bo ich nie ma. Ma wielki talent, który trzeba wesprzeć. Jeśli takich jak on jest więcej, a nie grają tylko dlatego, że nie mają środków lub w wiary w siebie, to trzeba to zmienić. Może wśród nich jest przyszły Buddy Rich?

57


WYWIAD

Naked Brown Nagrywaliśmy wszystko na setkę

Foto: Materiały prasowe zespołu Z zespołem Naked Brown spotkałem się pierwszy raz w roku 2011, kiedy otrzymałem ich nagrania demo jako propozycję do audycji Dobrze Rockują. W roku 2012 słuchałem ich pierwsze EP a w roku 2013 mieliśmy przyjemność objąć patronatem debiutancki album. O tej płycie, nagrywaniu za pieniądze zarobione na koncertach oraz i innych tematach gnębiących młode zespoły miałem przyjemność rozmawiać z Mateuszem (wokalistą i basistą zespołu Naked Brown) … tak przy okazji podziękowania dla Dawida Odiji (audycja Hałasowania) za spisanie całej rozmowy, której fragment możecie przeczytać poniżej. Radosław „Szadek” Szatkowski: Witam Cię, Mateusz. Co słychać ciekawego w Gdańsku? Mateusz Puchniarz: Cześć, witam wszystkich. W Gdańsku jest okej, generalnie... Szadek: Pamiętam, że kiedyś było coś takiego jak scena muzyczna w Gdańsku, 58


ale teraz nie mam pojęcia, czy można o czymś takim mówić. Mateusz: Ja jestem w Gdańsku od lat... ośmiu i jak przyjechałem te osiem lat temu, było generalnie słabo. Natomiast teraz jest całkiem przyzwoicie. Zespołów niezależnych jest dużo i jest dużo dobrych zespołów w każdej dziedzinie muzyki. Szadek: A jak jest z tą sceną? Zaczyna się konsolidować, tworzyć jakąś jakość, czy nadal jest tak, że każdy sobie rzepkę skrobie? Mateusz: Na pewno jest kilka kółek, które wzajemnie się lubią, ale to chyba jest wszędzie i nie wydaje mi się, żeby było to coś wyjątkowego - wiadomo, że ci którym jest muzycznie bliżej, będą się łączyć, bo tak w grupie po prostu łatwiej... Szadek: No dobra, to przejdźmy w takim razie do samego Naked Brown. Powiedzmy sobie wprost: Naked Brown - polski Motorhead! Często się spotykaliście z takim porównaniem na początku swojej działalności? Mateusz: Na początku nie (śmiech) ponieważ na początku nie byłem wokalistą Naked Brown, ale to był pierwszy rok i w zasadzie granie dla siebie - w piwnicy - niż możliwości grania koncertów, które mogą coś wnieść. Byliśmy kojarzeni z Motorhead, ale to żadna ujma, przecież Motorhead to jest dobry zespół, nawet bardzo dobry... Szadek: ...no, nie da się ukryć - legenda, rzekłbym nawet! Pierwsze skojarzenie, to oczywiście wokal, ale muzycznie też - pierwsza EP-ka, która pojawiła się w 2012 roku, zawierająca cztery utwory, przyznam szczerze, bardzo długo nie wychodziła z mojego odtwarzacza. To było takie klasyczne, ostre, rockowe łojenie z czasów motorheadowych. Czy Motorhead to była Wasza inspiracja? Mateusz: Ja osobiście nigdy bezpośrednio nie inspirowałem się Motorhead. Lemmy też nigdy nie był w moich inspiracjach wokalnych, aczkolwiek Motorhead od bardzo dawna lubię i nic tylko się cieszyć …. ale to bardziej przypadek, niż jakieś zaplanowane działanie. Szadek: A co Was w takim razie inspirowało, jeśli coś w ogóle inspirowało? Mateusz: Chyba każdego coś inspiruje... Szadek: ...no nie wiem - są tacy, którzy starają trzymać z dala od muzyki, którą grają i na co dzień słuchają czegoś zupełnie innego. Mateusz: Ja nie wiem, czy tak się da. Inspiruję się na pewno kapelą Clutch, dla mnie to jest jedna z najlepszych kapel, które obecnie grają. Oprócz tego Orange Goblin, w sumie tego Motorhead też trochę, nie będę tego ukrywał - przynajmniej po tej nowej płycie "Aftershock". Dużo tej płyty słuchałem i nowy materiał, który teraz powstaje, trochę będzie na tym bazować... aczkolwiek, tych składowych jest cała masa, nie ograniczam się do dziesięciu wykonawców, słucham naprawdę różnej muzyki i ciężko mi określić w dwóch czy trzech zespołach inspiracje. Szadek: 2012 rok, EP-ka, która zawiera tylko cztery utwory, więc ciężko coś jednoznacznie wyrokować, ale to był taki okres, w którym szliście do przodu, 59


jeśli chodzi o muzykę. Było bardzo dynamicznie, bardzo rockowo. Druga płyta a właściwie, to pierwszy oficjalny materiał - to już płyta bardziej stonowana, przemyślana... Wyszaleliście się przez ten rok? Postanowiliście pisać inne utwory, czy samo tak wyszło? Mateusz: Ta EP-ka, z 2012 roku, nagrywana była jeszcze z naszym poprzednim perkusistą. Ten materiał, który się tam znajduje, to nie jest materiał z okresu, powiedzmy pół roku. To jest materiał... w sumie, jak żeśmy tą EP-kę nagrywali, to najstarszy utwór miał ze dwa lata, albo i lepiej, także tamte wydawnictwo jest zebrane z większej przestrzeni czasu. Natomiast nowa płyta powstała w nieco ponad rok, pewnie dlatego materiał jest trochę bardziej zwarty. Szadek: Płytę nagrywaliście w Gdańsku. Gdzie go rejestrowaliście? Mateusz: Płytę nagrywaliśmy w Gdańsku, w studiu Custom 34. Nagrywaliśmy wszystko na setkę, czyli wszystko jednocześnie, prócz wokali i solówek, które były dogrywane później. Szadek: To jest efekt założony, czy fundusze wymusiły na Was takie działanie? Mateusz: Nie da się ukryć, że taka technika jest tańsza. Ja, w tym momencie, kiedy już mamy efekt końcowy, jestem zwolennikiem nagrywania na setkę. Szadek: Na pewno ten album brzmi bardziej żywiołowo, bardziej naturalnie, koncertowo. Mateusz: Tak, właśnie! Dokładnie o to chodziło i to nam się udało! Dlatego jeśli będziemy nagrywać, to drugą płytę też zarejestrujemy na setkę. Szadek: Często mówimy o zespołach niezależnych, undergroundowych, które nie zawsze dysponują gotówką. Wiele osób mówi "nie dać się nagrać, nie da się zarobić, trzeba ewentualnie iść do pracy i kombinować pieniądze". Wam udało się zdobyć pieniądze - dofinansowanie od miasta. Mateusz: Tak, tylko że dofinansowanie dostaliśmy, na ostatnim etapie przy realizacji tej płyty, ponieważ tą dotację dostaliśmy na samo wykonanie płyt fizycznie. Wszystkie wydatki, które ponosiliśmy wcześniej, pochodzą z tego, co zespół zarobił na siebie sam. My do tej płyty dołożyliśmy z własnej kieszeni bardzo niewiele. Szadek: Mówisz, że zarobił sam zespół, to znaczy, że samą aktywnością koncertową zarobiliście na możliwość wydania tej płyty? Mateusz: Tak. Szadek: Czyli w Polsce zespół niezależny może zarobić pieniądze? Pytam przekornie, bo znam przypadki zespołów, które jeżdżą w trasy i zarabiają pieniądze, ale wielu młodych ludzi mówi, "wiesz, w tym dzisiejszym świecie po prostu się nie da..." Mateusz: Generalnie da się. Mamy skłonność do oszczędzania pieniędzy. Jeśli nam wpadnie, na przykład, po koncercie 200-300 złotych, my tą kasę odkładaliśmy. 60


Faktycznie, z tych wszystkich odkładanych pieniędzy wyszło nam na tyle dużo pieniędzy, że mogliśmy nagrać sobie płytę w takim, a nie innym studiu. Po prostu, trzeba oszczędzać i grać koncerty tak, żeby byli ludzie i żeby zarobić. Trzeba, po prostu liczyć pieniądze. Szadek: No i trzeba swoje zrobić, żeby tych ludzi zaprosić na koncerty. Wy bardzo aktywnie działacie w sieci, ciągle staracie się przypominać o istnieniu zespołu Naked Brown. To jest chyba podstawa, żeby o zespole było wiadomo coś, bo umówmy się, zespołów jest cała masa! Mateusz: Tak, jest cała masa. Jeśli nie działalibyśmy tak aktywnie w sieci, to nie mielibyśmy takiej widowni, jaką mamy teraz na koncertach, a ostatnio - przynajmniej w Trójmieście - jest całkiem nieźle, bo mamy do dwustu ludzi. Szadek: Umówmy się, że 200 osób na koncercie to... w Warszawie wiele zespołów bardzo chciałoby mieć taką frekwencję. To bardzo dobry wynik. Mateusz: To jest bardzo dobry wynik. Zawdzięczamy go temu, że promujemy nasze koncerty w takich miejscach, o których wiemy, że menadżerowie czy właściciele do tej promocji też się przykładają. Nie gramy po mordowniach. Staramy się grać tam gdzie da się zabrzmieć i odbiór koncertu będzie dobry, by ludzie mieli ochotę przychodzić na nas później. Szadek: Wróćmy do płyty. Jakbyś określił muzykę, którą stworzyliście na płycie? Mateusz: Hard rock. To jest hard rock, moim zdaniem. Szadek: Klasyczny hard rock? Raczej nie... Mateusz: Klasyczny hard rock, to raczej nie. Trochę w tym heavy metalu, trochę w tym... ludzie mówią, że stonera, aczkolwiek ja bym od stonera, w naszym przypadku uciekał. No, ale jest to połączenia hard rocka, heavy metalu, z odrobiną stonera. Gitary odwołują się do klasyki, od tego nie będę uciekał i to będziemy kontynuować w przyszłości. Szadek: Bardzo mnie urzekła okładka tej płyty. Bardzo mi się kojarzy ze stylistyką okładek zespołu Cathedral, to też element nawiązujący do przeszłości, czy czysty przypadek? Mateusz: Jakiej kapeli? Szadek: Cathedral. Kapeli pierwszego wokalisty Napalm Death. Mateusz: Szczerze mówiąc, może głupio będzie, ale nie kojarzę okładek Cathedral. Pewnie posypią się na mnie gromy, no ale trudno, nie kojarzę. Szadek: Czyli czysty przypadek. A kto tworzył tą okładkę? Jest fajnie zrobiona, jest fajna stylistycznie, a jednocześnie z przymrużeniem oka. Jest... inna.

61


Mateusz: Okładkę zrobił nasz gitarzysta, Przemek. Przemek skończył Akademię Sztuk Pięknych, jest z wykształcenia malarzem, więc zna się na rzeczy. Wiedział, jak to zrobić i zrobił to moi zdaniem dobrze. Szadek: Wy jesteście na takim totalnym żywiołem na scenie, ogniem. Scena jest dla Ciebie miejscem, gdzie wywalasz jakieś demony wewnętrzne, czy wręcz przeciwnie - jest to miejsce, w którym się relaksujesz? Mateusz: Ostatnio, to się relaksuję... Szadek: ...a wcześniej? Mówisz, że ostatnio, to wcześniej było inaczej? Mateusz: Od jakiegoś czasu, generalnie, staram się nie denerwować przed koncertem, co nie znaczy, że się nie denerwuję. Tak czy siak, po pierwszym, drugim numerze, czuję się na scenie rozluźniony i jest fajnie. Szadek: No właśnie, pozostając w temacie koncertów. Ta płyta już jakiś czas dostępna, ale czy planujecie na okres wiosenny, wyjechać poza Trójmiasto? Mateusz: Ostatnio graliśmy we Wrocławiu 1 marca na Desert Carnival, natomiast teraz nic się nie szykuje, z tego powodu, że nikt nas paradoksalnie nie zaprasza. Ja nie jestem w stanie organizować koncertów w innym dużym mieście, bo nawet jeśli dogadam się z knajpą, to wiem, że nie jestem w stanie zorganizować promocji w Warszawie, Wrocławiu czy gdziekolwiek indziej. Podejrzewam, że byśmy tam pojechali i zagrali dla pięciu osób. Szadek: A może mniejsze miasta, mniejsze miejscowości? Tam ludzie często są z lokalami związani bardzo blisko. Mateusz: Swego czasu próbowałem po mniejszych miejscowościach i generalnie odzew był taki, że... że nie było. Ja nie czuję się dobrze z tym, że wysyłam do kogoś już piątego maila i nie ma odpowiedzi. To znaczy, że to nie ma sensu, że klub nie jest zainteresowany. Szadek: Może jakieś przeglądy? Może tam uda się Was zobaczyć? Czy odrzucacie formułę przeglądów? Mateusz: Zawsze jest takie ryzyko, że wróci się z niczym. Dla nas, na przykład wyjazd na drugi koniec Polski z perspektywą wrócenia z niczym i dołożenia do wyjazdu pięciu stów, to jest słaby pomysł. Ale gdzieś w pobliżu, jeśli będzie okazja, to możemy zagrać. Jest to możliwość - nie ukrywam - zarobienia. Szadek: Zarobienia, ale również zaprezentowania się szerszemu gronu słuchaczy - zawsze tam parę osób, tu parę osób... Mateusz: No, nie wiem... Jeśli chodzi o tą kwestią, może jestem wredny - a może się nie znam - ale wygraliśmy już parę przeglądów. Wygraliśmy taką imprezę Musical Youth w Gdańsku, wygraliśmy Skrzydlate Wiosło w Piszu, wygraliśmy z zeszłym roku festiwal Undergramy w Tczewie i jeszcze tam było kilka imprez, na których się znaleźliśmy może nie na podium, ale gdzieś w finale - generalnie, oprócz kasy nie mamy z tego nic. Kasa jest bardzo ważna, nie będę ukrywał, ale wydaję mi się, że ci organizatorzy kładą za mały nacisk na to, żeby taka kapela, która wygrała, oprócz wsparcia materialnego 62


miała jeszcze inne - na przykład, żeby zagrała parę większych koncertów w Polsce. Dla nas w tym momencie to jest niemożliwe. Szadek: Płyta miała premierę na pod koniec zeszłego roku. Ty wspominałeś coś o planowaniu nowych utworów - Wy już tworzycie coś nowego? Czy można się spodziewać w najbliższym czasie na przykład EP-ki z nowymi utworami? Mateusz: Nad materiałem pracujemy i będziemy pracować cały czas do nagrania płyty numer dwa, którą nagramy niebawem. Myślę, że EP-ki po drodze raczej nie będzie. Ale nowy materiał będzie na pewno grany na koncertach. Szadek: W takim razie życzę Wam tego, aby Naked Brown był rozpoznawalny także poza Gdańskiem, poza Trójmiastem, ale także w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu i innych dużych miastach. Dziękuję bardzo za te parę chwil, przez które mogliśmy porozmawiać. Mateusz: Dziękuję... a, jeszcze zapraszam na nasze strony w internecie, ponoć to jest ważne! Podobno ważne jest, aby o tym mówić, coś tak słyszałem ostatnio... Szadek: No to wchodźcie na stronę facebookową, na stronę internetową zespołu - zapraszamy serdecznie. Dzięki bardzo!

63


64


WYWIAD

Tomasz Kapica – deathmagnetic.pl Jestem koncertowym maniakiem

Dariusz Kalbarczyk: Dlaczego muzyka, czego w niej poszukujesz, wyobrażasz sobie świat bez muzyki? Tomasz Kapica: To zabrzmi banalnie, ale muzyka to całe moje życie. Najlepszy sposób na oderwanie się od rzeczywistości, wypoczynek, ucieczkę od codzienności. Muzyka towarzyszy mi praktycznie non-stop, przede wszystkim w domu oraz poza nim: chociażby w słuchawkach, które mam w uszach cały czas. W zależności od humoru słucham od bardzo lekkich, wręcz ambientowych brzmień po ciężkie jak walec odmiany metalu. Nie wyobrażam sobie świata bez muzyki, która mnie napędza i daje porannego kopa zamiast filiżanki kawy. DK: Od kiedy zajmujesz się DM, jak powstawał oraz jaki cel postawiłeś siebie tworząc ten serwis? TK: DeathMagnetic.pl uważam za swoje dziecko, które stworzyłem samodzielnie w lecie 2008 roku w trakcie oczekiwania na Death Magnetic – kolejną płytę Metalliki. Na początku miała to być krótka przygoda i blog, który w jednym miejscu zbierać będzie informacje i przecieki na temat najnowszego krążka „czterech jeźdźców”. Po wydaniu płyty nie planowałem pisać niczego nowego.

65


Szybko jednak okazało się, że zainteresowanie przerosło wszelkie oczekiwania. Jako, że w temacie byłem dosyć biegły, a fanem kwartetu z San Francisco jestem już od ponad 15 lat, serwis rósł i zbierał wokół siebie coraz to większą rzeszę fanów. W kolejnych miesiącach i latach, dzięki zaangażowaniu trzech osób będących w ścisłej ekipie redakcyjnej, DeathMagnetic.pl stał się najpopularniejszym niezależnym polskim serwisem o Metallice. Po rozbudowie o działy poświęcone także innym zespołom kula śniegowa nabrała jeszcze większego rozpędu. Dziś DM to jeden z największych, jeśli nie największy polski serwis metalowy działający na zasadzie non-profit.

DK: Spotkałeś się już z chłopakami z Metki osobiście? TK: Zdarzyło mi się i to w całkiem nietypowych okolicznościach. Mimo tego, że byłem na kilkunastu koncertach w Polsce i za granicą, nigdy nie uczestniczyłem w oficjalnym spotkaniu z zespołem – tzw. Meet&Greet. Mało tego, nigdy nawet nie brałem udziału w losowaniu! Okazuje się jednak, że są też inne sposoby. W maju 2012 roku wraz ze znajomymi byliśmy na koncercie w czeskiej Pradze, gdzie nie traciliśmy czasu pijąc piwo oraz… próbując spotkać się z zespołem na lotnisku. Udało się – tuż przy wyjściu z terminalu zwróciliśmy uwagę Jamesa Hetfielda i Larsa Ulricha. W miejscu, w którym członkowie zespołu wychodzili z budynku nie było nikogo oprócz nas. Zamieniliśmy kilka zdań, zrobiliśmy kilka zdjęć… Było to krótkie, ale na pewno bardzo ekscytujące spotkanie, które przypomniało mi, czym jest pasja i przede wszystkim wspomnienia związane z muzyką, która towarzyszy mi już od wielu, wielu lat. Cała historia opisana jest dokładniej w książce „W Pogoni za Metallicą”, którą napisał wraz z żoną Kasią mój dobry kolega - Piotr Kowieski. DK: W jakim kierunku będzie się rozwijał serwis DM? TK: Mamy całkiem spore plany rozwoju, jednak jest jeszcze trochę za wcześnie, aby mówić o nich w szczegółach. Na początku roku uruchomiliśmy naszą „drugą nogę”, czyli HeavyRock.pl. To właśnie tu piszemy o ogólnie pojętej muzyce rockowo-metalowej i jak na razie radzimy sobie naprawdę dobrze. DeathMagnetic.pl wraca do korzeni i traktować znów będzie tylko o Metallice. Skupimy się na jednym temacie i zapewniam, że dzięki 66


temu będziemy robili to najlepiej, jak się da. DK: Wymień kilka najważniejszych płyt, które najbardziej na Ciebie wpłynęły. TK: Wbrew pozorom to bardzo trudne pytanie, ponieważ takich płyt jest całe mnóstwo! Mam naprawdę dużo wspomnień i skojarzeń z płytami, których słuchałem, gdy byłem młodszy. Jedną z takich płyt oczywiście będzie coś Metalliki – mam tu na myśli znienawidzony przez wielu fanów „Load”. Pamiętam jak dostałem go na krążku CD (co kiedyś nie było aż tak oczywiste) i katowałem go dziesiątki, jeśli nie setki razy. Zaryzykuję stwierdzenie, że to właśnie „Load” w pewnym sensie miał wpływ na moje późniejsze gusta muzyczne i jest to jedna z moich ulubionych płyt. Dla odmiany na półce obok stała pożyczona od tej samej osoby, co Metallica, Alanis Morissette i świetne „Jagged Little Pill”. Alanis zobaczyłem na żywo dopiero w 2012 roku - podczas pierwszych partii harmonijki ustnej chyba nigdy w życiu nie miałem takiej gęsiej skórki! Oprócz tego muzyką, która kształtowała mnie w ciągu lat na pewno było Black Sabbath, Pantera, Sepultura i King Diamond, ale też Skunk Anansie, Garbage, Dire Straits czy Genesis. Uważam, że mam bardzo otwartą muzycznie głowę, aczkolwiek zawsze będę uważał się zdecydowanie za fana metalu. DK: Jak oceniasz sceną niezależną w Polsce? TK: Przyznam szczerze, że jakoś wybitnie jej nie śledzę, co nie oznacza, że nie doceniam wysiłków wielu młodych i świetnych zespołów! Mógłbym mnożyć przykłady kapel, którym może ciężko jest się wybić, ale grają one na niesamowicie wysokim poziomie. Sam byłem na kilkudziesięciu koncertach, na których widziałem „młodych zdolnych”, którzy z całą pewnością mogliby nie mało namieszać gdyby nie realia, które nas otaczają. Brawa należą także za inicjatywę „Polish Independent Music Compliation”, czyli składankę zawierającą świetną, polską „podziemną” muzę. Kiedy DeathMagnetic.pl dostało propozycję wsparcia tego projektu, nie zastanawialiśmy się ani chwili. Mało tego, już teraz mogę powiedzieć, że na pewno dorzucimy swoje 3 grosze do drugiej edycji! DK: Najbardziej zwariowany koncert w jakim brałeś udział? TK: Było ich tak wiele… Jestem koncertowym maniakiem i ciężko byłoby mi wymienić ten jeden jedyny. Ale na pewno mam w głowie kilka, które utkwiły mi w pamięci: Burza podczas koncertu Devina Townsenda na festiwalu Brutal Assault 2010, największy crowd sufring jaki widziałem na Wacken 2011, klimat na Opeth w Stodole w 2009, czy europejska trasa Metalliki w 2010, wybuch wulkanu i perypetie z tym związane – to tak na pierwszy ogień ;) DK: Jakie nasz muzyczne marzenie, które chciał byś zrealizować w najbliższym czasie? TK: Definitywnie „odhaczyć” swoją listę zespołów, które koniecznie muszę zobaczyć na żywo. W tym roku skreślam ostatnie sztuki, na przykład Aerosmith. Dzięki za rozmowę i do zobaczenia na jakimś koncercie!

67


Relacja z koncertu

Illusion w warszawskiej Stodole Dawid Odija

Zacznijmy od oczywistego stwierdzenia: Illusion to bardzo ważny kawałek polskiego rocka, kapela wręcz kultowa. Wspominając o polskiej muzyce rockowej lat 90-ych, trzeba wymienić tą nazwę. Wydali pięć płyt i odeszli ze sceny, wraz z dekadą, którą reprezentowali, zapisując się w historii muzyki w naszym kraju. Ale powrócili. Najpierw, w 2011 roku, zagrali między innymi na warszawskim Torwarze, dzieląc scenę z innymi "grubymi" polskiego rocka i metalu lat 90ych: Tuff Enuff i Flapjack. Tego samego roku zaprezentowali nowe nagrania, utwory "Tron" i "Solą w oku". Apogeum oczekiwania na powrót legendy jest świeżo wydana w 2014 roku płyta "Opowieści", następca "Illusion 6", pierwsza płyta zespołu od 16 lat!

68


I oto pada hasło, że 28 marca 2014 roku, ledwo dwa dni po premierze płyty, zespół zagości w warszawskiej Stodole!! Marzenie każdego, kto trzyma w garderobie czapkę bejsbolówkę, flanelową koszulę i glany! Kultowy dla polskiego rocka zespół w kultowym dla polskiego rocka miejscu - to nie mogło skończyć się dobrze... dla co wrażliwszych serc i delikatniejszych uszu! Na pierwsze słuchanie i oglądanie poszedł zespół The Colonist. Zdecydowanie, na taki wieczór wskazany jest wybór ostrego, energetycznego grania, tak aby, wedle słów mistrza Hitchcocka, wieczór rozpoczął się trzęsieniem ziemi, a następnie napięcie powoli rosło. Niestety, zespół The Colonist reprezentuje scenę "rocka środka", czyli formę muzyczną, która pomimo koligacji z rockiem jest lekka, łatwa i przyjemna w odbiorze. Bywają jednak okoliczności, kiedy taka forma nie jest pożądana - niestety, chłopaki trafili na ten właśnie wieczór. Ich utwory to sprawnie zagrany rock, któremu nie można odebrać umiejętności, można za to wątpić w jego charakter i charyzmę, gdyż nie dało rady odróżnić kompozycji, które na dodatek, ani na chwilę nie podniosły poziomu adrenaliny. Pozostało tylko analizowanie image zespołu, na który każdy muzyk miał własny pomysł. Na scenie pojawił się fan tapirowanego rocka lat 80-ych, był czarno-skórzany wyznawca death/black metalu oraz fan gotycko-emowych klimatów, w orkiestrowym mundurku i rozmazanym czarnym makijażu. Wokalista uznał, że dla niego nic już nie zostało i nie będzie miał image w ogóle, za to będzie niewiarygodnie sztywny, a perkusista i tak siedział za zestawem, więc nie przejmował się wizerunkiem. Umiejętności są, chęci i ambicja też. Będzie dobrze, byle tylko odwrócić proporcje - żeby wizerunek był jednolity, a piosenki się odróżniały od siebie. Drugim zespołem wieczoru był ukraiński O.Torvald. O ile największym problemem The Colonist było nieczytelne i bezosobowe granie, to w tym przypadku było zupełnie na odwrót: w warstwie muzycznej działo się wiele, bardzo wiele, było wiele wpływów i motywów, ale... nic od zespołu! Z początku pobrzmiewali silnymi inspiracjami punk rockiem, bliższym jednak Blink 182 i Geen Day, ale po paru chwilach pojawiły się klawiszowe zagrywki i nerwowy wokal, które zaprowadziły nas w sąsiedztwo zespołów HIM czy Rasmus. Dodać do tego Nirvanę, nasz rodzimy Izrael, trochę skate punka, punko polo - i człowiek gubił się w nadmiarze

69


grzybów w barszczu. Wymienione inspiracje nie tylko słychać, ale i widać, kiedy występuje O.Torvald - mają przemyślany, ekspresyjny (bardziej chyba jednak wykalkulowany , niż żywiołowy) image, uzupełniany żywiołowymi dyskusjami z widownią. Tematy łatwe do przewidzenia: aktualna sytuacja w ojczyźnie zespołu, tradycje żywieniowe, zwłaszcza w kwestii napojów spożywczych oraz polskie słownictwo dalekie od dyplomacji, które tak fascynuje obcokrajowców :-) W obu przypadkach zespołów otwierających wieczór, dane nam było usłyszeć dobrze zagrany, zawodowy rock. W przypadku Polaków nie wzbudzający jednak zbyt wielkich emocji i dość jednolity, zaś w muzyce Ukraińców było tyle naleciałości, że gubił się oryginalny duch zespołu. Pozostało tylko czekać ze zniecierpliwieniem na gwiazdę - zespół Illusion... ...który zaczął od utworu "To, co ma nadejść". To mój zdecydowany faworyt z repertuaru zespołu, więc wiedziałem, że nie zawiodę się na tym wieczorze. Ten utwór to także idealny otwieracz koncertowy - rozpoczyna się spokojnie, ale zdecydowanie i pewnie, by przejść do krzykliwego, acz melodyjnego wokalu. Dalej nie mogło być źle. I nie było: "Adubi", "Vendetta", przy której zgubiłem czapkę, zarzucając głową do rytmu, zaraz potem równie energetyczny i ciężki "Nikt" oraz "B.T.S.", z rozszerzoną partią solową gitar i basu. Potem nastąpiła miał zmiana klimatu, która wokalista zespołu, Tomek "Lipa" Lipnicki zapowiedział, jako "trochę trudniejsze czterdzieści minut". Zmiana polegała na odejściu od klasyków sprzed lat i prezentacji nowego materiału. Rzeczywiście, były to trudne minuty, bo wielu ludzi zasiliło bar, rozluźniając tłum na parkiecie. Nowe utwory różnią się nieco od poprzedniego materiału. Tak jak muzycy - są dojrzalsze, więcej w nich refleksji niż agresji, co nie znaczy, że Illusion zajęli się balladami. Energia jest owszem, ale jest to inna energia. Inny tytuł płyty, zrywający z tradycją numerowania albumów, sugerował zmianę, którą słychać było także w brzmieniu. Ale, szybko wróciliśmy do przeszłości, wystawiając nasze uszy na działanie takich petard jak anglojęzyczne "Bick Black Hole" dedykowane na płycie "Illusion II" Henry'emu Rollinsowi z Black Flag i Rollins Band, następnie "Solą w oku", jeden z utworów, które w 2011 zapowiadały powrót Illusion, no i trzy utwory, które poderwały ludzi do jeszcze

70


dzikszych szaleństw i głośniejszych krzyków: "Nóż", "Wojtek", "Na luzie". Zwłaszcza ten środkowy mnie uradował, gdyż zawsze myślałem, że bez Guzika z Flapjacka na wokalu, nie będzie on wykonywany, a tu "Lipa" stanął na wysokości zadania i rapował zwrotki, przy okazji dobitnie akcentując ostatnie słowa piosenki: "w 1994 roku", które przypomniały mi, że ten utwór jest z nami słuchaczami już 20 lat!! To miał nastąpić koniec koncertu, ale znalazło się jeszcze miejsce dla refleksyjnych "Bracie" i "Tylko", które dały odpocząć od dzikich harców, skłaniając do rozmarzonego, zadumanego kiwania się. No i znowu miał być koniec. I znowu nie wyszło. A było tak blisko - zapalone światła, nawet grało już outro. Ale zostało przerwane, muzycy wrócili na scenę i na „do widzenia” zasadzili widowni dwa solidne kopniaki w postaci utworów "140" i "Skoczny". Przekonanie, że Stodoła jest idealnym klubem na ten zespół sprawdziło się. Klub jest bowiem wystarczająco przestrzenny, by przyjąć morze czapek z daszkiem na widowni i na tyle kameralny, by energia zespołu ujawniła się w całej okazałości i uderzyła prosto w słuchaczy. A zespół skorzystał z okazji i podzielił się z fanami potężnym ładunkiem energii. Panowie, którzy dwadzieścia lat temu młócili ostrą i agresywną muzykę, dalej potrafią wykrzesać z siebie i instrumentów wielkie pokłady emocji i siły, którymi potrafią zainfekować bardzo różnorodną publikę. W widownia zebrana w Stodole nie dała się określić wiekowo, subkulturowo ani muzycznie - przyszli ludzie, na których działa magia Illusion. Wcale nie iluzoryczna...

71


Felieton

Grażdanskaja Oborona Tak hartowała się stal – pierwszy punk-rock w Związku Radzieckim.

Pretekstem do powstania tego tekstu jest przypadająca 19 lutego, kolejna rocznica śmierci Jegora Letova. A był on bezspornie najważniejszą postacią w historii niezależnej muzyki rosyjskiej. W Rosji jest postacią kultową, upraszczając nieco można powiedzieć, że jest takim punkrockowym Wysockim. Całkiem spore rzesze fanów analizują jego teksty, śpiewają jego piosenki, słuchają licznych nagrań koncertowych, rozsianych po sieci. Jednak fenomen Jegora Letova i Grażdańskiej Oborony, nie doczekały się jak dotąd żadnego poważnego opracowania w języku polskim. Choć wielbicieli jego talentu jest całkiem sporo także po naszej stronie granicy. Z postacią autora łączą się liczne opowieści, legendy i glosy, ale to nie dziwi, bo jego poglądy i postawy były niejednolite, dorobek niezmierzony, a wpływ na kilka już pokoleń Rosjan przeogromny, więc jest co analizować i jest się o co spierać. Ktoś zapyta: Po co pisać o zespole, który doczekał się tylu opracować w swoim kraju, przecież wystarczyłoby przetłumaczyć jakąś rosyjską książkę na ten temat. Jednak spojrzenie z zewnątrz też ma swoje pozytywne strony i czasem ujawnia rzeczy, które tubylcom umykają, albo tak się z nimi oswoili, że już ich nie dostrzegają. Polskiemu słuchaczowi, Letov znany jest, ale raczej fragmentarycznie. Jego dyskografia obejmuje około 100 płyt, jest bardzo zróżnicowana stylistycznie, oryginalna i szalenie ciekawa. Ciężko też pojąć dlaczego Punk Rock zaczął się w ZSRR dopiero w połowie lat 80-tych , skoro na całym świecie granicznym rokiem był 1977, a w Polsce 1978. Zacznijmy więc od historii: 72


Dawno temu w Związku Radzieckim (lata 60-te i 70-te, krótki rys historyczny) Od lat 60-tych w całym cywilizowanym świecie Rock, Rock-and-Roll, Beat itp. odmiany szturmem zdobywały świat, prawie w całym świecie. Do wyjątków należały np. Chiny, Korea Płn., no i ZSRR. Rządy komunistyczne robiły co mogły, aby wmówić obywatelom że takie zjawiska jak jazz, sex & rock and roll nie istnieją, a jeśli istnieją, to są tak kapitalistyczne i złe, że trzeba udawać że ich nie ma. Chińczykom udawało się bardzo długo utrzymać taką iluzję, z Rosją było gorzej. Ciężko to porównać z polskimi realiami, my mieliśmy luzy, można było sobie kupić płytę The Beatles. Oczywiście były pewne zastrzeżenia. Trzeba było to zrobić w odpowiednim miejscu, np. na bazarze, musiało się to odbywać w jakimś większym mieście, np. portowym, albo takim z lotniskiem, no i trzeba było za jeden LP, oddać ¾ pensji mamusi… ale dało się to zrobić. No i były pocztówki dźwiękowe, a na nich najnowsze piosenki z Radia Luxembourg. W ZSRR panowały nieco ostrzejsze zasady: płyt nie można było wwozić. Po pierwsze mało kto mógł sobie z tego kraju wyjechać na zgniły zachód – wypuszczali tylko zaufanych. A ci zwyczajowo nie byli fanami rocka. Ale gdy zaszyło się, że ktoś przywoził zachodnie płyty z muzyką rockową, miał zwykle krótkie ale dosyć niemiłe spotkanie z celnikami. Przygotowany na taką sytuację funkcjonariusz „przejeżdżał” po rowkach płyty specjalnym metalowym ustrojstwem, które trwale uszkadzało obydwie strony płyty. Tym sposobem można było zdobyć okładkę np. „Białego albumu” The Beatles w bardzo dobrym stanie. Głównym nośnikiem z muzyką zachodnią stały się odpowiedniki zachodnich flexi-disców, oraz polskich pocztówek dźwiękowych – Mówiło się o nich: „muzyka na kościach”. Określenie pochodzi stąd że „tłoczono” je na grubych foliach które pierwotnie służyły do prześwietleń rentgenowskich. Oczywiście klisze były uprzednio naświetlone. Można więc było słuchać „I Can’t Get No Satisfaction”, patrząc na chore płuca babci, czy złamanie kości nadgarstka brata. W tym czasie oficjalnie cover The Beatles można było nagrać jedynie w formie kabaretowej parodii. A jedyną szansą żeby grać w rockowy sposób na gitarze elektrycznej i wydać to na płycie, to fuzja a’la nasze No To Co – czyli zmieszanie rocka z miejscowym folkiem. Nota bene zespół No To Co, obok Skaldów, Czerwonych Gitar i Niemena był szalenie popularny u naszych wschodnich sąsiadów. Nikt do tej pory nie próbował zbadać, jaki wpływ na rozwój muzyki rockowej w Rosji miały zespoły z bloku socjalistycznego (także węgierskie i czechosłowackie), ale już na pierwszy rzut oka widać że spore. Pierwsze wyroby rockopodobne zaczęły pojawiać się nieśmiało na przełomie 60/70-tych. Okazało się też że na więcej mogą sobie pozwolić wykonawcy z republik nadbałtyckich, Ukrainy, czy Gruzji. Widocznie oddalenie od głównej siedziby KGB dobrze robiło na rozwój kultury. Jednym z efektów wzmiankowanego rozluźnienia obyczajów było pojawienie się białoruskiej grupy Piesniary. Jej koncepcja była bardzo zbliżona do naszego No To Co: śpiewali folkowe piosenki (często poświęcone miejscowym partyzantom), ale w ich składzie były również gitary elektryczne. Nie udało im się nagrać żadnej w pełni rockowej płyty, ale obszerne fragmenty ich utworów nadawały się do słuchania, ba, niektóre całkiem śmiało zahaczały o psychodelię!! Był także bardzo zacny zespół Pojuszczije Gitary, który na przełomie lat 60/70-tych wydawał single, flexi diski i LP z muzyką a’la The Shadows, ale też zdarzały im się poważne psychodeliczno-rockowe kawałki. 73


W latach 70-tych najpoważniejszymi postaciami na scenie rockowej ZSRR byli Dawid Tuchmanov (Давид Тухманов). Jego LP "Как прекрасен этот мир" z 1972 roku należy do klasyki prog-rocka, oraz Aleksander Gradskij, autor słynnego Soundtracku do filmu „Romans o vlubliennych "Романс о влюбленных" z 1974 roku. Niechętni im mówili, że muzycy ci wydali cokolwiek tylko dzięki współpracy z władzą. Szczególnie o tym pierwszym tak mówiono, ale cóż, czasy były ciężkie i dobrze że w ogóle coś im się udało wydać. W latach 80-tych pojawiło się sporo zespołów młodzieżowych grających pastiszowe wersje muzyki rockowej, nowo falowej itp. Większość z nich pochodziła z dużych ośrodków typu Moskwa czy Leningrad. Jednak przełom miał nadejść z dalekiej Syberii. Na początku był chaos (lata 1982-1983) Jest rok 1982 w Omsku, na Syberii. Głodno, zimno, wiatr gwiżdże i jeszcze do tego lody komunizmu nie chcą ustąpić… no syf po prostu. A tu, młody buntownik Igor „Jegor" Letov dowiedział się o istnieniu w szerokim świecie zbuntowanej muzyki zwanej Punk Rock. Nie znając żadnych nagrań, musiał sobie na podstawie różnych legend zbudować własną wizję tego stylu. W 1982 roku zakłada swój pierwszy zespół. Jest zapalonym czytelnikiem i poetą, więc na nazwę swojego projektu wybiera nazwę Possev (Zasiew) na pamiątkę wydawnictwa Possev Verlag. Wizje Letova zmieniają się. Zmieniają się też nazwy, ale nie udaje się nagrać piosenek skomponowanych w sporej ilości…Dopiero w grudniu 1984, gdy pojawia się nowa nazwa - Grażdanskaja Oborona, w skrócie Gr.Ob. (czyli trumna), marzenia mogą się ziścić. Jegor Letov – motto życiowe „Zawsze będę przeciw!”* * (To cytat z piosenki „Ja vsiegda budu protiv” (Я всегда буду против) z albumu „Песни радостья и счастья”) Igor (Fiedorovicz) „Jegor” Letov, Urodzony 10 września 1964 roku w Omsku. W swoich projektach muzycznych był zwykle autorem 99% tekstów i 90% muzyki. Jest autorem przedziwnego i absolutnie niepowtarzalnego brzmienia grupy. Członkowie KGB, którzy nie znali słowa punk, nie interesowali się muzyką i prawdopodobnie nie mieli poczucia humoru, bardzo szybko zwrócili uwagę na radykalizm Jegora i jego kolegów i przedsięwzięli pewne działania, które miały pomóc młodym w zrozumieniu ich błędów. Kolega z zespołu Konstantin Riabinow, pomimo wady serca (wcześniej był uznany z niezdolnego), został powołany do wojska. Dzięki przychylności Partii miał szansę zwiedzać przez trzy lata Kazachstan i okolice. Letov jako bardziej radykalny, oraz jako autor tekstów, które nie wiedzieć czemu były antykomunistyczne, miał szanse zrozumieć niestosowność swoich twierdzeń w bardzo przychylnych okolicznościach przyrody. Partia znalazła dla niego bardzo wygodny szpital psychiatryczny. Oczywiście postępowanie Matki Partii było całkiem logiczne – wiadomo że ktoś kto krytykuje najlepszy na świecie ustrój nie może być realnym antykomunistom, to raczej jakaś wada wewnątrz obywatela którą trzeba naprawić. Nie wiadomo dlaczego, ale Letov okazał się bardzo upartym przypadkiem, niedającym się łatwo wyleczyć. Czas dany mu łaskawie, zamiast na leczenie, przeznaczył na pisanie nowych piosenek. Gdy został zwolniony (na przełomie 1986/87), zaczął sam nagrywać wszystkie partie instrumentów, oraz wokale, i tak powstało pięć albumów. Wszystkie nagrywał w studio Gr.Ob. czyli u siebie w domu. Efektem były kasety „Myszełovka" (Pułapka na myszy), „Horoszo!”, „Totalitarizm", „Nekrofilija” oraz „Krasyj albom” (Czerwony album). 74


Nie wykluczam że motorem działań muzycznych Jegora we wczesnym okresie twórczości, mogło być współzawodnictwo ze starszym bratem – saksofonistą jazzowym – Siergiejem. Obrona Cywilna (1984-2008) Styl muzyczny i dziwne brzmienie: Śmiało można powiedzieć, że sercem zespołu od zawsze był Jegor. Był założycielem G.O. oraz wielu pobocznych projektów, szefem oraz autorem większości tekstów i muzyki – wokalistą, gitarzystą, perkusistą, czasem grał też na wszystkich innych instrumentach, które akurat trzeba było nagrać. Pierwszą zasadą punkowca jest zanegowanie zastanej rzeczywistości, Jegor walczył z popularną czołówką rosyjskiej sceny muzycznej. Wszystko co robił było rodzajem wyzwania które rzucał grupom Aquarium, Mashina Vremeni, i innym gigantom tamtych czasów. Chciał być punkiem i chciał być przeciw. Czegoś takiego jak punk rock, właściwie w Rosji wtedy nie było, nie było więc też obowiązujących wzorców. Trzeba było mieć sporo odwagi żeby być tym pierwszym, ale też jest to bardzo kuszące wyzwanie – można ustalić standardy. Gr.Ob. był w onym czasie jedynym zespołem, który zapełnił punkową niszę i nadal ma wielką rzeszę fanów, wielbicieli i naśladowników. Zainspirował setki późniejszych sowieckich i rosyjskich zespołów punkrockowych. Brzmienie grupy jest bardzo oryginalne i może przypominać naszym słuchaczom dokonania wczesnych polskich zespołów punkowych i post-punkowych: Kryzys, Deadlock, KSU, czy Deuter, ale z wyjątkowo przesterowaną gitarą na drugim planie – to upodabnia ich do wczesnego Killing Joke, oraz melodyjnego, niemal etnicznego wokalu Letova, który jednak momentami drze się jakby chciał wypluć płuca. Gdy dodamy że jest w tym też echo hippisowskich, hard rockowych fascynacji – wychodzi z tego dziwna mieszanina, która brzmi jedynie jak Grażdanskaja Oborona. Wyrób własny studia Gr.Ob. Records. Znakiem firmowym grupy przez lata pozostawał histeryczno-obłąkańczy głos letowa ale też noisowe, szumiąco-świszczące brzmienie zwielokrotnione przez nakładanie kolejnych ścieżek. Mówi się że kiepskiej jakości radziecki sprzęt, który generował szumy i zniekształcenia, jest w równej mierze twórcą brzmienia grupy, co Letov. Zresztą artysta był wierny swoim przyzwyczajeniom i większość swoich utworów nagrywał na studyjny szpulowiec produkcji radzieckiej, pod nazwą Olimp 003. W późniejszych latach ukuł nawet twierdzenie, że jego brzmienie jest celowo agresywne i nieprzyjemne, a to dlatego, żeby słuchali go tylko ci, którzy absolutnie muszą. Dziwny sound grupy powstawał trochę w próżni, nie znając klasyki, nie grając coverów Sex Pistols i the Clash, Letov wymyślił swoją wersję punk rocka. Czasem pobrzmiewała też w tle reggae’owa nuta. Gdy większość polskich zespołów punkowych na początku lat 80-tych jako typowo punkowego okrzyku używała „Oi!”, Letov zaczynał wiele swoich piosenek od „Hoj!” (znaczy, to samo co po polsku, pomimo nieco innej pisowni). I raczej nie tylko dlatego żeby było wulgarnie. Mam wrażenie że był to raczej krótki i szybki komentarz do zastanej rzeczywistości i braku nadziei na przyszłość (czyli odpowiednik angielskiego „No Future”). Nie przypadkiem do zespołu przylgnął przydomek Egzystencjalny syberyjski punk. Skutkiem ubocznym jego eksperymentów dźwiękowych jest fakt że wielu uważa go za pioniera noisowego, industrialnego brzmienia. Wielu przedstawicieli środowisk industrialnych i eksperymentalnych uważa go za swego ojca chrzestnego. 75


Teksty, poezja, filozofia W tekstach Letova można łatwo odnaleźć wpływy autorów, których czytał. Wielokrotnie używał haseł i tytułów popularnych książek i wierszy, jako refrenów swoich piosenek. Na kanwie znanego zdania budował swoje teksty, swoje obserwacje i własne wersje wydarzeń. Przykłady: „Dobrze!” Z W. Majakowskiego, „Nieznośna lekkość bytu” – z Milana Kundery, czy „Sto lat samotności” z Gabriela Garcii Marqueza, czy „Tak hartowała się stal” nawiązująca do najsłynniejszej książki socrealizmu autorstwa Mikołaja Ostrowskiego. W młodości musiał być pod sporym wpływem Władimira Wysokiego, słychać to w jego sposobie interpretowania tekstu i sposobie przekazywania swoich emocji słuchaczom. Wśród swoich ulubionych autorów Letov wymienia Henry Millera, Oskara Wilde, ale także Stanisława Lema, Bruno Szultza, oraz Tadeusza Różewicza. Teksty Letova wzbudzały wiele kontrowersji. Wielu uważało go za największego (obok Janki), podziemnego filozofa. Ale byli też tacy którzy klasyfikowali go jako zdolnego analfabetę. W każdym razie większość jego tekstów zbudowana jest na schemacie: ważny i wpadający w ucho refren, zawierający główną tezę wiersza, wokół której znajdują się luźne zdania, zwroty (zwrotki), tworzone na zasadzie strumienia świadomości. Efekt jest taki, że aby wejść w jego świat, trzeba po prostu poczuć jego teksty, ich rytmikę i skojarzenia „trzeba to przyjąć na klatę”(nawet jeśli trochę boli). Od roku 1990, po spotkaniu z Janką i konfrontacji z jej poezją, Letov wyraźnie zaczął poszukiwać nowych dróg wypowiedzi, czego wyraz dał na płytach formacji Jegor i Opizdienievszije. Mała próbka tekstów Jegora Letova: Оптимизм Optymizm (Z CD o tym samym tytule) Ты умеешь плакать – ты скоро умрёшь Кто-то пишет на стенах – он скоро умрёт У неё есть глаза – она скоро умрёт Скоро станет легко – мы скоро умрём. Ty potrafisz płakać – ty wkrótce umrzesz Ktoś pisze na ścianie – on wkrótce umrze Ona ma oczy – ona wkrótce umrze Wkrótce będzie lekko – my wkrótce umrzemy. Кто-то пишет на стенах – он скоро умрёт Пахнет летним дождём – кто-то только что умер У них есть что сказать – они скоро умрут Кто-то тихо смеётся – я скоро умру. Ktoś pisze na ścianach – on wkrótce umrze Pachnie letnim deszczem – ktoś właśnie umarł Oni mają coś do powiedzenia – oni wkrótce umrą Ktoś cicho się śmieje – ja wkrótce umrę

76


Я решил сказать слово – я скоро умру Я решил спеть песню – я скоро умру Тот, кто смотрит на Солнце – почти что уж мёртв Тот, кто смотрит мне вслед – он скоро умрёт. Postanowiłem powiedzieć słowo – ja wkrótce umrę Postanowiłem zaśpiewać piosenkę – ja wkrótce umrę Każdy, kto patrzy na Słońce – prawie już nie żyje Każdy, kto patrzy jak ja odchodzę – wkrótce umrze. И это оптимизм И это оптимизм Новый оптимизм Наш оптимизм I to jest optymizm I to jest optymizm Nowy optymizm Nasz optymizm ------------------------Моя оборона Moja obrona (z CD „Zdorovo i wieczno”) Пластмассовый мир победил. Макет оказался сильней Последний кораблик остыл. Последний фонарик устал. А в горле сопят комья воспоминаний.... Plastikowy świat zwyciężył. Model okazał się silniejszy Ostatni stateczek już ostygł. Ostatnia latareczka jest zmęczona. A w gardle charczą grudy wspomnień .... О-О...Моя Оборона! Солнечный зайчик стеклянного глаза О-О...Моя Оборона! Траурный мячик нелепого мира Траурный мячик дешевого мира. O-... moja obrona! Słoneczny zajączek szklanego oka O-... moja obrona! Żałobna piłeczka absurdalnego świata Żałobna globus taniego świata. Пластмассовый мир победил. 77


Ликует картонный набат. Кому нужен ломтик июльского неба? Plastikowy świat zwyciężył. Cieszy się tekturowy alarm. Kto potrzebuje kawałek lipcowego nieba? О-О... Моя оборона! Солнечный зайчик незрячего мира О-О...Моя оборона! Траурный мячик стеклянного глаза Траурный зайчик нелепого глаза... O-... moja obrona! Słoneczny zajączek ślepego świata O-... moja obrona! Żałobna piłeczka szklanego oka Żałobna piłeczka absurdalnego oka. Пластмассовый мир победил. Макет оказался сильней. Последний кораблик остыл. Последний фонарик устал. А в горле сопят комья воспоминаний... Plastikowy świat wygrał. Model okazał się silniejszy Ostatni stateczek jest chłodny. Ostatnia latareczka jest zmęczona. A w gardlie charczą grudy wspomnień .... О-О... Моя оборона! Траурный мячик незрячего мира О-О...Моя оборона! Солнечный зайчик стеклянного глаза О-о... Моя оборона! O-... moja obrona! Żałobna piłeczka ślepego świata O-... moja obrona! Słoneczny zajączek szklanego oka O-... moja obrona! Komunizm (awangarda i głupie żarty 1988-1990) Sporo ludzi piszących o projektach Letowa, zalicza formację Komunizm do awangardy. Dzieje się tak zapewne dlatego, że muzyka zawarta na ich płytach jest niejednolita i ciężko ją nazwać jednym słowem. Fakt że utwory nagrywane pod tym szyldem mocno różnią się od poczynań G.O., też ma pewnie spory wpływ. Przegląd zadziwiających pomysłów zaczyna się już na pierwszej płycie: „Na sowietskoj skorosti” gdzie słychać: punk, post punk, kabaret (przeróbki piosenek Joe Dassina, słynnego Popcornu itp.) oraz recytacje patriotycznych wierszy z czasów mrocznego socjalizmu (interpretowane w ten 78


sposób, że nikt nie ma wątpliwości, że chłopcy sobie jaja robią). Na ponurej, nerwowej i mrocznej płycie „Satanizm”, zapada w pamięć 19-to minutowy utwór składający się wyłącznie z „dźwięków wydawanych paszczą” trochę w stylu znanego nam z płyt Holy Toy. Na plądrofonicznej płycie „Leniniana” zgrabnie połączyli realne i wymyślone wspomnienia o Leninie, tak aby słuchacz nie wiedział w którym miejscu kończy się wersja oficjalna, a gdzie zaczyna konfabulacja. Jednak wśród tych prawdziwych informacji zamieścili tak skrajne i pikantne opowieści, że te wymyślone wydawały się bardziej prawdopodobne. Na innym biegunie stylistycznym umieścił bym pseudosłuchowisko „Sołdatskij son” - bardzo ponure w swoim wyrazie, oparte na interpretacji piosenek wojskowych, jedynie z gitarą akustyczną, oraz recytacją na podkładach z taśm (są tu momenty, które można porównać z działaniami Negativland, choć intencje Letowa są bardziej poważne, a brzmienie mniej przeładowane). Udało się tu uchwycić tragizm i beznadzieję sytuacji prostego żołnierza w trybach bezlitosnej, wielkomocarstwowej machiny. Tak, więc może nie awangarda, ale na pewno konceptualizm. Zespół często nagrywał swoje utwory podczas performance’ów, prowadzonych przez Letowa i jego syberyjskich przyjaciół. Odbywało się to podczas licznych leśnych i piwnicznych wystąpień w końcu lat 80. Ich przesłanie było radykalne, bardzo odważne i prowokacyjne. Godne poszukujących punkowców. Ambitnie zmieniali estetyczne znaczenie niektórych pojęć, obalali szablony kulturowe jednocześnie przekazując stan własnego ducha. Ponadto zasługi Letowa jako producenta były ogromne. Przyczynił się walnie do stworzenia pierwszej fali syberyjskiego punk rocka. Nagrywał miejscowych muzyków i animował środowisko. Pomógł odnaleźć swoje brzmienie takim wykonawcom jak Janka czy Instrukcja po wyżywaniju. Upadek ZSRR, Psychedelia i zwątpienie Jest taka teza, która sprawdza się przynajmniej w stosunku do większej części obywateli ZSRR, a mówi ona, że gdy uzyskali tzw. wolność ok. 1990 r. nie byli jeszcze na to gotowi i większość z nich nie bardzo wiedziała, co z tą wolnością mogłaby ewentualnie zrobić. Rozczarowany postawą polityków, wydarzeniami w kraju i reakcjami sceny muzycznej na nową sytuację, Letow zawiesza działalność Gr.Ob. Symbolicznym zerwaniem z dotychczasowym wizerunkiem było również obcięcie włosów. W połowie 1990 r. nagrywa nowy materiał „Прыг-скок: детские песенки” (Pryg-skok: detskije pesenki) pod hasłem Jegor i Opizdieniewszije (Егор и Опизденевшие). Jest to urocza podróż w rejony folkowej i garażowej psychodelii, z pojawiającymi się, od czasu do czasu, wpływami post-punkowymi. Przez wielu ludzi interesujących się dokonaniami wielkiego Jegora, ta właśnie płyta uznawana jest za kulminację artystyczną i najlepszy album. Jest na nim kilka wybitnych utworów, uważanych powszechnie za ważne w dorobku autora: „Pro duraczka”, „Piesenka o swiatosti, mysze i kamysze”, „Krasnyj smiech”, dedykowana Jance „Pro miszutku”, oraz fenomenalny dziesięciominutowy utwór tytułowy – psycho-punk-garaż, w stylu The Stooges. Prawdopodobnie przez dłuższy czas Letow chciał nagrać płytę odwołującą się do muzyki z lat 60., na której się wychował jako młodzieniec, oraz z elementami folkloru rodzimego którymi przesiąkł jako dziecko. W wywiadach Letow, pytany o to ujawnia, że za najważniejsze zjawiska muzyki psychodelicznej uważa Pink Floyd z Sydem Barrettem, oraz grupę Love –Artura Lee. W 1992 r. powstała druga płyta projektu: „Sto lat samotności” (Sto let odinoczestwa) – również garażowo-psychodeliczna i wyśmienita. Obydwie pozycje ukazały się w epoce na winylach i są obecnie sporymi rarytasami. Ciekawostką może być to, że na zachodzie, gdzie Letow nie jest powszechnie znany ani uważany za legendę, obydwie płyty są poszukiwane i szanowane zarówno w środowiskach kolekcjonerów punk rocka, jak i psychodelii. 79


Poszukiwania nowego kierunku, zwątpienia i akustyka – Letow solo. W początku lat 90-tych, oprócz w/w grupy, Jegor Letow grywał sporo koncertów solo. W tym wiele z nich to półprywatne kwartirniki, dla wąskich grup przyjaciół, odbywające się zwykle w małych salach, często w domach prywatnych. Przedstawiał tam akustyczne wersje utworów znanych z repertuaru Gr.Ob., oraz ze swych solowych albumów. Powstały w tym okresie: „Russkoje polje ekspierimienta”, „Wierszki i korieszki”, „Muzika wiesny”. Zdaje się że pod koniec działalności Gr.Ob. wielu ludzi traktowało Letowa jak pomnik antykomunizmu, oraz potencjalnego przywódcę młodzieży. Ta rola chyba zupełnie mu nie pasowała. Nowy kierunek – Partia Narodowo-Bolszewicka Przez lata Letow tęsknił za wolnością twórczą, chciał się uwolnić od opresyjnego systemu, który stał zawsze nad nim. Przez lata był antykomunistą, walczącym z władzą, z KGB i był odpowiednio przez władzę prześladowany. Jednak po zmianie układu sił (konkretnie ok. 1993 r.), zmienił front o 180 stopni. Zaczął sympatyzować z ruchem nacjonal-bolszewickim Eduarda Limonowa. Niektórzy mówili, że Jegor oszalał, ale wydaje mi się, że odezwała się jego odwieczna postawa – Zawsze jestem przeciw! Jak było, tak było, grunt, że Letow reaktywował Grażdańską Oboronę i zaczął występować pod sztandarami nowej partii, często uświetniając swymi piosenkami jej wiece. Nie wszystkim się to podobało, wielu fanów grupy przekreśliło Letowa. Jest to o tyle jasne, że fani G.O. byli często równie radykalni jak Jegor, a poza tym, gdy się widzi jak milicja „ochraniająca” koncert i wiec pacyfikuje punkowców-antyfaszystów, można mieć pewne wątpliwości. Jednak ciężko mi oceniać jego postawę – polskie spojrzenie na te wydarzenia (czyli z zewnątrz), oraz spojrzenie rosyjskie mogą się między sobą bardzo różnić. Trzeba też dodać, że Letow dążył do dekonstrukcji swojego dotychczasowego wizerunku. Status symbolu walki z systemem zaczął mu bardzo ciążyć. Spadające gwiazdy – lata 90-te. Większość lat 90-tych upłynęła Jegrowi pod znakiem koncertów. Dopiero w 1997 roku wraca do studia by nagrać: „Sołnceworot” (Kolisty ruch słońca). Pierwszą płytę po reaktywacji zespołu w 1993 r. Pieśni na niej zawarte, poświęcone są wszystkim, którzy walczyli i walczą za sprawę ojczyzny. Jest to też pierwsza płyta nagrana przez zespół w technice cyfrowej. Całość brzmi „matowo” i mało energetycznie. Prawie jednocześnie rejestruje następną: „Niewynosimaja liogkost’ bytija” (Невыносимая лёгкость бытия) - Nieznośna lekkość bytu. Tu udało się już nieco okiełznać nowe urządzenia i sound jest nieco lepszy. Jednak Letow był rozczarowany brzmieniem obydwu albumów i w 2005 roku podjął się ponownego zgrania wszystkich ścieżek. Efektem było ponowne wydanie obydwu płyt. Aby odróżnić je od dotychczasowych wersji, otrzymały nowe tytuły, nawiązujące do dawnych wersji: „Lunnyj pierieworot” (Лунный переворот) – „Przewrót księżyca” i „Snosnaja tiażest’ niebytija” (Сносная тяжесть небытия) – „Znośny ciężar niebytu”. Zmieniła się również szata graficzna. 80


W tym czasie G.O. dużo koncertowała. Ustalił się nowy skład. Nowa basistka została również nową żoną Letowa. W 1998 pojawił się nowy kierownik-manager. Wcześniej tę funkcję pełniła pierwsza żona Letowa - Anna Wołkowa. Nowy opiekun grupy wziął się ostro do roboty, regularnie organizował trasy koncertowe – zwykle w okresie jesieni i wiosny. Sale były pełne. Pieniądze z koncertów pozwoliły Jegorowi na zbudowanie potężnej kolekcji książek i płyt. Odłożył też sporo na nagranie następnych albumów. „Zwiezdopad” (Звездопад) – „Spadające gwiazdy” Płyta zawiera melancholijne opracowania piosenek z czasów sowieckich. Choć dobrze przyjęta w Rosji (te piosenki zapewne kojarzą się tam wielu ludziom z czasami dzieciństwa i przez to przyjmują je bezkrytycznie) dla mnie jest to jednak największa porażka artystyczna Letowa. Czuje się, że nie są to jego kompozycje, słychać jakąś nieautentyczność i bardzo brak tu histerycznej ekspresji typowej dla głosu Jegora. Przekładając to na polskie realia – efekt jest taki jakby zespół Dezerter nagrał przeboje Haliny Kunickiej czy Jerzego Połomskiego i twierdził, że to na poważnie. Długi szczęśliwy żywot – lata 2000-2008 Oprócz ożywionej działalności koncertowej, powstają ostatnie trzy albumy studyjne G.O. Są bardzo rockowe, dojrzałe, harmonijne, ale wyróżnia je też na tle dotychczasowych dokonań grupy nieco inna poetyka. Zmienia się zestaw tematów oraz forma wypowiedzi poetyckiej autora. Dla wielu jest to spore zaskoczenie. Muzycznie, oprócz wyraźnych wpływów muzyki z lat 60-tych, możemy też odnaleźć wpływy sceny polskiej. W kilku kompozycjach, oraz aranżacjach pobrzmiewa echo grupy Kult. Być może Letow jako wytrawny kolekcjoner płyt miał w swojej kolekcji jakieś albumy polskich kolegów i miały one drobny wpływ na jego twórczość. CD „Dołgaja sczastliwaja żizń” (Долгая счастливая жизнь) – „Długi szczęśliwy żywot” z 2004 roku, to cykl pieśni napisanych przez Jegora po zawale serca i rekonwalescencji. Pomyślana jako pierwsza część opowieści, którą będzie kontynuował na następnym albumie. Po raz pierwszy twórczość grupy nagłaśniana jest przez media. Pojawiają się nowi fani. Ale jest też wielu rozczarowanych nowym brzemieniem, tekstami i nowym wizerunkiem grupy. Letow ostatecznie odcina się od polityki i polityków, koncentruje się na ludzkim wnętrzu. Teksty stają się wieloznaczne i transcendentne. Trwają spory czy się zestarzał czy dojrzał. Przestaje udzielać wywiadów, odpowiada na pytania jedynie przez stronę internetową i pisze nowe piosenki. CD „Reanimacija” (Реанимация) to druga część opowieści, rozpoczętej na poprzedniej płycie. Po wydaniu albumu zespół jedzie na koncerty do USA. Grają w San Francisco, Bostonie i Nowym Jorku. Ostatni CD Letowa - „Zacziem sniatsia sny?” (Зачем снятся сны?) – „Dlaczego śnią się sny?”, jest z wielu powodów album wyjątkowy, choćby z tego powodu, że w tekstach nie ma przekleństw. „Pierwszy raz w życiu stworzyłem rzecz dla siebie, żeby wyrazić swoje uczucia. Dlatego na nikogo nie napadam na tej płycie”. Jesienią zespół wyjechał do Norwegii na festiwal literacki „Ordkalotten”. Potem koncerty w Rosji i Ukrainie. O dziwo, w niektórych miastach koncerty zespołu zostały zabronione przez miejscowe władze. Okazuje się że pomimo dosyć powszechnej akceptacji, nawet w tym okresie Letow wzbudzał sporo kontrowersji. Od 2005 roku Jegor, który robił się już stary (lub dojrzały – kto to wie?) wziął się za 81


porządkowanie swojego dorobku. Razem ze swoją żoną - Natalią Czumakową dokonał rekonstrukcji (remasteringu) sporej części albumów ze swojego katalogu. Ukazały się ekskluzywne wersje CD, wzbogacone o wiele utworów bonusowych, oraz książeczki ze sporą ilością zdjęć i tekstami utworów. Porównując z dotychczas dostępnymi wersjami – rzeczywiście były to wersje exclusive. W serii ukazały się min: Красный альбом, Оптимизм, Поганая молодёжь, Посев, Прыгскок, Мышеловка, Армагеддон-попс, Война, Здорово и вечно, Песни радости и счастья, Русское поле экспериментов, Веселящий газ, Всё как у людей i inne. Jegor Letow zmarł 19 lutego 2008 roku. Powodem był atak serca. Odszedł podczas snu w swoim domu w Omsku. Wydaje się że w ostatnich latach pogodził się ze światem i przestał walczyć z tym, co na zewnątrz. Koncentrował się raczej nad tym co wewnątrz – nad swoją rosyjską duszą. Jego cicha i spokojna śmierć wydaje się być kolejnym symbolem, oraz ostatnim aktem jego twórczości. Celowo nie pisałem zbyt wiele na temat Janki, ponieważ jest to postać tak znacząca, że zamierzam poświęcić jej osobne omówienie, w następnym numerze „M/I”. Źródła i podziękowania: Krzysztof Nieporęcki

Składy, roszady personalne i wypadki śmiertelne: Uczestnicy Gr.Ob. / oraz innych projektów, z Jegorem i własnych / instrumenty / w składzie byli w latach: ”, „Враг Народа”, „Спинка мента”, „Чёрный Лукич”, „Анархия”, „Армия Власова”, „Цыганята и Я с Nagrania / kasety / CDs / chronologia = Dyskografia: W dyskografii Letowa panuje okrutny bałagan. Wczesne materiały ukazywały się na podziemnych kasetach bez okładek, często bez opisów, po prostu jak się komu udało to skopiować tak było. Gdy nastały czasy kompaktu, Letow uporządkował swoją dyskografię. Podzielił wszystko elegancko na albumy, opisał, opatrzył okładkami i wydał. Ostatecznie od podstawowej dyskografii Gr.Ob. zaliczył 23 albumy. Albumy oficjalne: 1) 1985 – Poganaja mołodioż (Поганая молодежь) – Rozwydrzona młodzież 2) 1985 – Optymizm (Оптимизм) – Optymizm 1-2: nagrywane od marca 1985 do maja 1989 r. Dwa pierwsze albumy nagrano jednocześnie w marcu-maju 1985 r. W tym okresie przewinęło się przez zespół kilka osób, których personalia są już dawno zapomniane, znane są jedynie nazwiska Letowa i Riabinowa. Na program obydwu albumów złożyły się utwory z czasów grupy Possiew (napisane w okresie od listopada 1984 r. - wiosna 1985 r.) Po latach, gdy miała się ukazać reedycja tych materiałów, okazało się, że zachowanych wersji nie da się słuchać. W owych czasach zespół nie dysponował jeszcze profesjonalną perkusją i do nagrania „bitu” wykorzystywali wszystko, co było pod ręką np. stare torby. Klawisz skonstruowali 82


własnoręcznie. Dlatego część nagrań została odtworzona później. W tym właśnie momencie do historii wkroczyło KGB. Sprawnie rozpędziło zespół biorąc Letowa do szpitala psychiatrycznego, a Riabinowa wysyłając do Kazachstanu. 3) 1987 – Myszełowka (Мышеловка) – Pułapka na myszy Letow wspomina o albumie jako o swoim wielkim osiągnięciu. Udało mu się (pomimo ograniczeń technicznych) osiągnąć brzmienie, o które mu chodziło. Uznał ten album za wzorcowy i przez wiele lat porównywał swoje nowe nagrania, do tego dzieła. Warto dodać, że na płytę złożyły się utwory napisane w 1986 r. uzupełnione kilkoma piosenkami z okresu Possiew. 4) 1987 – Charaszo!! (Хорошо!!) – Dobrze! Utwory napisane w 1986 r., nagrane w 1987 r. 5) 1987 – Totalitarizm (Тоталитаризм) – Totalitaryzm Kolejny, nagrany niemal w całości przez Letowa w drugiej połowie 1987 r. Zawiera materiał napisany od jesieni 1986 do wiosny 1987 r. Wyjątkiem jest utwór „Kak żit’”, który recytuje Janka Diagiliewa. 6) 1987 – Nekrofilija (Некрофилия) – Nakrofilia Piosenki napisane w okresie od wiosny do czerwca 1987 r., uzupełnione utworami z sesji „Totalitarizm” 7) 1987 – Krasnyj albom (Красный альбом) – Czerwony album Album, zamykający serię płyt nagranych w 1987 r. Zawiera przerobione i dopracowane piosenki z lat 1983-85, oraz materiały z 1986 r. 8) 1988 – Wsio idiot po płanu (Всё идет по плану) – Wszystko idzie zgodnie z planem Nowe piosenki z 1988 r. Większość materiału powstała w drodze. Wiedząc, że KGB, planuje ponowne osadzenie go w zakładzie zamkniętym, Jegora ruszył razem z Janką w długą podróż autostopem po Syberii. Gdy powrócili do Gr.Ob. Studio, okazało się że również Kuzja Uo powrócił z wojska. Jednak był w takim stanie, że nie mógł grać na gitarze, musiał mieć trochę czasu na dojście do siebie. I znowu Jegor musiał nagrać wszystkie ścieżki sam. W 1992 roku ukazała się dwupłytowa, winylowa wersja tego albumu. 9) 1988 – Tak zakaliałas’ stal (Так закалялась сталь) – Tak hartowała się stal Zawiera utwory napisane w 1987 r. pod wpływem nagrań X-Mal Deutschland i Siouxsie & The Banshees. Oprócz kompozycji Letowa, znalazł się na niej utwór napisany z Janką „В каждом доме”. Janka miała zaśpiewać ten utwór w duecie z Jegorem. Jednak po wyjątkowo ostrej kłótni wyjechała z Omska i nie wzięła udziału w nagraniu. 10) 1988 – Bojewoj stimul (Боевой стимул) – Bojowe nastawienie Piosenki z lat 1987-88. Braki taśmy i brak pieniędzy, oraz pośpiech przy miksowaniu są według Letowa powodem, niedoskonałego brzmienia. Wokal jest tym razem nieco w tle, instrumenty na pierwszym planie więc ciężko zrozumieć teksty. Autor nie był zadowolony, lecz nie było możliwości by cokolwiek poprawić. 11) 1989 – Tosznota (Тошнота) – Mdłości Materiał powtarza się częściowo z winylem „Всё идет по плану”. Niektóre utwory są w nowych wersjach. Partie gitary i wokale zostały nagrane ponownie, a niektóre wersje piosenek były całkiem nowe. 12) 1989 – Piesni radosti i szczastia (Песни радости и счастья) Pieśni radości i szczęścia Nagrano w studio grupy AukcYon (АукцЫон) przy okazji koncertów w Leningradzie. Sporo utworów powstało niemal na żywo, podczas pracy w studio. 13) 1989 – Wojna (Война) – Wojna Piosenki z 1988 r. Partie perkusji, oraz próbne gitary nagrane w Leningradzie w studio 83


grupy AukcYon, dokończone w domu Letowa we wrześniu 1989. Letow był bardzo zadowolony z klasycznego, punkowego brzmienia. Podczas pracy nad płytą udało mu się złamać prawie wszystkie zasady nagrywania studyjnego. Efekt był bardzo antypopowy. Brudny dźwięk, żywe brzmienie, szumy, dziwne dźwięki generowane przez instrumenty, które były akurat w zasięgu ręki. 14) 1989 – Zdorowo i wieczno (Здорово и вечно) – Zdrowo i na zawsze 15) 1989 – Armageddon-Pops (Армагеддон-Попс) – Pop-Zagłada 16) 1989 – Russkoje Pole Ekspierimeintow (Русское поле экспериментов) Wg. Letowa to najlepsza płyta jaką nagrał. Udało mu się tu „podskoczyć powyżej własnej głowy”. Utwory „Bieri szynel” oraz tytułowy to najważniejsze piosenki w jego karierze. Napisane pod wpływem informacji o samobójstwie muzyka G.O. Dmitrija Sieliwanowa. Najbardziej bezkompromisowa i antykomercyjna płyta zespołu, który wykorzystał tu dziwne jak na niego instrumenty, np. 6-strunowy bas itp. 17) 1990 – Instrukcija po wyżiwaniju (Инструкция по выживанию) – Instrukcja przetrwania Wszystkie piosenki to covery grupy Инструкция по Выживанию. Po wydaniu albumu, Letow ogłosił zawieszenie działalności jako G.O. 18) 1997 – Solnceworot (Солнцеворот) – Kolisty ruch słońca 19) 1997 – Niewynosimaja liogkost’ bytija (Невыносимая лёгкость бытия) – Nieznośna lekkość bytu 20) 2000 – Zwiezdopad (Звездопад) – Spadające gwiazdy 21) 2004 – Dołgaja sczastliwaja żizń (Долгая счастливая жизнь) – Długi szczęśliwy żywot 22) 2005 – Reanimacija (Реанимация) – Reanimacja 23) 2007 – Zacziem sniatsia sny? (Зачем снятся сны?) – Dlaczego śnią się sny? Składanki: 1989 – Istorija: Possiew 1982-89 (История: Посев 1982-89) Częściowo odrestaurowane, a częściowo nagrane na nowo utwory grupy Possiew. 1989 – Krasnyj marsz – Raritiety 1987-89 (Красный Марш — Раритеты 198789) Czerwony marsz Składanka ciekawostek.Sporo utworów zaśpiewanych nie przez Letowa 1990 – Pops: 1984-90 (Попс: 1984-90) 1990 – Chuj czeriez plieczo: Unikalnyje riedkosti i krasoty 1987-90 (Хуй Через Плечо: Уникальные Редкости И Красоты 1987-90) – Chuj przez ramię Składanka z wersjami, nagraniami koncertowymi i rarytasów i studyjnych z archiwum artysty. 1992 – Pops (Попс) Wyśmienita podwójna, winylowa kompilacja utworów nagranych w 1987 r. Wydanie Gr.Ob. / Zołotaja Dolina 1994. Obecnie spory rarytas. 1994 – Wojna (Война) – Wojna 2CD (bootlegowa składanka wyd. w Austrii przez BSA Records). To zadziwiająca płyta, chyba najbardziej punkowa w całej karierze grupy. Składa się w większości z piosenek znanych z innych albumów z 1989 roku. Czasem nagranych w garażu, czasem wersji z koncertów, ale brzmiących trochę jak demówki GBH, a trochę jak koncerty wczesnej Siekiery. Znajduje się tu np. wyjątkowo radykalna wersja utworu „KGB-Rock” 2001 – Swiet i stulja (Свет и стулья) – Światło i krzesła Koncerty z: 01.10.1989 w Moskwie oraz 14.04.1988 w Nowosybirsku. Wyd. Ur-Realist w limitowanym nakładzie 84


2002 – Pojezd uszoł (Поезд ушел) – Pociąg odjechał (uciekł) Nagrany w sierpniu 1989, zestaw utworów znanych z innych płyt z tego roku, został sklasyfikowany jako składanka. Jest jednak jednym z najlepszych albumów grupy. 2003 – Łuczszieje (Егор Летов, ГО, Лучшее) Zbiór utworów koncertowych nagranych w petersburskim klubie „Poligon”. Płyty półoficialne i bootlegi (wybór) 1984 – Душевные Песни (История Омского Панка #1) – Pieśni bliskie sercu (Historia omskiego punka #1) Składak wczesnych nagrań domowych z okresu Possiew i Zapad (1982-1983) 1984 – Кто Ищет Смысл (История Омского Панка #2) – Kto szuka sensu (Historia omskiego punka #2) Składak różnych nagrań dokonanych w składzie Letow, Kuzja Uo, „Boss”. 1985 – Поносные звучания (Ponosnyje Zwuczanja) – Rozwolnieniowe dźwięki Materiał z dwóch pierwszych albumów. 1985 – Гражданская Оборона (Grażdanskaja Oborona) – Obrona cywilna Próba nagrana w studio DK „Zwiezdnyj” w Omsku. 1985 – Психоделия Today (Psichodelia Today) – Psychodelia dziś 2 CD Nagrane z Aleksandrem Rożkowym. 1986 – Игра в бисер перед свиньями (Igra w bisier pered swinjami) – Gra w szklanych paciorków przed świniami Akustyczna wersja „Czerwonego albumu”. W reedycjach z 2006 r. dodany do „Charaszo” i „Krasnowo Ałboma” jako bonus. 1986 – Песни в пустоту (Piesni v pustotu) – Piosenki dla pustki Akustyczny „kwartirnik”. Letow niezadowolony z jakości muzycznej lub technicznej, skasował tę taśmę. Jednak kopia zachowała się u któregoś z fanów, historia zatoczyła krąg i kaseta wróciła do autora. Wcześniej powstały jednak niezliczone kopie, które wciąż krążą wśród fanów. Jegor musiał ten fakt zaakceptować. 1987 – Instrukcija po oboronie (Инструкция по oбороне) - Instrukcja obrony (wyd. Ur-Realist 2000) Wspólny projekt Letowa, muzyków Instrukcji po wyżiwaniju, oraz członków innych kapel. Nagranie na żywo. Wysoce brudny i garażowy produkt. Wydanie uzupełnione dwoma utworami Janki. Wybrane płyty koncertowe: 1987 – Концерт На Новосибирском Рок-Фестивале 1990 – Последний концерт в Таллине Niezbyt perfekcyjna realizacja dźwiękowa, nie jest też dopracowany jako wydawnictwo (pomiędzy oklaskami są sekundowe dziury). Jest to jednak bardzo mocna, energetyczna płyta. 1994 – Русский Прорыв В Ленинграде Tak jak w przypadku, poprzedniego CD, można się przyczepić do brzmienia, jest ono jednak zupełnie inne niż to co słychać na płytach studyjnych i daje obraz jak mogły wyglądać koncerty grupy. Zawsze gdy tego słucham, żałuję że mnie tam nie było. Ilość koncertów, bootlegowych i oficjalnych krążących po Rosji jest tak duża że ich omówienie przekracza moje skromne możliwości. Może ktoś bardziej uparty napisze o tym książkę. Projekt Jegor i Opizdieniewszije (Егор и Опизденевшие): 1990 – Pryg-skok: dietskije piesenki (Прыг-скок: детские песенки) – Hop85


sasa: piosenki dziecięce 1993 – Sto liet odinocziestwa (Сто лет одиночества) – Sto lat samotności Opizdieniewszie (Опизденевшие): 2002 – Psychodelia Tomorrow (Психоделия Tomorrow) – Psychodelia jutro Zbiór nagrań brzmiących jak improwizacje z prób i wprawek. Momentami brzmi to jak słynne Acid Tests, nagrywane po zażyciu LSD, przez Grateful Dead, T. Leary’ego i przyjaciół. Po odpowiedniej edycji wykroiłoby się z tego z 25 min. ciekawych dźwięków, jednak jako 71 minutowy album jest raczej ciężkostrawny. Tylko dla bardzo upartych. Jegor Letow (solо): 1988 – Russkoje polje ekspierimienta (Русское поле эксперимента) – Rosyjskie pole eksperymentu wersja akustyczna 1989 – Wierszki i korieszki (Вершки и корешки) – Natki i korzonki 1990 – Muzyka Wiesny (Музыка весны) – Muzyka wiosny 2CD, nagranie akustyczne, wyd. 1994 1994 – Koncert w gorodie-gieroje Leningradie (Концерт в городе-герое Ленинграде) – Koncert w bohaterskim mieście Leningrad Nagranie z 02.06.1994, wyd. 1996 1997 – Koncert w rok klubie „Poligon” (Егор Летов, концерт в рок-клубе «Полигон») – Koncert w klubie rockowym „Poligon” 2002 – Братья Летовы (Bratia Lietowy) – Bracia Letow Nagrana z bratem Siergiejem. Jegor - gitara i śpiew, Siergiej – saksofon i flet. Jakość nagrania nie jest perfekcyjna, ale efekt bardzo interesujący. Bootlegi akustyczne 1986 – Piesni w pustotu (Песни в пустоту) – Pieśni w pustkę 1989 – Jegor i Janka (Егор и Янка) – Jegor i Janka (nagranie z kwartirnika w Charkowie) 1990 – Prazdnik konczilsja (Праздник кончился) – Święto się skończyło (nagranie z Kijowa) 1995 – Akustyka w „Kosmonawtie” (Акустика в „Космонавте”) – Akustycznie w „Kosmonaucie”(nagranie z Sankt Petersburga) 1998 – Akustyka w Karagandie (Акустика в Караганде) – Akustycznie w Karagandzie Коммунизм 1988 – Na sowietskoj skorosti (На советской скорости) – Na radzieckiej prędkości Teksty zaczerpnięto z książeczki z piosenkami patriotycznymi z 1964 r. 1988 – Sulejman Stalskij (Сулейман Стальский) Album z tekstami poety z Dagestanu: Sulejmana Stalskiego oryginalnie wydanymi w 1937 r. 1989 – Weseliaszczij gaz (Веселящий газ) – Gaz rozweselajacy Płyta nagrana w duecie Letow-Kuzja Uo 1989 – Rodina słyszyt (Родина слышит) – Ojczyzna słyszy 1989 – Soldatskij son (Солдатский сон) – Sen żołnierza Opracowania piosenek żołnierskich napisanych przez anonimowych autorów. 86


1989 – Czudo-muzika (Чудо-музыка) – Dziwna muzyka 1987 – Narodowiedienie (Народоведение) – Norodo-logia 1988 – Satanizm (Сатанизм) 1988 – Żizń, czto skazka (Жизнь, что сказка) – Życie jak bajka Przeróbki piosenek z lat 60. oraz teksty autorstwa Kuzji UO i Letowa. 1988 – Let It Be (Лет Ит Би) Interpretacje ulicznych pieśni rosyjskich z lat 70. nagrane z duetem Flirt. 1989 – Igra w samoliotiki pod krowat’ju (Игра в самолётики под кроватью) – Gra w samolociki pod łóżkiem Podwójny album, nagrany w czerwcu 1989 r.. Uważany za największe osiągnięcie artystyczne projektu. Wydany również w dwupłytowej wersji winylowej. 1989 – Leniniana (Лениниана) Album zbudowany na cytatach z filmów "Lenin w Październiku" oraz "Lenin w 1918 r". 1990 – Komunizm Nr. 13 (Коммунизм № 13) Płyta zawiera nowe wersje utworów ze starszych płyt Komunizmu oraz utwory ze starszych sesji, wcześniej nie wykorzystane. 1990 – Chronika pikirujuszcziego bombardirowszczika (Хроника пикирующего бомбардировщика) – Kronika spadającego bombowca Ostatni album projektu, nagrany z udziałem Janki. 1990 – Blagodat’ (The Best of Communism: Благодать) – Oświecenie Składanka znanych utworów, która zawiera też niepublikowane wcześniej wersje oraz premierowe utwory. Również istnieje wydanie winylowe na 2 LP. W uzupełnieniu płyty solowe ludzi współpracujących z Letovem oraz we własnych projektach: Янка и Великие Октябри Janka i Vielikije Oktabri (Jaka i Vielkie Październiki) 1988 Деклассированным элементам (Zdeklasowanym elementom) 1990 Концерт в МЭИ (Koncert w MEI) Янка (Janka) 1989 Домой! (Do domu!) 1989 Ангедония (Angedonia – Stan, w którym nie odczuwa się radości) 1989 Янка в Харькове (Акустика) (Janka w Charkowie, akustycznie) 1989 Красногвардейская (Акустика) (Czarwonoarmijna) 1989 Продано! (Акустика) (Sprzedane!) 1990 Последняя акустика (Город Иркутск 10.11.90) (Акустика) 1991 Стыд и Срам – Wstyd i sromota Цыганята и Я с Ильича 1989 Гаубица лейтенанта Гурубы (Haubica lejtnanta Guruby) 1990 Арджуна-драйв Кузя Уо (Solo) Kuzja Uo - skrót od Umysłowo Niedorozwinięty 1989 Военная музычка (Wojenna muzyczka) 2000 Сорок первый день (41 dzień) Кузя Уо и Христосы на паперти 1989 Трам-та-ра-ра-ра-рам (wyd. ГрОБ Records, 1997) 1990 Движение вселенское сие (wyd. ГрОБ Records, 1997) (Ten Ruch wszechświata) Кузьма и Виртуозы 1997 Концерт в рок-клубе 26.06.97 2007 Demo 87


Анархия и Армия Власова 1989 Анархия - Паралич 1989 Армия Власова - Армия Власова Манагер и Родина 1995 Быть живым 2002 Тот свет 2004 Колесница звёзд 2009 Добровольный эдем Манагер (Solo) 1990 Бхаведанта (Иркутск) 1992 Чудовищная Весна (кв в Москве) 1993 Скрытая самость (кв в Киееве) 1998 Мир или Война (кв в Омске) 2004 День нации Źródła i podziękowania: Aby dowiedzieć się więcej o grupie, warto zajrzeć na stronę oficjalną http://www.gr-oborona.ru/ oraz: http://www.gr-oborona.info/ oraz: http://go-letov.narod.ru Bardzo dziękuję Ilji Seredzie z Białorusi, za tłumaczenia tekstów piosenek, oraz pomoc w zrozumieniu materiałów w języku rosyjskim. Spasiba! Polecam jednocześnie książkę Kostka Usenki „Oczami radzieckiej zabawki”, która w sposób bardziej uporządkowany wyjaśnia fenomen GrOb i rosyjskiego undergroundu muzycznego, widzianego od środka. Wydawnictwo Czarne, 2012. Krzysztof Nieporęcki

88


89


WYWIAD

ZAGI Eddie pokazał mi Ukulele i za to jestem mu bardzo wdzięczna

Krzysztof Nieporęcki: Jakie są Twoje początki fascynacji muzycznych od wczesnego dzieciństwa aż do pierwszych kroków na scenie? ZAGI: Muzyka towarzyszy mi od najmłodszych lat z racji tego, że w domu zawsze dużo się śpiewało, grało na pianinie czy gitarze. Poza tym mnóstwo czasu spędzałam w Domu Kultury, ponieważ mama uczyła tam gry na gitarze. Mogę więc śmiało powiedzieć, że muzyka od samego początku była dla mnie codziennością. Rodzice śpiewali mi piosenki Grechuty, Niemena, czy Soyki. Kiedy poszłam do szkoły wpadła mi w ręce kaseta The Offspring, później Queen, lubowałam się też w Nirvanie, nieco później poznałam Pearl Jam - do którego wciąż pałam wielką sympatią. Bardzo wcześnie zaczęłam też sama pisać - pierwsze piosenki popełniałam już w szkole podstawowej. Nie jestem jednak wielką znawczynią kapel. Zwykle słucham tego co podrzucą mi znajomi, lub tego co jest mi znane od lat. KN: Kiedy wystąpiłaś po raz pierwszy i jaki był przełomowy moment w życiu w którym postanowiłaś, że od teraz to będzie już Twój plan na przyszłość? ZAGI: Po raz pierwszy z piosenką autorską wystąpiłam na konkursie wokalnym, który odbył się nad jeziorem Białym w Okunince. Zaczynałam w tedy gimnazjum. Pamiętam, że zaprosiłam na występ wszystkich znajomych i byłam bardzo podekscytowana. Akompaniowałam sobie na gitarze elektrycznej i zaśpiewałam w 2 autorskie piosenki przez co ewidentnie wyróżniłam się z grona uczestników. Jednak mój występ nie został doceniony przez Jury nawet komentarzem, co bardzo w tedy przeżyłam i żałowałam, że zdecydowałam się pokazać moje piosenki publicznie. Myślę, że duża część mojego życia to taki zbiór niefortunnych zdarzeń, z których najstabilniejszym była muzyka - to na nią zawsze mogłam liczyć i w głębi duszy już od pierwszej napisanej piosenki marzyłam sobie, że kiedyś porwie mnie daleko stąd i zamieszkamy razem wszędzie tam, gdzie będzie nam w danej chwili wygodnie. KN: Twoje dwie ostatnie płyty – demo „Kilka Słów o Miłości” oraz epka „Uke”, bardzo się od siebie różnią muzycznie jak i tekstowo, czym kierowałaś się podczas nagrywania każdej z nich, bo przecież wszystkie piosenki są w 100 % Twojego autorstwa? 90


ZAGI: Myślę, że głównym powodem wszelkich różnic między tymi krążkami, są skrajne sytuacje życiowe w jakich się znajdowałam podczas tworzenia piosenek i ludzie, których poznałam. „Demo” jest bardziej emocjonalne i sentymentalne przez co również muzyka jest bardziej melancholijna i przepełniona balladami, zaś przy „UKE” byłam już bardziej wyciszona i gotowa na eksperymenty, stąd takie piosenki jak "Katarakta", czy "Monday". Z dnia na dzień o życiu wiem więcej i w tym natłoku zdarzeń zawsze znajdzie się coś, o czym warto napisać. KN: Jaki wpływ na twoją twórczość miał Eddie Vedder i jego solowa płyta? ZAGI: Kiedy usłyszałam ‘Ukulele Songs’, to troszeczkę otworzyły mi się oczy i pomyślałam sobie, że wykorzystanie tego instrumentu to świetny pomysł na klimatyczne i minimalistyczne granie, które mogłabym popełniać w przerwie pracy nad nową płytą. Jednak gdy z Michałem Wrzosińskim - odpowiedzialnym za aranż płyty, zaczęliśmy pracować nad brzmieniem, poniosła nas wyobraźnia i ukulele pokolorowaliśmy elektroniką i energetycznymi, prostymi bitami. Eddie pokazał mi Ukulele i za to jestem mu bardzo wdzięczna. KN: Wybierasz się w tym roku na Międzynarodowy Festiwal Ukulele do Czech, jesteś również jedyną reprezentantką wśród Polskich artystów, która zagra na praskiej scenie, jak się z tym czujesz? ZAGI: Wprost nie mogę się doczekać, nigdy nie byłam w Czechach więc przy okazji poznam trochę świata. Festiwal Ukulele to wspaniała inicjatywa, jedyna taka i największa w Europie środkowej, która ma na celu zjednoczenie wszystkich miłośników Ukulele - w tym roku będzie miała miejsce druga edycja tej imprezy i cieszę się, że będę mogła wziąć w niej udział. Podczas festiwalu prowadzone będą również warsztaty ukulele, będzie open mike i jam sassion . Poza tym będę miała szansę usłyszeć wspaniałych ukulelowych artystów z Czech, Danii, Francji, Włoch, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Holandii, Belgii, Izraela, czy Hawajów. To będzie wspaniała okazja do wymiany muzycznych doświadczeń . KN: Pracujesz właśnie nad nową płytą. Czym będzie się ona różnić od poprzednich i kiedy będziemy mogli się jej spodziewać na rynku? ZAGI: Myślę, że będzie bardziej energetyczna od poprzednich, ale znajdą się też utwory dla fanatyków spokojnych brzmień. Mogę też zdradzić, że wszystkie piosenki będą w języku polskim. Póki co, wraz z Tomkiem Krawczykiem (git. Mela Koteluk, Bisquit, Zakopower) i Robertem Kurpiszem intensywnie pracujemy nad aranżami do wybranych już piosenek - przygotowujemy demo płyty. W chórkach usłyszycie Magdalenę Rutę, która często towarzyszy mi na koncertach. Mam więc ze sobą zespół wspaniałych, kreatywnych ludzi i czuję, że jesteśmy coraz bliżej celu. KN: Czego jeszcze możemy się spodziewać w najbliższym czasie? ZAGI: W drodze do Czech odbędzie się mała trasa koncertowa, podczas której zagram swoje piosenki na ukulele. Chcę pokazać tym cały urok tego słodkiego instrumentu. Ta trasa będzie bardzo akustyczna. W niedalekim czasie pojawią się też nowe teledyski związane z UKE, a 15 kwietnia o godzinie 21.00 będziecie mogli mnie usłyszeć w audycji "Sanatorium" prowadzonej przez Roberta "Pegaza" Zawieję w radio Eska Rock. Zagram Wam na ukulele i trochę poopowiadam. 91


WYWIAD

Amelia Borkowska Stawiam na kreatywność i emocje

Foto: materiały prasowe DK: Opowiedz o sobie, kiedy zakochałaś się w muzyce? AB: Muzykę kocham od dzieciństwa, zawsze zagłębiałam się w niej, odczuwałam, interpretowałam na swój sposób. Podobało mi się to, że każda nuta niesie ze sobą inne emocje, odczucia, stany. To coś, w czym zawsze znajdowałam ukojenie i odpoczynek. Zawsze była dla mnie moją własną oazą, moim małym, wielkim światem. DK: Jakbyś określiła muzykę, którą tworzysz? AB: Muzykę, którą obecnie tworzę, nie wpisałabym w żadną kategorię. Nie lubię się ograniczać, zawężać, szufladkować. Stawiam na kreatywność i emocje, które towarzyszą mi w danej chwili i przekaz. DK: Twój muzyczny guru? AB: Trudno wymienić jednego... Wszystko zależy od dziedziny. Na muzykę wpływa wiele 92


czynników, w każdym z tych aspektów imponuje mi ktoś inny. Pod względem wokalnym, jest to Sia Furler, Freddie Mercury, Christina Aguilera, Alicia Keys, Sharon den Adel, Kevin Hammond, Edyta Górniak… – jest wiele wspaniałych wokalistów, których podziwiam i którzy mnie inspirują. DK: Czym jest dla ciebie sukces? AB: Błogim stanem, spełnieniem pragnień i marzeń, o które walczę. Nauką również przede wszystkim, bo sama droga do niego jest ogromną lekcją, a gdy już przez nią przejdziemy, jesteśmy dojrzalszymi ludźmi ze ściśle określonymi wartościami. DK: Jak oceniasz naszą scenę niezależną? AB: Dla mnie scena niezależna to wolność przekazu, szczerość i prawda. Uwielbiam koncerty, które posiadają te trzy wartości. W Polsce jest ich naprawdę dużo, tylko niestety nie zawsze docierają do każdego. Warto usiąść i poszukać. Wcale nie jest tak trudno, jak się może wydawać. DK: W jakim kierunku chcesz się rozwijać? AB: W kierunku artystycznym… Muzyka, teatr to coś, co kocham najbardziej i pragnę to udoskonalać, rozwijać i pogłębiać. DK: Jak dużo ćwiczysz? AB: Dość ogólne pytanie, ponieważ sztuka zajmuje mi 95% dnia. Na każdym kroku się z nią stykam, udoskonalam, poszerzam horyzonty czy śpiewem, czy grą (zarówno aktorską, jak i instrumentalną). DK: Wymarzony koncert? AB: To taki, na którym przekażę publiczności całą siebie, swoje odczucia, emocje, ból, smutek, radość, a ona przyjmie to z otwartym sercem i zrozumie.

93


WYWIAD

Patrycja Kosiarkiewicz ...a w teledysku polskim to proszę Pana nic się nie dzieje

Wielu z Was na pewno zapyta, o co chodzi. Patrycja Kosiarkiewicz w magazynie promującym artystów i muzykę niezależną?! Autorka takich przebojów jak „Radosny” czy „Jak ja wierzę”, której płyty rozeszły się w tysiącach egzemplarzy, to przecież muzyk …. (jaki? czytelniku wstaw co chcesz). Przeczytajcie jednak ten wywiad i sami zdecydujcie, czy Patrycja to artystka niezależna (która robi to na co ma ochotę nie patrząc na obecne trendy) czy może ??? … Ja powiem tylko tyle, że była to jedna z moich najciekawszych i najprzyjemniejszych rozmów z artystą. To jedynie fragment rozmowy, jaką miałem okazję przeprowadzić w Radiu Bemowo FM w …. walentynki ;) Radosław „Szadek” Szatkowski: Tworzyłaś swoją muzykę z przyjaciółmi, później sama. Miałaś różne przejścia muzyczne. Najpierw grałaś muzykę rockową, później niby rockowo, ale jednak miękko, przyjemnie, sympatycznie. Później zaczęłaś nam znikać, to znowu pojawiać się na chwilę … jak to jest obecnie? Gdy parę miesięcy temu miałem przyjemność rozmawiać z Tobą na facebooku wspominałaś, że od jakiegoś czasu mamy nową płytę Patrycji Kosiarkiewicz … Patrycja Kosiarkiewicz: Tak, mamy nową płytę moją i mojego zespołu Efortless 94


musieliśmy tutaj dodać moje nazwisko, bo po prostu ludzie je kojarzą … w każdym razie bardziej je kojarzą niż nazwę nowej kapeli i tak już zostało ze względów promocyjnych. Chociaż na początku myśleliśmy o tym żeby promować ją tylko nazwą Efortless - czyli bez wysiłku - gdyż jest to płyta, która powstawała bez wysiłku, powstawała w takiej przyjaźni, we wspaniałej wspólnej energii i robiłam ją z chłopakami z mojego rodzinnego miasta, z którymi kiedyś dawno temu zaczynałam – jak to się mówi – muzyczną przygodę. Szadek: Ale są to Ci sami ludzie, z którymi zaczynałaś swoją muzyczną przygodę? Patrycja: Częściowo tak, w każdym bądź razie trzon zespołu. Tomek Bubień ze mną napisał wszystkie moje największe przeboje. Jest fantastycznym gitarzystą, ma niepowtarzalny styl, który uwielbiam. Jak sobie zobaczycie „making off” do teledysku, gdzie na końcu Tomek i drugi muzyk, z którym współpracuję od wielu lat, czyli nasz basista Andrzej to zobaczycie, jak pokazują pełnię swoich możliwości. To jest bardzo zabawny moment – pamiętasz go? .. Szadek. Tak pamiętam, jest też uwiecznione jak zareagowałaś na ten moment (śmiech Patrycji) … o właśnie tak! Patrycja: Musicie to Państwo zobaczyć, bo nie da się tego opowiedzieć. To są właśnie te dwa chłopaki, które współpracują ze mną od bardzo dawna, a do tego dołączyliśmy jeszcze Mareczka i Jacka, także jest to bardzo fajny team, fajni ludzie. My jesteśmy z mniejszego miasta i jakby troszeczkę inaczej się pracuje, jest inne podejście niż tutaj w Warszawie. Szadek: Mniej hałasu w Waszej Zielonej Górze i dużo więcej wina… Patrycja: Tak, tak to swoją drogą i zapraszamy na winobranie do Zielonej Góry. We wrześniu zawsze na starym mieście na naszym deptaku zielonogórskim wszyscy chodzą z plastikowymi kubeczkami i piją takie winko co to się kupuje za 10 złotych za kubeczek (…) Szadek: Patrycja, Ty jesteś osobą, która w swojej twórczości czerpie garściami z różnej stylistyki. Skąd te wszystkie inspiracje biorą się u Ciebie? Patrycja: To wszystko bierze się przede wszystkim z duchowości, z wewnętrznej ścieżki, z zainteresowań … właściwie zainteresowania to nie to słowo – z miłości do duszy, bo to są zawsze opowieści duszy. To są rzeczy bardzo hermetyczne, one trafiają do dosyć wąskiego grona odbiorców. U nas tak jest, że zacna muzyka musi ustąpić miejsca projektom – jak ja je nazywam - „umpa umpa”. Nie żebym miała coś przeciwko nim, bo rozumiem że ludzie poszukują nadziei, poszukują radości, ciepła. Nie zawsze i nie każdy potrzebuje słuchać muzyki po to, żeby się uwznioślać, albo żeby się zastanawiać lub, nie daj Boże, dołować się. Niektórzy po prostu potrzebują muzyki – nazwijmy to - windowej, która będzie im dawać dobry humor i ja to rozumiem, nawet to w pewnym sensie popieram,, bo uważam, że bardzo ważną rzeczą w dzisiejszych czasach jest, żeby dużo się śmiać, żeby znajdować taką dobrą energię. Szadek: Muzyka dla mnie jest pewną emocją, a dla Ciebie? Jak Ty podchodzisz do muzyki, którą wybierasz i słuchasz?

95


Patrycja: Najczęściej jest tak, że muzyka trafia w moment życia. Są takie rzeczy, które mi się bardzo kojarzą z jakimiś sytuacjami w moim życiu, które były trudne. Później w taki sposób tą muzykę przetwarzam. Dla mnie idealnym przykładem jest Coma, którą wielbię. To jest bardzo dołująca muza dla mnie. Nie wiem dlaczego, ale tak czuję, tak ją odbieram, ale ma też coś w sobie bardzo głębokiego. Przesłuchałam te płyty „w te i we w te”. Są to rzeczywiście płyty, które wprowadzają mnie w nastrój absolutnie minorowy i gdzieś tam ściągają mnie trochę w dół. Nie mówię tego w kategorii, że to jest źle lub dobrze. Nie chcę tego wartościować, tylko jakby pytasz mnie o to, więc myślę, że tak to właśnie wygląda. Inna rzecz jest taka, że ja w ogóle nie jestem konsumentem sztuki. Ja się czuję przede wszystkim twórcą. Bardzo mało konsumuję sztuki.

Szadek. Naprawdę nie słuchasz w ogóle muzyki … Patrycja: Słucham, ale nie słucham tak dużo jak być może powinnam. Tak samo jest z filmami czy z czytaniem. Ja strasznie dużo przepuszczam przez siebie i jakoś tak dużo w sobie siedzę, a za razu mało mam kontaktu z tymi zewnętrznymi bodźcami… Szadek: … ale Ty jesteś osobą bardzo twórczą. To nie jest tak, że tylko tworzysz muzykę dla siebie. Piszesz teksty dla innych… Patrycja: …pisałam ale teraz mało się tym zajmuję ,gdyż jest to bardzo specyficzna działka. Musisz to robić pod kogoś. To jest taka praca trochę na zlecenie czyli musisz wziąć pod uwagę osobowość tego artysty dla którego tworzysz, w jakiś sposób to ubrać w jakieś słowa, które będą odpowiednie. To jest dla mnie takie ograniczające, aczkolwiek jest to oczywiście bardzo ciekawe ćwiczenie warsztatu. My musimy ćwiczyć warsztat. 96


Jeżeli jestem twórcą to takie ćwiczenie warsztatu jest super, ale powiem Ci, że jakiś czas temu przestałam to robić. Ileś rzeczy rzeczywiście napisałam, ale teraz jestem bardziej skupiona na sobie. Gdy mam czas, to wolę go poświęcić na pisanie w sensie literackim, bo wydaje mi się że to jest ten kierunek i chciałabym w tą stronę się rozwijać. Szadek: i na Patrycja.pl możemy tą stronę literacką poznać (…) Patrycjo, oglądaliśmy teledysk do najnowszego singla „Życie za krótkie jest” i mieliśmy w radiu niezły ubaw. Podejrzewam, że Wy też mieliście niezły ubaw tworząc go. Jak Ty się czułaś, gdy zakładałaś te stroje ?

Patrycja: To było fantastyczne, jak pojechałam do Teatru Wielkiego Opery Narodowej, żeby te stroje wypożyczyć. Znalazłam się w takim magazynie, gdzie znajdują się kostiumy noszone przez wybitnych polskich aktorów przez ostatnie 30ci, 40ci lat. Biegałam między tymi kostiumami, między tymi sukniami … wiesz, to jest marzenie każdej dziewczyny, żeby przez chwilę być księżniczką (…) to było bardzo fajne doświadczenie. Bawiliśmy się świetnie, okazało się że niektórzy z nas mają zdolności aktorskie, na przykład nasz perkusista Mareczek bardzo się popisał. Jesteśmy bardzo zadowoleni. Wspaniała praca producenta tego teledysku (Alchemii obrazu), który to zrobił inaczej. Wiesz jak to jest z teledyskami teraz: wszystko musi latać, wszystko musi fruwać, montaż z milionem ujęć na sekundę, a u nas jest spokój dlatego, jak zrobiłam konkurs na blogu to napisałam: „a w teledysku polskim to proszę Pana nic się nie dzieje, brak akcji jest”, taka parafraza z filmu „Rejs” . Tak rzeczywiście dla pewnej grupy ludzi może być, ale Ja bardzo lubię ten teledysk i jestem z niego zadowolona.

97


Szadek: Jak patrzyłem na „making off’y” to widziałam, że bardzo przeżywałaś pracę przy tym teledysku Patrycja: No bo ja razem z Magdą, która robiła make up, spełniałam tam rolę osoby koordynującej. Wiesz faceci tak nie ogarną (śmiech). Szadek: Patrycjo, nawiązując do tytuły płyty „Mój Jezus nie pija coli” mam pytanie: co pija Twój Jezus? Patrycja: Mój Jezus pija zieloną herbatę, ja też. Szadek: A dla czego cola padła w tytule? Patrycja: To było nawiązanie do dzisiejszych czasów, do skomercjalizowania wszystkich wartości, które straciły to czym były kiedyś. Teraz tak naprawdę wszystko jest na sprzedaż. Szadek: Przejdźmy do płyty. Użyłaś kiedyś określenia, że ta płyta jest dla Ciebie powrotem do korzeni. W jakim sensie jest to powrót do korzeni? Patrycja: W takim sensie, że zrobiliśmy to wspólnie z chłopakami, z którymi zaczynałam – jak to mówiłam wcześniej – swoją muzyczną przygodę. Z Tomkiem od 91 roku …czy nawet 90tego, graliśmy wspólnie. Najpierw był zespół Ola la, potem dołączył Andrzej – nasz basista - i właśnie z nimi zrobiłam ten projekt. Jeszcze dołączyli do nas Marek i Jacek. Poza tym również w znaczeniu stylistycznym, czyli to jest płyta gitarowa, taka jak kiedyś … old school’owa , gdyż ona nie jest nowoczesna w takim znaczeniu, że nie ma nowoczesnych rozwiązań aranżacyjnych . Ona jest old-scholowa w takim znaczeniu, że … jeden z naszych niedoszłych wydawców – zresztą fantastyczny człowiek – powiedział: „Ja Ci nie mogę tego wydać. Musiałabyś bardziej zwariować w tych aranżacjach”. One są proste. Szadek: Dla mnie ta płyta jest bardzo różna. Nie zaczynasz jej tzw. hiciorem, który ma wchodzić na pierwsze miejsca list przebojów. Zaczynasz utworem spokojnym, a potem jest bardzo różnie. Czy to jest ten element różnych wpływów z lat młodości? Ty chyba nie byłaś osobą, która słuchała rocka? Patrycja: Ja nawet Rage Against The Machine słuchałam (śmiech). Wiesz jeśli chodzi o to czego słuchałam jako nastolatka, to wstyd się przyznać, bo słuchałam takich bardzo popowych klimatów (…) potem jak zaczęliśmy grać z chłopakami, słuchałam bardzo różnych rzeczy … właśnie rzeczone RATM. W tym czasie wystąpiłam na płycie Acid Drinkers, zaśpiewałam piosenkę, która nazywa się „Balada”, chociaż nie wiem czy to można powiedzieć „zaśpiewałam”. Szadek: Wokalnie zaśpiewałaś (śmiech) Patrycja: No zaśpiewałam (śmiech) … i był też jeszcze jeden zielonogórski skład. Oni właśnie grali takie rzeczy gdzieś w kierunku RATM, to był zespół Squot i tam już darłam ryja nieźle. Szadek: Ty jesteś w pewnym sensie zbuntowana. Sama powiedziałaś, że tej płyty wydawca nie chciał wydać, a zdecydowałaś się to jednak zrobić sama… 98


Patrycja: … ale Ja się nie zbuntowałam przeciwko temu, że wydawca tego nie chciał wydać. Ja od dłuższego czasu mam do tego stosunek bardzo luźny, bo to co się dzieje na rynku muzycznym to są określone sytuacje, to są określeni ludzie, którzy w taki, a nie inny sposób kierują tym przemysłem muzycznym i ja nie mam z tym problemu. Wiem jak to funkcjonuje, znam to jakby od zaplecza … wiesz, zaplecze to jest miejsce gdzie się śmietniki wystawia, znam to od tej strony (śmiech) i rozumiem, że być może moje ekspresje nie są do końca takie, że mogą spodobać się wielkiej grupie osób. Poza tym może nie taka jest moja droga. Może moja droga jest inną pracą dla ludzi, niekoniecznie z pierwszych stron gazet. Szadek: Effortless jest projektem, który wyznacza Twoją nową muzyczną drogę czy może następna płyta nie musi być też rockowa? Patrycja: Wiesz co, ja nie wiem tak naprawdę. Ten rynek jest bardzo trudny. My uczciwie pracujemy, żeby grać koncerty, żeby pokazywać się ludziom i przebijać się w radiach. Każdy zespół w tej chwili grający w Polsce wie dokładnie o czym mówię. To jest trochę taka walka z wiatrakami, bo prawda jest taka, że jeżeli nie jesteś grany w naprawdę dużych radiach, jeżeli nie ma Ciebie w dużych programach telewizyjnych, to po prostu nie możesz się przebić i nie ma to nic wspólnego z Twoją jakością , z tym co proponujesz. Jest naprawdę dużo utalentowanych ludzi, dużo wspaniałej muzyki, ale to musi zostać wprzęgnięte w pewien system, który jest jedynym obowiązującym. Jeżeli nie jest, to szanse są niewielkie. Będziemy obserwować co będzie się działo z tym projektem. Ja bym chciała po prostu grać, bo to jest moja wielka miłość i chciałabym dalej pisać, bo to też jest moja wielka miłość. Mam nadzieję, że jakoś tak mnie anioły poprowadzą, że będę mogła z tej pracy twórczej utrzymywać się. Natomiast nigdy nie mówię nigdy, bo nie wiem co się wydarzy, natomiast raczej disco polo grać nie będę. Jak wspomniałem we wstępie, to jedynie fragment godzinnej rozmowy, jaką miałem przyjemność przeprowadzić z Patrycją Kosiarkiewicz. Jeżeli macie ochotę posłuchać co jeszcze powiedziała mi Patrycja i przy okazji zapoznać się z jej najnowszymi kompozycjami, zapraszam do odpalenia poniższego linku … pamiętajcie tylko aby zarezerwować sobie trochę wolnego czasu. http://youtu.be/1xpHRreBmUU zdjęcia: Kamila Markiewicz - Lubańska

99


Felieton

6 strun czy 7 strun ? Peter Sverige

Jeszcze dekadę temu nie było takich pytań. Dzisiaj w dobie nieprawdopodobnego postępu i rozwoju muzyki oraz coraz popularniejszymi brzmieniami ciężkich gitar, to pytanie stawiane jest coraz częściej. Kiedy zaczynałem grać na gitarze, 6 strun to było wszystko. Po pierwsze dostępność tych gitar była bezproblemowa, po drugie nie bardzo wiedziałem po co jest siódma 100


struna. W ostatecznym rozrachunku moje zainteresowanie gitarami z kolejną struną było bardzo niskie. Słabo zaopatrzone sklepy w takowy asortyment nie zachęcały do zgłębienia wiedzy w tej tematyce. Gdzieś zasłyszane informacje o tym, że np. John Petrucci nagrywał na gitarze siedmio strunowej czy Steve Vai na swoim legendarnym Ibanezie UNIVERSE albo, że istnieje taki zespół jak Meshuggah, który w ogóle gra na gitarach ośmio strunowych, zdawały się w dalszym ciągu nie wyobrażalne. Dzisiaj wraz z niesamowitym rozwojem kanału Youtube oraz dostępem do wiedzy, gitary siedmiostrunowe stają się być na porządku dziennym. Wszystko to za sprawą niesamowitego rozwoju zarówno muzyków, którzy poprzez ciągłe poszukiwania oraz korzystanie z niesamowicie rozwijających się technologii w bardzo szybkim tempie zaczęli tworzyć coraz to nowe gatunki muzyczne. Wraz z tymi poszukiwaniami pojawiła się popularyzacja gitar nie tylko 7, ale 8, 9 a nawet 10-cio strunowych. Byliśmy świadkami powstawania takich gatunków jak djent, czy innych odmian "metalu". Standardem stało się granie w niższych strojach zatem dlaczego muzycy mieliby nie sięgać po gitary stworzone do takich dzieł ? Pojawiły się nowe niesamowite zespoły czy muzycy, którzy można by rzec stali się pionierami w kreowaniu nowoczesnego brzmienia. Mogę wymienić kilka naprawdę zasłużonych: Meshuggah, Periphery czy projekt gitarzysty tegoż zespołu Mishy Mansoora - BULB, Tesseract czy np. nasz rodzimy Disperse z niesamowitym Jakubem Żyteckim na czele. Wymieniać można coraz dłużej bo z każdym miesiącem takich zespołów przybywa. Jest również kilka postaci, które w moim mniemaniu mają chyba jeden z największych wpływów dzisiaj na rozwój ciężkiego grania. Są to pochodzący ze Skandynawii producent, realizator i gitarzysta Ola Englund oraz pochodzacy z USA gitarzysta, tak samo producent i realizator Keith Merrow. O tych postaciach porozmawiamy szerzej podczas jednej z moich audycji ponieważ dzięki nim Świat ogarnęła największa gorączka internetowego szaleństwa i pogoni za gitarami 7 i 8 strunowymi. Powróćmy zatem do pytania, jaką gitarę dzisiaj wybrać ? 6 czy 7 strun ? Odpowiedź jest prosta. Dobrze jest pograć na 6 strunówce żeby wiedzieć co można zrobić z dodatkową struną i zrozumieć po co jest potrzebna i dopiero się przesiąść. Jednak nikomu nie zabronię od razu grać na 7 strunówce nawet od samego początku. Dlaczego ? Bo skoro na wstępie 6 strun to dla nowicjusza czarna magia to czym się będzie różnić od 7 strun wówczas ? Niczym. Jedyne trudności, to nieco szerszy gryf. Natomiast jeśli chodzi o gitarzystów ze "stażem" na każdym stopniu zaawansowania jest to jedynie kwestia czasu- dłuższego lub krótszego. Czasem przestawienie się zajmuje kilka godzin, czasami tydzień, a nawet dwa. Nigdy jednak dłużej. Nieco trudniej jest już w wypadku gitar 8 strunowych. Tutaj przydaje się już doświadczenie w graniu na gitarze 7-dmio strunowej. W każdym z tych wypadków ważna jest również umiejętność ustawienia brzmienia na jakim będziemy grać. Również sposób i styl grania zmienia się nieco jako, że 8-sma struna poprzez niskie rejestry wymaga sporej wprawy. Trzeba wiedzieć do czego "służy" i co można z jej wykorzystaniem zagrać. Fani takich zespołów jak Meshuggah czy Animals as Leaders doskonale poradzą sobie z tematem. Takie instrumenty są również ukochane przez ciągle poszukujących nowych dźwięków jazzmanów. Reasumując, granie na gitarach 7 i 8 strunowych daję naprawdę wiele frajdy. Poszerza horyzonty i pozwala muzykowi się rozwinąć. Sam na stałe korzystam już tylko z gitar 7dmio strunowych. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Dzięki swoim możliwościom mogę swobodnie poruszać się w każdym gatunku muzycznym oraz zagrać wszystko co mam w głowie. Polecam serdecznie takie instrumenty każdemu. Nawet chwilę bliższego kontaktu. Nie mówcie sobie, że to nie dla Was, bo za dużo strun. Jeśli tylko chcecie, 101


weźcie do ręki taką gitarę, pograjcie. Nie zamykajcie się w sobie. Bądźcie odważni i eksperymentujcie. Obserwujcie innych. Oglądajcie Youtube'a. Pytajcie. W życiu najważniejsze jest dążenie do celu. Pamiętajcie- wszystko jest dla ludzi ! Bo skoro człowiek stworzył takie cudo to każdy człowiek może na nim grać. Wystarczy tylko chcieć. Peter Sverige – gitarzysta zespołów Hamer i Azylum. Instruktor nauki gry na gitarze i Prezenter w Radiu Bemowo FM.

102


WYWIAD

Lostbone

Wiesław Lankocz (De Press): Witaj, na pierwszy ogień wrzućmy temat waszego najnowszego dokonania, czyli "Ominous". Przy poprzednim krążku, pt. "Severance", pracowaliście z Szymonem Czechem i Pawłem Grabowskim. Tym razem produkcją zajęli się Arek "Malta" Malczewski i Filip "Heinrich" Hałucha. Skąd ta zmiana? Przemek Łucyan: Z Pawłem Grabowskim w Progresja Studio nagraliśmy nie tylko „Severance”, ale także pierwszy album i dwie EPki. Uznaliśmy, że pomimo że z Pawłem współpracowało nam się bardzo dobrze, przyszedł czas na zmiany. Z Maltą poznaliśmy się, gdy pojechał z nami i Corruption na trasę jako akustyk i przez niego trafiliśmy do Sound Division Studio, gdzie pracował kolejny nasz znajomy, czyli Heinrich. Reszta to już historia (śmiech). Muszę też dodać, że „Ominous” nagrywaliśmy w lecie 2011 roku i choć nadal oficjalnie jest to nasze najnowsze wydawnictwo, to my żyjemy już kolejną płytą, której nagrania skończyliśmy w lutym w ZED Studio z Tomkiem Zalewskim. Tak więc rok 2014 widnieje dla nas pod hasłem premiery czwartej płyty Lostbone!

103


Wiesiek: Na "Ominous" wyraźnie słychać, że jest to materiał bardziej dojrzały i dopieszczony niż"Severance". Jest to również drugi krążek Lostbone nagrany w obecnym składzie. Czy czujecie się obecnie bardziej zgrani jako kapela?

Przemas: Pytasz mnie o stan sprzed 2 lat, jednak bez wątpienia już wtedy czuliśmy się dużo bardziej zgrani w obecnym składzie niż przy „Severance”, analogicznie mamy poczucie, że przy najnowszej płycie przeskoczyliśmy o kolejny poziom. Prawda jest taka, że zespół – jak sama nazwa wskazuje wymaga odpowiednich osób, i pojawienie się właściwych ludzi na właściwych miejscach sprawia, że nagle wszystko zaczyna działać jak należy. Poza tym przez ostatnie lata zagraliśmy razem prawie 200 koncertów, co też nie pozostaje bez wpływu na funkcjonowanie zespołu. Dodatkowo wiesz, każdy kolejny album na koncie sprawia, że przy następnym pojawiają się inne pomysły. Z jednej strony poruszamy się w miarę określonych ramach stylistycznych, z drugiej nie chcemy nagrywać za każdym razem tej samej płyty. Przy „Ominous” chcieliśmy bardziej zróżnicowanego materiału. Kolejny – nowy album jest w moim poczuciu jeszcze mocniejszym rozwinięciem tego kierunku, ale zarazem to chyba nasz najbardziej wściekły materiał! Wiesiek: To fakt, że na "Ominous" pojawia się sporo ciekawych urozmaiceń. Zaprosiliście do udziału w nagrywaniu aż czterech gości: Filipa z Sixpounder, Kroto z Hope, Roberta z Carnal i Shiro z francuskiego l'Esprit du Clan. Co zaważyło na doborze takiego właśnie towarzystwa? 104


Przemas: Nasze drogi przecięły, lub przecinały się wielokrotnie z tymi osobami, czy na scenie, czy poza nią i po prostu uznaliśmy, że zaproszenie ich może dać ciekawe efekty. W przypadku „Bleed The Scars” – chyba najdziwniejszego numeru na płycie, od razu pojawił nam się przez oczami Robert, podobnie było z „Eclipse” i Shiro. Natomiast

pomysł zaproszenie Filipa i Kroto rzucił Barton jeszcze przed powstaniem muzyki. Dzięki temu niejako od podstaw stworzyliśmy ten numer pod kątem ich obecności. Wiesiek: Pozostając jeszcze w temacie tekstów, zgodnie z informacją zawartą w książeczce, dwa utwory - "Beware" i "Temptations" - zainspirowane zostały twórczością Aleistera Crowleya, kojarzonego przede wszystkim z okultyzmem. Skąd wziął się pomysł na taki motyw? Przemas: Jak w przypadku wszystkich tekstów – z głowy (śmiech). Tematycznie bardzo mi to pasowało, po prostu. Ja z tego zawsze wyciągam ten bardziej filozoficzny aspekt, odnoszę to do człowieka. A to, że takie inspiracje kojarzą się z death czy black metalem to trudno. Dodatkowo budzi to ciekawość i zazwyczaj pytają mnie o to w wywiadach – czyli spełniło swoją rolę (śmiech)!

Wiesiek: Ok, teraz pora na pytanie bardziej ogólne czy też spinające cały temat 105


"Ominous" - skąd taki tytuł? Ciekawi mnie również obrazek na okładce, który przypomina plemienny symbol. Czy wiąże się z tym jakaś historia? Przemas: Przy każdej płycie szukamy tytułu i oprawy graficznej, które będą z jednej strony spinały całą zawartość płyty, a z drugiej pozostawiały pole do indywidualnej interpretacji. „Ominous” dlatego, że poruszamy w tekstach trudne tematy, pokazujemy paluchem na to, co nam się nie podoba w otaczającym nas świecie, mówimy o rzeczach i zjawiskach, które bardzo często są przerażające, budzące strach. To są tematy, o których nikt nie chce myśleć, nikt nie chce sobie tym zawracać głowy w codziennym życiu, chce być od nich jak najdalej, co jest całkowicie zrozumiałe. Ale to nie zmienia faktu, że trzeba sobie zdawać sprawę z ich istnienia, bo to wszystko może dotknąć w którymś momencie każdego z nas, nawet jeśli w chwili obecnej jest dla nas całkowicie abstrakcyjne. Z drugiej strony ten tytuł to takie nasze pogrożenie palcem w kierunku ludzi, instytucji i zjawisk, które uważamy za patologiczne i sprowadzające na ludzi zło pod różną postacią. Co do okładki i wspomnianego przez ciebie symbolu – cieszę się że masz takie skojarzenie, bo łączy on ze sobą tytuł płyty z tłem okładki. „O” ze spiralą to jak widać pierwsza litera tytułu, spirala – wiesz, większość zjawisk o jakich mówimy towarzyszy historii człowieka od samego początku. To niekończący się proces, który sam się nakręca. Natomiast tłem okładki jest zdjęcie pola pokrytego maczetami, po zawarciu pokoju po jednej z wojen plemiennych w Afryce. Ogromny teren pokryty zakrwawionymi, pordzewiałymi i poszczerbionymi maczetami. To robi wrażenie. Polecam zapoznać się z albumami fotografów, którzy byli korespondentami podczas tych wojen. Ciekawe okno na naturę człowieka. Wiesiek: Ostatnie pytanie o nowy album - czy zostały wam jakieś niewykorzystane utwory, które nie trafiły na płytę? Czy też może napisaliście dokładnie tyle, ile było trzeba? Przemas: U nas zawsze jest tak, że nagrywamy tylko i wyłącznie utwory, które mają się ukazać na płycie. Studio to kosztowna zabawa i czas jaki w nim mamy chcemy poświęcić tylko na rzeczy, których jesteśmy pewni. Proces eliminacji występuje w trakcie pisania materiału wcześniej. Jeśli jakieś pomysły nie grają, lub nie zdają egzaminu czasu, odrzucamy je jeszcze przed wejściem do studia. Tak więc – nie, nie mamy żadnych niewydanych utworów z żadnej z poprzednich sesji. Również w przypadku nowego albumu nagraliśmy 12 utworów, które się na nim ukażą. Wiesiek: Zbliżamy się już do końca, więc pora na pytanie dotyczące odległej przeszłości - jak zaczęła się twoja przygoda z muzyką i czy gitara jako instrument była dla ciebie oczywistym wyborem? Przemas: Zaczęło się od zespołu Queen, jakoś w 1990 roku. Ale bardzo szybko potem wpadł mi w ręce Czarny Album Metalliki i wsiąkłem. To ten zespół sprawił, że wpadłem w metal w całości i tak mi zostało, również on był iskrą, która zapaliła w mojej głowie chęć do tego aby samemu zacząć grać. Z jednej strony zawsze lubiłem pisać teksty, więc poszło jakoś równolegle. Muzyka doskonale wpasowała się w potrzebę wyrzucania z siebie emocji w sposób bardziej twórczy, niż jak to czynią niektórzy – okładanie się po gębach na ulicy czy stadionie. Co do gitary – tak – to był pierwszy pomysł, aczkolwiek zawsze bardzo fascynowały mnie też bębny i bas. Nadal lubię sobie czasem pohałasować na tych instrumentach, z czego jednak na basie idzie mi dużo lepiej niż na bębnach (śmiech). Pewnie dlatego, że na basie nie używa się nóg.

106


Wiesiek: w takim razie jeszcze krótko: najbliższe plany Lostbone? Przemas: Nowa płyta, nowa płyta, nowa płyta i koncerty! Pracujemy intensywnie nad wykończeniem płyty na każdej płaszczyźnie, równolegle pracujemy nad możliwościami jej wydania i promocji. Postanowiliśmy dać sobie trochę więcej czasu niż przy poprzednich wydawnictwach, chcemy wszystko dopiąć na spokojnie, a to nie dzieje się z dnie na dzień, szczególnie że cały czas dość dużo koncertujemy. Jednak płyta na 100% ukaże się w tym roku i sądzę, że już niedługo będziemy mogli podać dokładny termin. Jestem zajebiście zadowolony z tego co udało nam się nagrać, jak i z oprawy graficznej, która właśnie powstaje. Tak więc najbliższe 2-3 lata to promocja nowej płyty i mam nadzieję, jak najwięcej koncertów! Ten rok przynosi nam też kolejną nowość, a mianowicie po raz pierwszy wyjdziemy z koncertami poza granice Polski. Już w kwietniu jedziemy na kilka sztuk na Łotwę, a w drugiej połowie roku mam nadzieję, nastąpi ciąg dalszy tej przygody. Wiesiek: Wasze utwory są rozprowadzane po świecie za pośrednictwem firmy IODA. Jak oceniasz taka formę dystrybucji i czy następne Wasze produkcje zostaną objęte taka formą dystrybucji? Przemas: Każda forma dystrybucji jest dobra, jeśli tylko jest poparta odpowiednia promocją. I z tym w przypadku dostępności naszych płyt poza Polską było bardzo słabo. Ale jakoś to działa i super, że jeśli komuś z drugiej strony globusa spodoba się nasza muzyka, to ma do niej łatwy dostęp. W Polsce kupowanie muzyki w plikach jeszcze raczkuje, ale po sprzedaży naszych płyt widzimy, że też się rozwija. Mamy swój własny sklep internetowy WWW.lostbone.8merch.com, gdzie są zarówno CD, jak i wersje elektroniczne i obie opcje cieszą się zainteresowaniem, chociaż jednak u nas nadal jeśli ktoś decyduje się kupił płytę, to częściej wybiera CD. I bardzo dobrze – ja uwielbiam CD, winyle, kiedyś kasety. Mp3 są dla mnie totalnie bezosobowe. Album to pewna całość – muzyka, ale też forma graficzna – fizyczny produkt, który tylko jako całość pozwala w pełni odczuć klimat. Ale jak mówiłem – każda forma dystrybucji jest dobra i staramy się być na czasie – wybór należy do słuchacza, a my chcemy mu zapewnić każdą dostępną możliwość! Wiesiek: Gdzie będzie można jeszcze zobaczyć Was na żywo? Przemas: Jak zwykle powinno być tego sporo, jednak nie wiem kiedy ukaże się wywiad więc najbezpieczniej będzie zaprosić na WWW.lostbone.pl – tam jest aktualne info o koncertach, jak również na WWW.facebook.com/lostbone. NA wiosnę mamy kilka przelotów, a powoli układają się plany na jesień. Mam też nadzieję, że jeszcze kilka tak zwanych „niespodziewanych” tematów wskoczy. Zdjęcia: De Press Wiesław Lankocz (https://www.facebook.com/pages/DePress-_wiesiek/109131849217098 )

107


WYWIAD

Piotr Stefański - Studium Instrumentów Etnicznych Szukamy inspiracji w sobie, a najlepszą metodą jest improwizacja

Dariusz Kalbarczyk: Przybliż naszym czytelnikom ideę "Studium Instrumentów Etnicznych" Piotr Stefański: Jeśli chodzi o zespół, to nie ma tu jakiejś specjalnej idei poza jedną, 108


ogromną potrzebą tworzenia. Traktujemy muzykę jako formę komunikacji, jako element, który staje się podstawą do budowania wspólnoty. SIE to stado, które zaraża kreatywnością, to nasz sposób na rewolucję. Przecież „ jest nas tylu, co mają w głowie tonę trotylu..”. Wystarczy wyciągnąć z głowy zawleczkę.. DK: Jak zrodził się pomysł na taki rodzaj twórczości? PS: Czasem czuję się jak gąbka. Kiedy spotykam ludzi dotykam ich, zderzam się z emocjami, poznaję nowe kultury, nowe rytmy, nowe brzmienia. To cząstki tego wszystkiego, wchłaniam i one we mnie, w nas, się kotłują, dają barwy, brzmienie, zupełnie nowe opowieści, trzeba tylko być świadomym siebie i odrzucić rolę kalki. To raczej nie pomysł, a zgodność ze sobą. DK: Muzyka, którą tworzycie jest bardzo oryginalna, przesiąknięta nietypowymi dźwiękami i rozwiązaniami. Gdzie szukacie inspiracji? PS: Jak wspomniałem wcześniej, szukamy inspiracji w sobie, a najlepszą metodą jest improwizacja, zarówno w warstwie tekstowej jak i muzycznej. Muzyka wisi w powietrzu, trzeba ją tylko zagrać więc bardzo często siadamy i gramy razem, czasem bardzo długo i w stanie uniesienia, które nazywamy ZAPAMIĘTANIEM. Tak odnajdujemy barwy i emocje, które nas potem niosą. W warstwie rytmicznej oprócz „budowania” rytmu z „powietrza” ogromną inspiracją jest polirytmia, rytmika kultury afrykańskiej czy kubańskiej i oczywiście nasze rodzime oberki czy mazury. One posiadają ogromny potencjał, który prowadzi słuchacza do zatracenia w tych dźwiękach, pojęcie „metrum” znika i otwiera kosmos totalnych możliwości. DK: Opowiedz jak dobieracie instrumentarium? PS: Tak, to specjalny proces poprzedzony tygodniami medytacji i trzema dniami spędzonymi w szałasie pary… hahah, nie, no to oczywiście żart. Gramy na tym co mamy, najważniejszym instrumentem są nasze ciała, oddechy etc. Świadomie jednak zdecydowałem się na nie używanie tradycyjnej perkusji i gitary. Inne instrumenty bardzo często są używane w formie rytmicznej np. zampona czy flet. Harmonie buduje przede wszystkim trąbka czego przykładem jest utwór condoble, to dobre dźwięki DK: Wiem że nie ograniczacie się tylko do tworzenia muzyki i nagrywania płyt. Opowiesz o waszej szkole? PS: O tak! Zespół SIE wyrósł ze szkoły gry na instrumentach etnicznych. Zajęcia odbywają się pięć dni w tygodniu. Jeden cykl edukacyjny zawiera się w siedmiu miesiącach. Po tym okresie uczniowie posiadają tyle umiejętności, że mogą sami pracować nad sobą i do nich należy decyzja czy zostają w studium czy uczą się gdzie indziej. Oprócz codziennych zajęć mamy szeroką ofertę edukacyjną dla szkół, świetlic środowiskowych i nauczycieli. Powodzeniem cieszy się warsztat metodyczny dla ludzi pracujących z młodzieżą. Więcej można się dowiedzieć z naszej strony www.sieband.pl . DK: Kto może się do was zgłosić, jakie umiejętności powinien posiadać? 109


PS: Każdy, niezależnie od wieku i umiejętności znajdzie u nas swoje miejsce. Pracujemy z dziećmi z trudnych środowisk, muzykami, nauczycielami. Niektórzy szukają w szkole inspiracji, inni akceptacji i wsparcia. Szkoła zapewnia również kontakt z mistrzami. Zapraszamy na warsztaty Gasparda Conde czy na przykład Calvina Westona-jednego z najlepszych perkusistów na świecie. DK: Jak widzisz waszą przyszłość? Jakie cele sobie stawiacie na najbliższe miesiące? PS: Najbliższe miesiące to ciężka praca nad promocją płyty. Kończymy układanie trasy koncertowej, która odwiedzi zarówno squoty jak i duże sale koncertowe. Granie koncertów to to, co lubimy najbardziej. Od maja, równolegle, zaczyna się praca nad nowym materiałem na płytę , która ukaże się w przyszłym roku. DK: Jak zdefiniował byś słowo sukces, jaki sukces chciał byś osiągnąć z SIE? PS: W dzisiejszych czasach wydanie zauważonej przez dziennikarzy płyty to już jest sukces, ale oczywiście dla mnie miarą sukcesu są pełne sale koncertowe, bez pójścia na kompromis z rynkiem. Myślę, że powinniśmy różnicować kulturę muzyczną i pracować nad nowymi stylami i formami. Różnorodność to dobra cecha kultury. DK: Jak oceniasz rodzimą scenę niezależną, w jakim kierunku według ciebie będzie się rozwijać? PS: Można by wiele narzekać i wiele chwalić. Jeżeli kogoś bawi odgrywanie coverów czy udawanie Sex Pistols, Myslovitz etc. To jego sprawa. Mamy ogromną rzeszę zespołów w kraju i garstkę kapel tworzących odważnie swoje ambitne projekty. Myślę, że musi nastąpić jakaś redukcja ukierunkowana w stronę różnorodności i jakości. Życzę kulturze niezależnej, aby doceniła twórców a nie tylko rzemieślników. Chciałbym, żeby poszła w stronę rewolucji i awangardy dla odświeżenia i przypomnienia idei, że muzyka jest wolna. DK: Jakieś rady dla młodych twórców niezależnych? PS: Nie wiem czy powinniśmy pouczać młodych twórców. Ogólne prawdy są znane od setek lat. Jeśli nie chcecie skończyć jako zespół festynowy, bądźcie prawdziwi w tym co robicie. Ci, co mówią, że jest jedna słuszna ścieżka, po prostu kłamią. Szukajcie swojej drogi. DK: Dziękuje za rozmowę!

110


WYWIAD

ADAM HARRIS JASIŃSKI Wychodzę na scenę, tak jak na wojnę!

DK: Kiedy zakochałeś się w Muzyce? AHJ: Pochodzę z muzycznej rodziny. W domu muzyka była od zawsze. Ponoć, gdy miałem 4 lata mówiłem, że będę grał na perkusji. To taka cecha przekazana w genach, ale tak naprawdę w wieku 14 lat, gdy uciekłem z kolegami na koncert Iron Maiden ( Poverslave tour 84), zobaczyłem na scenie Steve Harrisa, powiedziałem do kolegów, O JA, TEŻ TAK BĘDĘ – i od tego czasu wybrałem bass usilnie ćwicząc, aż do dzisiejszego dnia. I powiem ci, że już wiem, że takim muzykiem jak on, nigdy nie będę. Miłość do maidenów zmieniła się w niechęć do tego zespołu. Wiem, że nadal mam kupę roboty i wiele do udowodnienia sam sobie. Mimo swojego wieku nadal ćwiczę grę na basie, bo ciągle chcę osiągnąć coś więcej niż inni. Za 20 lat powiem Ci, czy mi się udało. DK: Twój muzyczny guru? AHJ: Jest ich wielu, w zasadzie zaczęło się od Harrisa, potem przyszła miłość do Claptona, Stinga, Pink Floyd, AC/DC, obecnie Peter Gabriel. Ale i w Polsce miałem trzech 111


guru. Jako nastolatek z podstawówki młóciłem na okrągło kasety z nagraniami Tsa, Turbo, Kat. Polscy guru to był Grzesiek Kupczyk z powodu wokalu, który do dziś mnie przeszywa, Andrzej Nowak, za ten rock'n'roll pod skórą, jaki miał we krwi oraz Piotr Luczyk, za kompozycje, za łamanie barier, za nadawanie takich kolorów muzyce metalowej, jakich nie nadawał nikt inny. Każdy z nich odcisnął na mnie jakieś piętno. DK: W jakich projektach obecnie się udzielasz? AHJ: Od paru miesięcy jestem członkiem zespołu Piotra Luczyka czyli KAT, oraz kontynuuję rozwiązany zespół HAMMER, obecnie pod szyldem HAMER. W zasadzie pracuję nad tym od 2001 roku, ale dopiero teraz mogę powiedzieć, że Hamer to nie projekt, tylko zespół, prawdziwy zespół, gdzie oprócz grania łączy nas coś jeszcze. Nawet gdy nic się nie dzieje, to utrzymujemy ze sobą kontakt na płaszczyznach prywatnych. Jak wiesz, płyta KAT „8 filmów” ukazała się w lutym, za kilka tygodni ukaże się płyta Hamera „The Pact”, więc ostatnie pół roku było morderczą harówką z dwoma płytami robionymi jednocześnie. DK: Wolisz koncerty czy pracę w studio? AHJ: Wolę koncerty i studio ( śmiech), wiesz, to jest tak – w studio, czy podczas pracy nad płytą człowiek musi się ze wszystkim oswoić, poukładać w głowie jak te klocki mają brzmieć, jak poskładać to co w głowie i to co brzmi. Natomiast koncerty to pełen dziki żywioł, tu się nie myśli, wychodzisz, widzisz pod sceną miny ludzi, którzy albo nie wiedzą czego się spodziewać, albo widzą podstarzały ryj i myślą „ o Boże – wiagra wyszła”. Musisz w ciągu pierwszych 2 minut wyzwolić taką energię, by im opadły kapary, dajesz z siebie wszystko, adrenalina odcina dopływ rozumu do mózgu, to jest jak eksplozja. Uwierz mi, że to jest tak samo potrzebne jak spokojna wyważona praca w studiu. Ja się doskonale spełniam i czuję w obu formach. I jeszcze coś . Mam 165 cm, ale ze sceny mam takie widoki że …. czasami to byś nie uwierzył, co można zobaczyć. DK: Jak dużo ćwiczysz? AHJ: Niedużo, jakieś 5 godzin dziennie, ale teraz, gdy doszedłem do Kat, i kilku niedowiarków „hejtuje” po mnie na niektórych profilach „fejsbukowych”, zacząłem ćwiczyć więcej (śmiech). Zadziałało to na mnie jak płachta na byka. DK: Ulubiona książka / film? AHJ: Bravehart – esencja mojej osobowości, zawsze walczę o swoje! DK: Co mylisz o polskiej scenie niezależnej? AHJ: Jest dobra, nawet bardzo mocna. Pojawia się coraz więcej świetnych zespołów, ale jak popatrzeć na to wszystko co się dzieje na tym polskim podwórku, a raczej klepisku, to jest tak – kilku muzyków chodzi w kowbojkach, reszty nie stać na gumowce, żeby w tym błocie pochodzić. Zagraniczne koncerny wraz z kilkoma polskimi radiami skuteczne dobijają cały polski biznes muzyczny. Nastąpiła degradacja muzyków do roli – „Chcesz u nas zagrać? To za piwo możesz.” – i przykre jest to, że zawsze znajdą się chętni do tego, by zagrać za cokolwiek, byle zwilżyć usta w darmowym kuflu taniego piwa. Muzycy się nie szanują, grają wszędzie byle by zagrać. Rozumiem 20-latków, którzy są na samym początku, ale nie rozumiem jak na to pozwalają muzycy, którzy mają na koncie po kilka 112


płyt. Powiem tak: JAK WY SIĘ SAMI NIE ZACZNIECIE SZANOWAĆ PANOWIE, TO NIE OCZEKUJCIE, ŻE KTOŚ INNY ZA WAS TO ZROBI. DK: Jakie macie plany na najbliższe miesiące? AHJ: O planach łatwo jest mówić, a jeszcze łatwiej zostać ofiarą złośliwych komentarzy, jeśli którykolwiek z tych planów się nie uda. A ja nie zamierzam się tłumaczyć dlaczego pan X się wycofał z tego albo innego, i coś się nie udało. Na razie płyty wysyłamy do sklepów, potem będziemy załatwiać promocję – a gdy coś będzie się działo ciekawego, to dowiesz się o tym pierwszy. DK: Trzy najważniejsze rzeczy o jakich należy pamiętać przed wyjściem na scenę? AHJ: Zabrać z domu bas, nie zapomnieć o publiczności pod sceną i być pewny tego, co się robi. Wychodzę na scenę tak jak na wojnę. Wychodzę się bić, walczyć bez powiedzenia, że „jakoś to będzie”. O nie! Mam nastrój bojowy i przekazuję ludziom swoją adrenalinę. Trzeba pamiętać jeszcze o tym, że koncert to show. Każda rzecz zrobiona na pół gwizdka natychmiast jest przez fanów wychwytywana. Nie można nic udawać. Po prostu, trzeba się naładować przed koncertem i wyładować na scenie. O tym wiele zespołów nie pamięta.

113


WYWIAD

Monika Wierzbicka = Nina Nu

Foto: Wacław Bugno

Wspaniały głos Moniki jest znany wielbicielom tak różnych projektów muzycznych jak: Dzieci Mana Lisy, Ha-Dwa-O, Analog, Wiolonczele z Miasta, Wierzbicka i Bonarek, terenNowy.live, Żywiołak, Nina Nu, ImproVision, znają go też dzieci oglądające kreskówki i odwiedzające występy formacji terenNowy.kids. Obraz dotychczasowej kariery i dokonań wokalnych Moniki, postaramy się zawrzeć w skromnych ramach tego wywiadu: KN: Opowiedz o swoich pierwszych spotkaniach z muzą, tych ze stron rodzinnych i czasów dziecinnych… NN: Pierwsze co pamiętam to chór szkolny pod kierownictwem Henryka Gierwela a potem Zespół Pieśni i Tańca Giżycko. W obu przypadkach uczyłam się pracy zespołowej pod okiem pedagoga z pasja i który wierzył w nas i nasze talenty. KN: Epizod popowy. Szybka kariera komercyjna – płyty, single, wywiady…etc, jak wspominasz tamte dni… A to ciekawe pytanie, właśnie śnił mi się powrót na scenę z tym składem, nawet managerka ta sama, z tamtych lat. Wspomnienia raczej dobre, a zwłaszcza gdy przypomnę sobie ludzi, którzy chcieli słuchać i śpiewali nasze piosenki pod sceną. Wtedy też polubiłam podróże po Polsce, okrywałam takie miejscowości, do których w innych okolicznościach niż koncertowe nie pojechałabym, a które są piękne. W samej szybkiej karierze, wywiadach i singlach chodliwych w komercyjnych radiach nie ma nic złego, co niebezpieczne, jeśli nie ma się zdrowego podejścia to to, że w makówce może się nieco poprzestawiać od nadmiaru. Niestety w moim przypadku rozwinęło się za bardzo ego, 114


które rzutowało potem na współpracę w innych składach. Od paru lat temperuję je. KN: Pop-rockowa formacja Analog, zostawiła po sobie dwie płyty CD, opowiedz o tych czasach… Analog to grupa, którą założyłam razem z Pawłem Gawlikiem, po odejściu z Ha Dwa O. Słyszałam też inna historię: Radek, Vlodi i Paweł tworzyli instrumentalne trio Scandal, a ja do nich dołączyłam po jakimś czasie. Zwał jak zwał, ale w końcu powstał Analog. Z Pawłem, w jego studiu domowym tworzyliśmy piosenki, które przynosiliśmy do sali prób na Iwickiej i tam z kolegami je aranżowaliśmy i szlifowaliśmy. Piosenki w postaci demo wysyłałam na wszystkie możliwe festiwale rockowe i przeważnie ze wszystkich otrzymywaliśmy informacje, że nas kwalifikują. Dzięki wygranej na pierwszym z nich, a wygraliśmy 1234 zł mieliśmy na benzynę aby jeździć na kolejne. Na swoim koncie mieliśmy całe pudło i mnóstwo wspomnień. Dla mnie wyjątkową sprawą było to, że bardzo lubiłam nasze towarzystwo i czułam się bezpiecznie z kolegami na scenie. Nie zawsze było różowo, ale wszelkie fąfy były krótkie i trwały do pierwszych dźwięków granych na próbie lub koncercie. Ponadto wspaniałym przeżyciem było zaproszenie i nagranie Stanisława Soyki na naszej drugiej płycie; utwory Monologi i Kołysanka są piękne. Niestety skończyło się ze względów ekonomicznych i emocjonalnych – przestaliśmy umieć/chcieć ze sobą być, rozmawiać. Po paru latach z Pawłem spotkałam się przy nagraniu Mojej Emily i sporo razem jeszcze wykręciliśmy; cieszę się też, że z Vlodim i Radkiem rozmawiamy, gdy spotkamy się gdzieś na tzw. mieście. KN: Formacja Wiolonczele z miasta, miała ciekawy awangardowo-kabaretowy pomysł sceniczny, powstała też płyta " Formacja Wiolonczele …No i Monika" z 2007 r. Na ówczesne moje pojmowanie muzyki ten frik był nie do ogarnięcia, ale bardzo chciałam się rozwijać. Marcin zaproponował dołączenie do niego i Marii, żebym napisała słowa do niektórych szkiców muzycznych. Kostia przygotował bity. I tak Marcin z fragmentów rzeczywistości, które siedziały w jego głowie w połączeniu z naszymi stworzył utwory, podczas upalnego lata 2007 w studiu Buffo pod okiem Jarka Regulskiego. Stąd na płycie i chorał gregoriański i przyśpiewka ludowa i utwory ilustracyjne. Po dwóch latach od wydania płyty pojawiliśmy się na scenie Alter Space podczas Openera. Dziwnie ubrani i drżący ponieważ tuż przed występem liderowi złamał się mostek w wiolonczeli. Ale dzięki zimnej krwi Sky-a – szefa tej sceny i taśmie klejącej mostek wrócił na miejsce a my na scenę. Kariera tej formacji była krótka, bo były jeszcze tylko 3 koncerty. A krótka, bo był to projekt i dużo czynników ludzkich i trochę za dużo ego. Tak na to patrzę z dzisiejszego miejsca. KN: Ponura, trip-hopowo poetycka płyta „Moja Emily” powstała w 2008 r. Jak wspominasz ten projekt? Bonarek w szczególnym dla siebie czasie tworzył muzykę do wybranych wierszy tej niezwykłej poetki. W genialnym tłumaczeniu Stanisława Barańczaka. To jej dobrowolne odosobnienie, któremu się poddała przyciągało mnie zarówno silnie jak niepokojąca muzyka Andrzeja. Ale utwory, które powstały były przeznaczone dla Kasi Nosowskiej. Ja zaśpiewałam dwie rybki, aby artystka usłyszała, co Andrzej jej proponuje. Nie wiem co się wydarzyło, ale do współpracy Nosowska Bonarek nie doszło. Po jakimś czasie spotkaliśmy się z Andrzejem i zaproponowałam, żeby nie zostawiać tego materiału i żebyśmy go nagrali. Cieszę się, że po latach do tego doszło. Z punktu widzenia 115


komercyjnego nic się nie wydarzyło, ale z ludzkiego i rozwojowego wiele. KN: Jak to było z twoim pojawieniem się w kolektywie terenNowy.live, z którym działasz i nagrywasz do dziś? Ano trafiłam do Sky-a z płytą Wiolonczel aby zagrać na Openerze. Była ciepła jesień, ja w nastroju gadatliwo pogodnym opowiadałam jak to nie gramy i nie wyglądamy. Kamień bym ożywiła swoim gadaniem. No i Sky wspomniał, że za parę dni w Dobrej Karmie jest koncert formacji improwizatorskiej terennowy, której jest członkiem, i że może bym przyszła. Coś mi wypadło i nie mogłam pójść ale trafiłam tam za miesiąc. W drugim secie usiadłam na scenie wzięłam mikrofon i zabeczałam. Na kolejnym koncercie wpadłam w inną przestrzeń. Niby siedziałam na krzesełku na scenie, ale podążałam za wokalizą, która wydzierała się z mojego gardła. Poczułam moc. I wiedziałam, że chcę zostać tam z tymi ludźmi, którzy przez parę godzin chcą ze sobą być i tworzą muzycznoemocjonalne formy. Na początku zdarzały się koncerty, z których nic nie wynikało, a tak sobie plumkaliśmy i nie wchodziliśmy na ten poziom, który niesie. Teraz nawet jeśli dwa instrumenty grają, chociaż to jest rzadkośćm bo każdy głodny grania nie może usiedzieć dłużej w miejscu, to tworzy się muzyka, w którą się zatapiam jako słuchacz i czasami podpinam jako wykonawca. KN: Od 2011 byłaś wokalistką folk rockowej grupy Żywiołak. Udana płyta pt. „Globalna wiocha”, wiele ciepło przyjmowanych przez publiczność koncertów, oraz dosyć „niewyraźne” zakończenie współpracy… Jak to wspominasz? Jak każdy koncert z olbrzymią dawka energii-wspaniale. Leciałam bez dopalaczy. Dopalaczami byliśmy my i publiczność. Żałuję, że nie udało się utrzymać tej więzi, ale kiedy ludzie nie chcą już ze sobą rozmawiać to wspólne tworzenie jest niemożliwe. Zatem wspomnienie słodko gorzkie. KN: Twoja autorska kreacja Nina Nu. Stworzyłaś postać, oraz płytę, zaprosiłaś do współpracy wielu muzyków-przyjaciół. Nawiązałaś współpracę z firmą Luna, czy będzie kontynuacja…? Nina Nu i Szepty to najbardziej osobiste muzyczno słowne wyznanie i nie tak dawno zapytano mnie podczas wywiadu jak to się stało, że nagrałam najbardziej dołującą płytę roku. No i zdałam sobie sprawę, że wszystkie zespoły, projekty, w które angażowałam się przez ostatnie lata niosły smutny przekaż, że uprawiałam rodzaj terapii słowno muzycznej, i że już nie chcę wydawać z siebie smutków. Jeśli będzie jakakolwiek kontynuacja to wtedy, gdy znajdzie się manager/ka, która zajmie się organizacją koncertów, bo bez tego ani rusz, a ja wydam z siebie pogodne nuty i słowa. Nie chcę ani siebie, ani innych karmić dołem. KN: Terenowy.kids to osobna bajka. Jak Ci się współpracuje z najmłodszymi? Dobrze. Dzieci są wymagającą publicznością ponieważ im nie da się wcisnąć kitu. Albo proponuje się ciekawą aktywność i jest się w nią zaangażowanym i wtedy razem z dzieciakami leci się na tej samej fali albo nie. Ale z terenową ekipą każdy występ to frajda, nawet jeśli młoda widownia na początku podchodzi z nieufnością KN: Ukończyłaś Studium Wokalno-Aktorskie przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pracowałaś w teatrze Syrena, współpracowałaś z Kabaretem Olgi Lipińskiej i 116


Dziennikiem Telewizyjnym Jacka Fedorowicza… Czy te wszystkie doświadczenia przydają Ci się w życiu, czy pomogły Ci np. podczas kręcenia dwóch teledysków w ramach projektu Nina Nu – Szepty? Każde doświadczenie zostaje gdzieś tam zapisane w zwojach. Chociaż ostatnio miewam refleksje, że zaczynam niektóre rzeczy z pułapu czystej kartki, tak jakbym nie przyswoiła sobie odrobionych już lekcji. KN: Plany na najbliższy czas, koncerty i wydawnictwa, których możemy się spodziewać? Prowadzę lekcje śpiewu, dubbinguję i myślę o zmianie torów i lokomotywy. A poza tym nie mam planów, do niczego nie dążę. Przystanęłam i chcę odpocząć od wewnętrznych presji. Od obrazka siebie w sobie. Jak się coś pojawi to będzie i będzie OK, jak nie to też dobrze i będzie OK. Dziękuję za rozmowę. Pytał - Krzysztof Nieporęcki P.S. Dyskografia: Ha-Dwa-O! - Początek

CD, Sony Music 4988792

2000 Ha-Dwa-O! - O kobietach, o facetach CD, Sony Music 2001 Analog - AnalogiA

CD, Yellow Flower FCD 152

2004 Analog - Ulica Wolność CD, Analog/Fonografika FCD 194 2005 Wiolonczele z miasta - No I Monika CD, Biodro Records BRCD 016 2007 Wierzbicka i Bonarek - Moja Emily Dickinson CD, SP Records SPCD 04/08 2008 terenNowy.live - Ambientność CD, 2010 Żywiołak - Globalna Wiocha 2011 Nina Nu - Szepty

CD,

MegaTotal

MEGASP0036

Karrot Kommando kk32

CD, Luna LUNCD 280

2012 terenNowy.live - Alles Gute EP CD, Hey Joe 5Years 2012 117


terenNowy.live - OMM Requiem

Koncerty: 21 Kwietnia 2014, godz. 19.oo oraz 19 Maja 2014 godz. 20.oo (premiera płyty "OMM") Klub Wypieki kultury, ul. Stolarska 2/4, Warszawa)

118


WYWIAD

Łukasz Rzadkowski Z zespołami gram muzykę raczej undergroundową

DK: Na jakich instrumentach grasz? ŁRZ: Obecnie obejmuję rolę basisty oraz perkusisty. Niemniej jednak gitara basowa jest częściej przeze mnie używana. DK: Dlaczego wybrałeś sekcję rytmiczną i kiedy ta pasja pochłonęła Cię na dobre? ŁRZ: Czuję to. Jeszcze zanim zająłem się muzyką, fascynowały mnie osoby, grające na basie i perkusji. Oczywiście, jak zapewne większość muzyków, próbowałem swoich sił z gitarą akustyczną, ale już wtedy wiedziałem, że to nie dla mnie. Przełomem był moment, w którym kumpel mojej siostry zaproponował, że pokaże mi podstawy gry na perkusji. Po pierwszych lekcjach wiedziałem, że bije we mnie rytm, który jest do dzisiaj. Kiedy już wiedziałem jak trzymać pałki i co to jest metrum 4/4, pogrywałem z różnymi 119


ludźmi, by nabywać doświadczenie. Byłem wtedy 14 letnim gnojkiem, którego nie było stać na własny sprzęt, więc po pewnym czasie, odczuwałem jego brak. Mieszkałem w bloku, więc sprzęt akustyczny odpadał, a pady nie mogły mi tego zastąpić. Zniechęciło mnie to na tyle, by porzucić to na pewien czas. Pomyślałem, że skoro z perkusją nie wyszło, to może przerzucić się na gitarę? To był strzał w 10. Pierwszy bas kosztował mnie 400zł i był to 4-strunowy SkyWay. Od tego wszystko się zaczęło. DK: W jakich projektach się udzielasz? ŁRZ: Na chwilę obecną mam 4 zespoły i każdy gra zupełnie co innego. W 3 z nich gram na basie a w 1 na perkusji. Począwszy od Hard Rocka, poprzez Metal Symfoniczny i PostHardcore, kończąc na Thrash Metalu. W każdy z nich wkładam serce, pomimo iż 2 z nich dopiero zaczynają działać. DK: Kiedy możemy spodziewać się studyjnego materiału? ŁRZ: Z jednym zespołem na koncie mamy demo, składające się z 5 kawałków. W innym natomiast możemy pochwalić się singlem, w dobrej jakości. Jest to niewiele, ale cały czas coś staje na drodze. W jednym wypadku było to odejście jednego z członków zespołu, a w drugim był to wybór złego studia, z którego musieliśmy zrezygnować. Mam nadzieje, że w końcu to się zmieni i z którymś zespołem wydam coś fajnego, co podbije nasz rynek ;) DK: Na jakim sprzęcie nagrywasz? ŁRZ: Na chwilę obecną w swoim arsenale posiadam 2 gitary basowe : 5-strunowy Ibanez BTB205, oraz 4-strunowy Mayones BE4 Exotic. Jeżeli chodzi o perkusję, to nie posiadam akustycznego (sprawnego) setu, ale do ćwiczeń używam perkusji elektronicznej Yamaha dtxplorer. DK: Gdzie chciałbyś byś jako artysta za kilka lat? ŁRZ: Chciałbym robić to, co robię teraz. Fajnie byłoby utrzymywać się z grania, ale wolę tego nie zakładać z góry i ewentualnie być miło rozczarowanym, niż postawić wszystko na jedną kartę, a potem wylądować z ręką w nocniku. Z zespołami gram muzykę raczej undergroundową, która w naszym kraju nie jest popularna. Ale na pewno miło by było, gdybym za kilka lat miał dla kogo grać. DK: Co myślisz o naszej scenie niezależnej? ŁRZ: Uważam, że jest na bardzo wysokim poziomie. Wiele zespołów, z którymi przyszło mi grać wspólny koncert, naprawdę zasługują na coś lepszego. Niestety wiemy jak wygląda u nas rynek i co się sprzedaje a co nie. Bardzo szkoda, bo czasami słucham radia i nie mogę wyjść z podziwu, dlaczego dany zespół się tam dostał, a chłopaki z zespołu x muszą grać za darmo, mimo większego talentu i ciekawszego repertuaru. Niemniej jednak wole pójść na nieznany koncert, niż włączyć radio. DK: Czego Ci życzyć? ŁRZ: Na pewno tego, czego ja życzę wam. Trwajcie w tym co robicie i trafiajcie do jak najliczniejszej publiki! 120


WYWIAD

Fugitive Koncerty, koncerty i koncerty

DK: Przybliżcie proszę zespół, wszystkim tym, którzy nazwę Fugitive słyszą po raz pierwszy. Fugitive: Jesteśmy młodym zespołem metalowym z Warszawy. Gramy w czteroosobowym składzie: Jan Ostałowski – perkusja Alan Łobodowski – bas Robert Michalski – gitara Jan Tarasin – gitara, wokal Powstaliśmy w listopadzie 2012r. Ostatnio nagraliśmy demo zatytułowane „Mankind Extinction", które stopniowo wrzucamy do sieci, staramy się regularnie grać koncerty, pracujemy nad materiałem. Egzystujemy. DK: Jak określilibyście Wasz rodzaj muzyki? 121


Fugitive: Na początku miał to być oldschoolowy speed metal, jednak z czasem stało się to bardziej agresywne. Teraz uważamy, że jest to po prostu dosyć brutalny thrash. Przynajmniej mamy taką nadzieję. Najlepiej posłuchać i samemu ocenić co to tak naprawdę jest. DK: Jakim przesłaniem chcecie się podzielić ze słuchaczami? Fugitive: Biorąc bod uwagę nasze teksty, które najczęściej ukazują obraz śmierci i zniszczenia, można by sądzić, że nie ma w nich żadnego konkretnego przekazu. Nie jest to jednak prawdą. W większości staramy się zwracać uwagę na mentalność ludzką, jej wady i wypaczenia. Opisujemy również skłonności autodestrukcyjne naszego gatunku, które prowadzić mogą do tragicznych skutków. DK: Ulubione płyty, które najczęściej lądują w odtwarzaczach? Fugitive: Jest tego zbyt dużo, żeby wszystko powymieniać. W większości są to klasyki: Sodom, Sacred Reich, Exodus, Sarcofago, Exumer. Ostatnio chyba wszyscy męczymy Xentrix. DK: Co sądzicie o naszej scenie niezależnej? Fugitive: Jest w porządku. Najbardziej chyba boli nas fakt, że jest bardzo pomijana, ale nie jest to dziwne z racji jej niezależności. DK: Plany na najbliższe miesiące? Koncerty, koncerty i koncerty. Jest to rzecz, która sprawia nam największą przyjemność i planujemy najbliższy czas właśnie na to poświęcić. DK: Czego Wam życzyć? Fugitive: Szczęścia, dobrego odbioru naszej muzyki i przede wszystkim dużej ilości KONCERTÓW :D

122


WYWIAD

Piotr Rut – Blend Rock to muzyka dla ludzi, którzy nie do końca godzą się z rzeczywistością

DK: Przybliż proszę zespół czytelnikom, którzy słyszą nazwę „Blend” po raz pierwszy. PR: Rozpoczęliśmy działalność w 2004 roku. Blend powstał po rozpadzie dwóch kapel: rockowej Hakelbery i bluesowej Patchwork. Zagraliśmy wspólnie kilka kawałków na imprezie urodzinowej jednego z naszych przyjaciół, po czym stwierdziliśmy, że moglibyśmy założyć zespół. Tak się też stało. Początkowo graliśmy gdzie się dało: kluby, puby, plenery, zloty motocyklowe itp. Do tej pory braliśmy udział między innymi w programie TV3 Katowice „Gramy” oraz w IV edycji programu „MUST BE THE MUSIC”. Oprócz tego festiwale takie jak: „Dolański Gróm”, „Antyfest”, organizowany przez Antyradio, czy „Emergenza”. Inspiracją dla nas jest głównie muzyka lat 60 i 70-tych. W zasadzie wszystko, co po tym okresie powstało, to już tylko przestawianie klocków. Moi przyjaciele z zespołu to mieszanka różnych osobowości, zainteresowań, doświadczeń muzycznych: blues, funk, metal, hard rock. Fuzja gatunków, synteza osobowości, stąd nazwa Blend. 123


Aktualnie zespół w składzie: Marek Sladek – wokal, Marcin Miśtak – perkusja, Cezary Gibes – bas, wokal, Piotr Rut – gitara, wokal. DK: Jaki jest wasz przekaz i do kogo go kierujecie? PR: Naszą muzykę kierujemy do tych, którzy lubią i słuchają rock we wszelkich jego odcieniach, a także tych, którzy zmęczeni są już nieco muzycznym plastikiem. Trzymamy w rękach gitary i to na nich, a nie na pecetach modelujemy dźwięki. Rock to muzyka dla ludzi, którzy nie do końca godzą się z rzeczywistością. Śpiewamy o rzeczach dla nas naprawdę ważnych, o tym co nas denerwuje, drażni i inspiruje. DK: Od kiedy zajmujesz się muzyka na poważnie? PR: Moja przygoda z muzyką na „poważnie” zaczęła się w 1987, kiedy nawiązałem współpracę jako gitarzysta z zespołem Poziom 600. Dzięki temu poznałem dogłębnie kulisy estrady itd. Wiele się nauczyłem grając w Polsce i za granicą. Z moimi przyjaciółmi w Blend jest podobnie. Każdy z nich ma za sobą długoletni staż i bagaż doświadczeń estradowych. DK: Kto jest twoim muzycznym guru? PR: Nie mam jednego guru. To raczej wielka góra złożona z artystów i zespołów, na których się wychowałem. Lista jest naprawdę długa: The Beathles, Rolling Stones, Iggy Pop, The Stooges, Jimi Hendrix, The Who, Frank Zappa, Led Zeppelin, Black Sabbath, Deep Purple, Peter Gabriel, U 2, Police, Sound Garden, Pearl Jam, Pantera, Metallica, Michael Schenker, Robert Fripp, Steve Lukather, Joe Satriani, … naprawdę nie sposób wymienić wszystkich. Każdy z nich odegrał ważną rolę w poszczególnych etapach mojego życia. Wszyscy oni złożyli się na to jaką muzykę gram dziś w Blend. DK: Czego aktualnie słuchasz? PR: The Winery Dogs, The Dead Weathers, Muse, ostatnia płyta Soundgarden i Pearl Jam … jest tego trochę. DK: Co jest najważniejsze podczas pracy w studio, a o czym należy pamiętać na scenie? PR: Jeśli chodzi o studio, zawsze ktoś musi w pewnym momencie powiedzieć „koniec!”. Inaczej będziemy w nieskończoność poprawiać i modernizować, co z reguły w efekcie końcowym nie wychodzi na dobre. Nie wspomnę już o solidnym przygotowaniu się do swoich partii instrumentalnych i wokalnych. To szalenie ważne. Należy pamiętać, że każdy koncert jest jednorazowy, ulotny. Natomiast studyjny utwór puszczany jest w radio, tv, internet, setki razy. Jeśli mówimy o koncercie, to naprawdę ciężka praca. Materiał trzeba opanować do tego stopnia, żeby stać cię było na spontan. Jestem zwolennikiem mocno aranżowanych improwizacji. Samodyscyplina jest tu niezmiernie ważna. I jeszcze jedno, same dźwięki to nie wszystko, kontakt z publicznością jest najważniejszy, bo to do niej kierujesz swoją muzykę. DK: Jak zdefiniowałbyś słowo sukces? PR: Stale wznosząca się amplituda. Zdarza nam się, że na koncercie osiągamy pewien 124


rodzaj specyficznej więzi z publicznością. Dla mnie to jest właśnie sukces. DK: Plany na najbliższe miesiące? PR: W maju tego roku spodziewamy się wydania naszej płyty zatytułowanej „Żółty”, zrealizowanej w studiu MaQ Records. Obecnie pracujemy nad organizacją promocyjnej trasy koncertowej. Nie zdradzam szczegółów, ponieważ nie lubię mówić o rzeczach, które nie są jeszcze dopięte na ostatni guzik. 16 maja w Klubie Kontakt w Jastrzębiu Zdroju planujemy duży koncert z okazji 10-lecia działalności zespołu. Chcemy zaprosić kilka zaprzyjaźnionych kapel. Czas pokaże, co z tego wyjdzie. W międzyczasie rodzą się nowe utwory, nowe pomysły.

DK: Z kim chciałbyś zagrać wspólny koncert ? PR: Nie wiem… może z Pearl Jam, Nickelback, czy Audioslave, gdyby jeszcze istnieli. Zaś z polskich kapel, może Coma, Acid Drinkers, Luxtorpeda … coś w tym stylu.

125


Manu Chao – Radio Bemba Sound System (Radio Bemba / Virgin 2002)

Ponieważ swoją pierwszą płytę Manu Chao opublikował w 1998 r. nie mogłem jej tu umieścić. Ale jest on postacią tak ważną i tak wpływową na obecną muzykę niezależną, że nie można go pominąć. Wybrałem więc jako reprezentację płytę Live, podsumowującą pierwszy okres jego solowych działań. W ostatnich latach cała Ameryka Południowa, Meksyk, Hiszpania, i spora część Francji są pod ogromnym wpływem pomysłów muzycznych Manu Chao. Sposób tworzenia muzyki przez Manu jest prosty trochę ska, reggae, domieszka folkloru + punkowa energia. Gdy dodamy do tego wybitny talent kompozytorski oraz otwartość na dźwięki otaczającego świata daje nam to obraz muzyki Manu Chao. Efektem jest dynamit dźwiękowy nie porównywalny z niczym Innym. Od wielu lat jesteśmy światkami powstawania całej rzeszy młodych zespołów zainspirowanych dokonaniami Mano Negry i Manu Chao. Ponadto Manu korzystając ze swojej pozycji w świecie pop-kultury, promuje wielu wyśmienitych, a mało znanych artystów z zakątków świata, w których ciężko jest się wypromować. Jego pomoc dla takich artystów jak Amadou & Mariam, … jest bardzo cenna. Ale na koniec kilka zdań o samej płycie. Jest to coś w rodzaju mixtapu, z nagraniami z trasy koncertowej 20002002, skonstruowana w ten sam sposób jak „Clandestino”, śmiało i radykalnie posklejana z najbardziej dynamicznych fragmentów. Efekt muzyczny oblęd, któremu trzeba się poddać i od którego nie można się uwolnić. Jest to też wyśmienita wizytówka tego co usłyszeć można na koncertach Radio Bemba, Motywy z niektórych utworów pojawiające się w innych utworach, powroty do tematów granych wcześniej, cytaty, radykalizm punk, reggae, ska i folk wszystko wymieszane (w idealnych proporcjach). Po prostu muzyka 21 wieku.

126


Peter Murphy – Dust (Metropolis 2002)

Cudowne zmartwychwstanie artystyczne byłego wokalisty Bauhausu. Po kilku niezłych oraz kilku raczej średnich płytach solowych, wspiął się na absolutne wyżyny. Płyta przesiąknięta bizantyjską zadumą, wpływy muzyki etnicznej i elektronika, oraz cały czas słyszalne echa zimnej fali – wszystko wymieszane w doskonałych proporcjach. Autorem ulotnych, minimalistycznych podkładów jest turecka gwiazda „nowego Etno” Mercan Dede. Połączenie talentów obydwu panów sprawia, że jest to płyta wyjątkowa. W onym czasie Murphy mieszkał w Turcji i taki a nie inny obraz płyty „Dust”, jest związany z zauroczeniem tym regionem oraz badaniami terenowymi nad miejscową muzyką. Niestety była to jedyna taka płyta w solowym dorobku artysty. Szkoda, ale tym bardziej docenia się jej wyjątkowość. K.N.

127


Sandy Dillon - East Overshoe (One Little Indian 2000)

Kobieta obdarzona bardzo zjawiskowym, chrypiącym głosem, trochę jak Tom Waits, ale taki delikatny, nie pijący Waits. Melancholijne, jazzujaco-knajpiane, utwory, wyborne kompozycje, oszczędne aranżacje, poetyckie teksty i cudowny klimat całości, to znaki firmowe tek artystki. Wybrałem tę mocno akustyczną płytę (drugą wydaną solo), ale by obraz możliwości tej kobiety był pełniejszy, warto wspomnieć, też doskonałą płytę „Nobody’s Sweetheart” z 2003 r. Która jest mocno elektroniczna, trip-hopowa i mroczna. Warto też dodać, że Sandy nagrała doskonałą płytę wspólnie z tuzem awangardy, progressiwu i ambientu: Hektorem Zazou. Elektroniczne pejzaże Hektora Z, są jakby w opozycji do ciepłego rozmarzonego głosu Sandy. Efekty są równie intrygujące jak wcześniejsze eksperymenty Zazou, z afrykańskim wokalistą Bikaye. Sandy Dillon nagrywa płyty dosyć rzadko, ale jak już coś nagra to jest to powalające. Także pozostałe trzy płyty w jej dyskografii to perełki. K.N.

128


Lhasa – The Living Road (Audiogram 2003)

Nie chcę tu robić listy przebojów, wartościować kto zasłużył na pierwsze miejsce, a kto nie. Ale gdy się nad tym zastanawiałem, to doszedłem do wniosku że dla mnie osobiście jest to najważniejsza płyta jaka nagrana w nowym tysiącleciu. Lhasa zajmuje szczególne miejsce wśród twórców ostatnich lat. Jest postacią mistyczną i sympatyczną jednocześnie. Jej muzykę (z braku lepszych określeń) można sklasyfikować jako bajeczną odmianę poezji śpiewanej. Ale w formie pokrewnej Cohenowi, Tindersticks, czy wczesnym dokonaniom Toma Waitsa. Pomimo że artystka wydała tylko 3 albumy, jej rola w kulturze nowoczesnej jest ogromna. Połączenie folkloru meksykańskiego, z balladą zaangażowaną, mistyką Tarota (wionącą z jej pierwszego albumu „La Lorona”), buddyjskie spojrzenie na życie i śmierć…Płyty wydawała z zadziwiającą regularnością – co 6 lat. Zmarła pół roku po wydaniu trzeciej płyty „Lhasa”. Dopiero potem okazało się że przez wiele miesięcy walczyła z rakiem. Wyjaśnia natomiast dlaczego teksty z jej ostatniej płyty są tak depresyjno-refleksyjne. Moja ulubiona płyta Lhasy „The Living Road”, jest dziełem doskonałym. Piosenki na tej płycie śpiewane są w trzech językach: angielskim, francuskim i hiszpańskim. Wykorzystanie emocji charakterystycznych dla każdego z tych języków, podkreśla mistyczny charakter tego projektu. Pokazuje również ogromną wrażliwość, rozległą wiedzę i talent muzyczny Lhasy. K.N. 129


The Fall – The Unutterable (Cog Sinister 2000)

Co prawda the Fall nie należy do objawień ostatnich lat, ba ich historia sięga 1977 roku. Jednak zespół wszedł w nowe 1000-lecie tak mocnym akcentem, że nie można tego przemilczeć. Cudowne jest to że pomimo wielkiego wpływu jakie ma twórczość Marka E. Smitha, na kilka już pokoleń młodych (głównie) Anglików, autor ten jest świeży i twórczy. Na tle tekstów Smitha, dokonania wszystkich młodych, modnych zespołów alternatywnych są dosyć groteskowe. Wszystkie formacje typu Bloc Party, Radio 4 itp., obserwują mistrza i mają spory respekt, bo The Fall pomimo upływu lat i tak brzmi od nich ciekawiej. W Polsce mało kto interesuje się The Fall, ale z punktu widzenia angielskiego odbiorcy, jest to zespół z tej samej półki co Joy Divison, The Cure, czy P.I.L. Tyle stawiania pomników. Płyta „The Unutterable”, to jeden z najlepszych albumów grupy. Może zadziwić i zadowolić zarówno zwolenników tradycji lat 80-tych, jak stronników nowego brzmienia. Jest tu soczyste rockowe brzmienie, ale są też zgrabne nowoczesne patenty brzmieniowe. Do tego doskonałe teksty, smisowskim stylu, po prostu KILLER! K.N. 130


131


Ian Michael Fleming – The Wrong One, LP

Dostałem ostatnio od Michała Drabarka bardzo ciekawą płytę. Słucham jej ostatnio na zmianę z paroma innymi płytami z przed kilku lat. Z The Wrong One znałem wcześniej tylko jeden kawałek „I Suck” do którego powstał teledysk, w którym Michał miał przyjemność zagrać. Kawałek zawsze mi się podobał, polecam posłuchanie: https://www.youtube.com/watch?v=jJb9ifUa6To Wróćmy jednak do płyty i pana Ian’a. Całość utrzymana jest w podobnym klimacie do I „Suck” jest równi nie ma totalnych zaskoczeń. Album przemyślany, równy, przyjemny w odsłuchu od początku do końca. To co jednak przykuwa najbardziej moją uwagę to głos. Dawno już nie słyszałem tak rockowo-ochrypniętego, pełnego emocji wokalu. Słyszę w nim to co chciałbym usłyszeć. Płytę można nabyć tu: http://www.amazon.com/Wrong-One-Ian-Fleming/dp/B006FXWWWA/ref=sr_1_1? s=music&ie=UTF8&qid=1393076713&sr=1-1&keywords=Ian+Fleming+the+wrong+one DK

132


Nowości Ann – Ludzie tacy są, EP

Bardzo dobra produkcja, można powiedzieć wzorcowa w swojej klasie. Widać że dużo pracy zespół włożył w nagranie, każdy szczegół dopracowany jest do maksimum. Teraz trochę o muzyce, bo ona mnie interesuje najbardziej. Pierwszy kawałek, przebojowy, energetyczny, w miarę prosty ale bez przesady. Ciekawy głos Ani dobrze wpasowany w solidnie zagraną muzykę. Jednym zdaniem, dobry rock z żeńskim ciekawym głosem. DK

133


Work – Olbrzym i kurdupel, LP

Trafiła do mnie płyta z muzyką tak inną, (słowo oryginalna to za mało), inna od wszystkiego co do tej pory gościło w moich uszach. A muzyka to wojna pomiędzy basem a saksofonem. Tak wojna, ze wszystkimi jej konsekwencjami. Jest atak, jest zasadzka, jest smutek, jest radość, jest pogoń i ucieczka, jest wystrzał i wybuch, jest bul i chichot. Olbrzym spotkał kurdupla, czy staną się kiedyś przyjaciółmi? DK

134


Blend – The Singles EP

EP dzieli się na c2 części soft i hard, ja wypowiem się o tej drugiej. Soft zostawiam fankom zespołu do oceny. Jeśli chodzi o hard to podobają mi się gitary, przemawia do mnie wokal. Słucham z zaciekawieniem utworu „Strategicznie ważna śmierć” i aż się chce powiedzieć że te 4:57 to za mało, ten kawałek mógł by trwać 10 minut i nie był by nudny. „Dzisiaj odchodzę” zaczyna się świetnymi gitarami, buduje napięcie, jest dobrze. Myślę że następstwem tej epki może być bardzo udana płyta, zobaczymy.

135


136


137


Najdłużej działający niezależny sklep płytowy w Polsce - Hey Joe przedstawia „Winylową sobotę” przy okazji polskich obchodów Record Store Day. (https://www.facebook.com/RecordStoreDay) W obchodach wezmą udział goście i przyjaciele: Skain May - malarz, plastyk, poeta, muzyk. Możliwość obejrzenia katalogu dzieł artysty, nabycia, kilku z nich (które będą zaprezentowane w oryginale), prezentacja okładek płyt, które ukazały się w latach osiemdziesiątych na winylach, oraz tych które pozostały niewykorzystane (prezentacja oryginalnych projektów plastycznych - na miejscu).Od godz. 11.00 Spotkanie z artystą zbiegnie się z trwającą nadal wystawą jego prac w "Galerii W-Z" link do strony artysty http://www.skain.art.pl oraz do Galerii W-Z http://www.cultus.org.pl/2014/04/08/1409/ Marek Ałaszewski - Pierwszego Kwietnia przypadła 45 rocznica powstania grupy Klan, legendy polskiego undergroundu rockowego przełomu lat 60/70-tych. Od godz. 12.00, będzie możliwość wzięcia autografu na płytach grupy Klan. Można będzie się również dowiedzieć o najbliższych planach muzyka (np. o koncertach, wydaniu "Muzyki betonów"...itp). Wojtek Majewski - Festiwal "Kręgi sztuki" (film, muzyka, filozofia i sztuki plastyczne) Zainteresowani festiwalem będą mogli spotkać się i porozmawiać osobiście z jego twórcą. Link http://www.kregisztuki.com/ Studium Instrumentów Etnicznych - Mini koncert - Live in Chodnik. Będzie okazja do posłuchania ich muzyki, podziwiania niespożytej energii koncertowej, kupienia ich koszulki, płyty i wzięcia autografów. Link http://www.sie-band.pl Karrot Kommando - Wydawnicta LP i CD w okazyjnych cenach. W „stajni” KK są min: Kapela ze Wsi Warszawa, R.U.T.A., Świetliki, Miąższ, Vavamuffin oraz wielu innych. Przy stoisku pojawi się również inna ważna postać związana z Karrot - PabloPavo! Ok. godz. 13.00 Paweł Kelner Rozwadowski z Grupy Deuter (również Kuzyni, Max & Kelner, Izrael). Opowie o planowanych na najbliższe miesiące dwóch wydawnictwach winylowych Deutera, Będzie też okazja do zdobycia autografu / dedykacji na dotychczas wydanych płytach, oraz książce autorstwa Pawła (w przypadku książki, trzeba przynieść własny egzemplarz – nakład wyczerpany) 138


Robert Brylewski, lider grupy Izrael (ale znany z wielu innych grup i składów), uświetni swoją obecnością mini-stoisko „W moich oczach”. Od ok. godz. 13.00 Sławek Pakos - właściciel "W moich oczach", wydawca min. grupy Izrael przywiezie swoje płyty, oraz książki. Do nabycia w okazyjnych cenach. Darek Kalbarczyk - spotkanie z muzykiem grupy V8, twórcą składanki CD pt. "Polish Independent Music Compilation Vol. 1" oraz gazety "Independent Music Magazine". Szansa dla młodych zespołów by dostarczyć swoje demo, znaleźć się w gazecie, w planowanym programie radiowym i być może na CD: PIMC Vol. II, III, IV...itd Od godz. 11.30 Link ISSUU - Pimm 002 2014 by Polish Independent Music Magazine Nina Nu - wokalistka: terenNowy.live, ImproVision, Nina Nu Band, ex-Żywiołak... (ok. Godz. 14.00) wraz z Łukaszen Ciepłowskim (również z terenNowy.live, ex-RH+, ex-Das Moon) zaprezentują nowy teledysk grupy TN Collective pt. "Twój Anioł" (premiera światowa). Link www.terennowy.info Katarzyna Ogonowska - Galeria ... (Trzy Kropki) zaprezentuje album zdjęciowy, z fotografiami znanych (i nieznanych) muzyków. Możliwość zamówienia odbitki, nawiązania współpracy, etc. Pepus i Jarek Składanek udostępnią płyty z wydawnictwa "Warsaw Pact". Limitowane wydania, atrakcyjne ceny i omówienie najbliższych planów. Ok. godz. 13.00 Paweł Sky - plastyk, muzyk i wizjoner zaprezentuje swoje dossier z projektami plakatów, oraz wybrane oryginały tychże. Można je podziwiać, zamawiać, kupować... Od ok. godz. 12.00 Więcej na http://www.pawelsky.pl/ Zagi zaprezentuje swoją płytę Demo pt. „Uke” CD, opowie o planach koncertowofestiwalowych, oraz zagra mini koncert przed sklepem Hey Joe. Więcej o artystce: https://www.facebook.com/zagi91 Szaweł Płóciennik – muzyk i rysownik (min. autor komiksu, którego bohaterem jest Pindy – legenda polskiego ruchu hippisowskiego) pojawi się z lotną brygadą filmową Mateusza Szlachtycza, w poszukiwaniu odpowiedniego tła do kręconego właśnie teledysku. Tak więc od godz. 15.00, uczestników sobotniej akcji prosimy o uśmiech – możecie być w (ukrytej) kamerze! Tzw. Live Acts, czyli mini koncerty na chodniku, przed sklepem Hey Joe: Zagi ok. godz.12.00 Studium Instrumentów Etnicznych ok. godz. 13.00 Na Record Store Day, sklep Hey Joe przygotował także kilka wewnętrznych atrakcji i ciekawostek: Odkopana cudem partia płyt (nigdy nie-grane egzemplarze! W 139


atrakcyjnych cenach): Aya RL – II (Niebieska) LP (mroczna, depresyjna druga płyta w dyskografii zespołu) Tonpress 1989 składanka "Cisza jest, nic się nie dzieję" LP (Aurora, Pudelsi, Kosmetyki Mrs Pinki, Zoilus, Kineo RA, Cold War…) Tonpress 1989 Transmisja "Lekkie uderzenie" 1997 CD Exit - Tonący brzytwy się chwyta 2002 CD One Million Bulgarians - Bezrobocie 2004 CD Variete - Variete 1991 CD (legendarne pierwsze wydanie Kophausu) Serpent Beat - Deadly Gift Furia Musica 2005 CD Porter Band – Incarnation (Live) 1991 (obydwie wersje okładki) CD Schizophrenic Shock – 10 Tekno Trax 1994 CD Lady Pank – Sly / This is Only Rock’n’Roll 7’’ Singiel winylowy Hazard (solowy projekt wokalisty Perfectu) – Ciągły ból głowy 7” Republika – Sam na linie / Moja krew 7” Będą też do nabycia płyty muzyków, którzy pojawią się tego dnia w gościnnych progach Hey Joe: Das Moon - Electrocution Polskie Radio 2011 Deuter - 03 Maja 1987 Koncert / Rozruchy Razem 1987 Deuter - Ojczyzna Blizna (rec. 1981-1988) Noise Annoys 2011 Deuter - Śmieci i diamenty Fonografika 2011 Kapela Ze Wsi Warszawa - Hopsasa Kamahuk 1998 Kapela Ze Wsi Warszawa - Wiosna Ludu Orange World 2001 Kapela Ze Wsi Warszawa - Wykorzenienie Jaro / Metal Mind 2004 Kapela ze Wsi Warszawa - Infinity Jaro 2008 Kapela ze Wsi Warszawa - Nord Karrot Kommando 2012 Klan - Mrowisko / Gdzie jest człowiek Metal Mind 1971 Klan - Laufer Marek Ałaszewski 2012 Tipsy Train & Marek Ałaszewski - Shut Up EP Tipsy Train 2010 Nina Nu - Kochanie EP Promo Luna 2012 Nina Nu - Niewidzialni EP Promo Luna 2012 Nina Nu - Szepty 2 CD Luna 2012 PabloPavo i Ludziki Telefon Karot Kommando 2011 PabloPavo i Ludziki 10 Piosenek Karot Kommando 2011 PabloPavo i Praczas Głodne kawałki Karot Kommando 2012 PabloPavo i Ludziki Polor 2013 (oraz wiele innych płyt z Karrot!!!) terenNowy.Live - Ambientność MegaTotal 2010 terenNowy.Live - Alles Gute EP Hey Joe 2013 V8 - Demo (Mini CD) 2013 Zagi - Uke (Demo) 2013

140

T

K


Testy sprzętu

Kolumna DL „ WHITE BITCH"

Głośniki : 8 x Celestion BL10-200X + horn - 1600 wat ACT 1: LODÓWKA KTÓRA GRZEJE: Sądząc po foto – wydaje się gigantycznie wielka? Od razu sprostuję - to ja jestem gigantycznie mały, nie bójcie się, nie będziecie musieli dźwigać paki 180cm. Na pozór kolumna wydaje się wielka, ciężka, nieporęczna i zwykła – ale to tylko pozory. Włoska sklejka, połowę lżejsza niż klasyczne tego typu „lodówki” i sprytnie zamontowane kółka powodują, że nie ma najmniejszego problemu z jej dostarczeniem na scenę. I tu przechodzę do krótkiego testu na dużej mocy: ACT 1: sala prób – grałem dotąd na kolumnie pewnej bardzo znanej firmy X której logo znają wszyscy basiści tego świata, kolumny niewątpliwie znakomitej. Pierwsze dźwięki po podłączeniu brzmiały dość normalnie, takie brzmienie jak lubię, napakowane, agresywne, twarde, bez gumowych flaków z olejem, bardzo punktowe i typowo rockowe grzmotnięcie. Już w połowie pierwszego kawałka moja stara gęba zaczęła się uśmiechać – uśmiechem przepełnionym błogą rozkoszą. Niby te same ustawienia pieca, ta sama głośność, jednak czytelność i strzał w plecy jaki dostawałem stając tyłem do kolumny to było to czego szukałem przez tyle lat!!!. Wszystko co grałem przebijało się doskonale przez łomot zespołu. 141


ACT 2 koncert : i tu w zasadzie mógłbym napisać dokładnie to samo co powyżej z drobną różnicą – postawiłem sprzęt jako backline na COVER FESTIVAL – grali tego dnia na nim różni basiści, różne gitary, różne heady – i każdy był bardzo zaciekawiony co to za sprzęt… Największe obawy były przy bluesowym basiście który chciał brzmieć mięciutko , ciepło, bałem się że 10 calowe Celestion będą miały z tym problem – jednak – NIE MIAŁY !!!! ACT 3 studio: czas na dzień prawdy „laboratoryjnej” nadszedł gdy nagrywałem bas (Hamer – mocne, walące po głowie brzmienie). Trzy mikrofony z kompletnym pominięciem wszechobecnej linii jaką się stosuje dla wygody w studiach. Wszyscy wiedzą, lecz mało kto nagrywa basy mikrofonowo przy czym jest tak jak wszyscy słyszą – kolejne takie samo brzmienie, bez detali, czyste poprawne i na tym koniec. Postanowiliśmy z realizatorem Pawłem zobaczyć jak to się ma do nagrań mikrofonowych do których przekonywałem go od jakiegoś czasu . Efektu będziecie mogli posłuchać na płycie THE PACT – akurat jestem najmniej obiektywny w tej kwestii, ale ocena realizatora ze studia „ZMASAKROWAŁEŚ MI PSYCHIKĘ HARRIS” niech będzie wykładnią jak kolumna sprawdziła się w ostatnim teście w warunkach gdzie każdy „śmieć” jest słyszalny i przeszkadza. Nagrywając płytę KAT - 8 FILMÓW, postanowiliśmy skorzystać z klasycznego ciepłego brzmienia mając w pamięci jak kolumna zamruczała podczas koncertu na COVER FESTIVAL. Wystarczyła zmiana instrumentu i znów jakimś cudem wyciągnęliśmy ciepło z czegoś co nie powinno tego ciepła mieć. Nie chcę i nie pytam jak David Laboga technicznie to zrobił, że ta kolumna zdaniem już wielu osób które się z nią zetknęło robi takie wrażenie i zbiera tak pochlebne recenzje od muzyków którym już nie jedna paka za plecami grała - niech to będzie jego tajemnicą producenta – ja wiem tylko że : POLACY NIE GĘSI I SWÓJ SPRZĘT MAJĄ i czas by wielu zawziętych miłośników znanych logo przestało wreszcie podniecać się tym że grają na wielkich markach, fabrycznie klepanych z taśmy, a zaczęli dostrzegać, że tu pod nosem jest taki człowiek który robi sprzęt na którym grają już w USA, SZWECJI, NIEMCZECH I BÓG WIE GDZIE JESZCZE. Złośliwie mówię z przymrużeniem oka – że niby za oceanem mają trzecie ucho i sześć palców a obserwują produkcję trzecim okiem i dlatego robią lepiej. Prawda dla zupełnie obiektywnych muzyków, którzy słyszą (każdy myśli że słyszy ale nie każdy słyszy że nie słyszy) Na zakończenie - JEŚLI W CIĄGU 10 LAT ZOBACZYCIE ŻE SPRZEDAŁEM MOJĄ BIAŁĄ DAMĘ – BEDZIECIE MOGLI KOPNĄĆ MNIE PONIŻEJ PASA – PÓKI CO UWIERZCIE – ŻE TO GRA LEPIEJ NIŻ WAM SIĘ MOŻE WYDAWAĆ. Adaś

142


Wywiad

Dominik Stypa – Coria Support przed Guns N' Roses był niesamowity!

Dariusz Kalbarczyk: Kiedy zakochałeś się w Muzyce? Dominik Stypa: Miałem 9 lat, gdy będąc samemu w domu z nudów wrzuciłem do odtwarzacza oryginalną kasetę z symfonią Metallica. Zaciekawiło mnie dość nietypowe podwójne pudełko. W sumie trochę to może nie oryginalne, ale akurat trafiłem na kasetę numer 2, stronę A. Miałem wtedy ciarki na całym ciele. DK: Twój muzyczny guru? DS: Nie posiadam muzycznego guru. Szanuję doświadczonych muzyków i takich, którzy są wiele lat na scenie, bo do tego trzeba mieć po prostu niezwykle wielkie jaja. DK: W jakich projektach obecnie się udzielasz? DS: Gram w zespole Coria. Wszyscy muzycy pochodzą z nieistniejącej już grupy rockowej Symetria. DK: Wolisz koncerty czy pracę w studio?

143


DS: Zdecydowanie koncerty. Chociaż bywają momenty w studiu, które zostają w głowie na zawsze. Moment, gdy pierwszy raz słuchasz gotowych nagrań też jest niezwykły. Ale to koncerty są mega. DK: Jak dużo ćwiczysz? DS: Obecnie nie ćwiczę zbyt wiele. Mam ponad 20 uczniów na gitarze i jakby nie było gram dzień w dzień. Jestem na bieżąco. DK: Ulubiona książka / film? DS: Uwielbiam książkę Czesława Centkiewicza "Człowiek, o którego upomniało się morze". Film... wiele jest fajnych, ale najbardziej uwielbiam trylogie Władcy Pierścieni. DK: Najbardziej zwariowany koncert jaki zagrałeś? DS: Pamiętam, a właściwie znam z opowieści, że na koncercie w Ostrowcu Świętokrzyskim grałem niesiony przez tłum. Albo stałem na środku "ściany śmierci" i czekałem na nokaut. Support przed Guns N’ Roses był niesamowity. DK: Muzyczne marzenie jakie chciał byś spełnić? DS: Grać trasy koncertowe również poza granicami naszego kraju. DK: Co mylisz o polskiej scenie niezależnej? DS: Jest mocna. Mamy naprawdę mocne bandy grające alternatywę. Z niektórych możemy być bardzo dumni również za granicą. DK: Jakie masz muzyczne plany na najbliższe miesiące? DS: Jeśli chodzi o plany, to w najbliższym czasie z zespołem Coria wydajemy album. Muzyka jest obecnie w trakcie mixu i masteringu u Tomka Zalewskiego. Longplay będzie się nazywał „Teoria Splątania”. Dużo pracy przed nami, ale może uda się znaleźć jakąś wytwórnię. Materiał jest naprawdę ciekawy. Planujemy przy okazji zagrać jak najwięcej koncertów promując ten materiał. Także organizatorzy... piszcie do nas. DK: Trzy najważniejsze rzeczy o jakich należy pamiętać przed wyjściem na scenę? DS: Jest wiele rzeczy, o których trzeba pamiętać. Przede wszystkim trzeba mieć szacunek do słuchaczy, szacunek do siebie i należy pamiętać, że to po części praca jak i dobra zabawa. Jeśli o tych trzech rzeczach się pamięta - reszta to formalność. DK: Czego można Ci życzyć? DS: Wytrwałości, zdrowia i żeby wszystko zawsze było na swoim miejscu.

144


Wywiad

Bartłomiej Rajkowski – Zła Krew Planów jest dużo koncerty, koncerty, koncerty.

Dariusz Kalbarczyk: Opowiedz kilka słów o zespole, kiedy powstaliście i jaki cel Wam przyświeca? Bartłomiej Rajkowski: Nazywamy się „ZŁA KREW”. Zespół powstał tak naprawdę w pierwszych dniach 2013 roku w Warszawie i w skład początkowo wchodziło 7 muzyków. Założyciel, lider, wokalista i manager czyli cztery w jednym, a może i więcej niż cztery(śmiech). Bartłomiej Rajkowski.-wokal, Mirosław Tomczyk-gitara, Piotr CelmerDomański- gitara, Marek Bazior - bas, Tomasz Załucki - klawisze, Marek „Fala” Gajewskiperkusja, Maciej Ludwikowski-skrzypce z Maćkiem zostały rozegrane dwa pierwsze koncerty po czym nasza wspólna przygoda muzyczna uległa zakończeniu. Zaś co do celów, które zostały postawione na początek wspólnego grania to na pewno chcieliśmy w pierwszym roku istnienia przygotować materiał autorski na co najmniej godzinny koncert i zdobyć jak największą rzeszę wiernych podążających za nami odbiorców (fanów). DK: Do kogo kierujecie waszą muzykę?

145


BR: Nasza muzyka ma wielu rożnych odbiorców, bo tak naprawdę każdy kochający rocka, blues-rocka czy hard rocka znajdzie tu coś dla siebie. Staramy się tworzyć swoją muzykę nie odcinając się od wielkich nazw na których uczyliśmy się i dzięki którym pokochaliśmy piękny świat starego dobrego Rocka! DK: Kiedy możemy spodziewać się pierwszego materiału studyjnego? BR: Zespół od pewnego czasu szykuje i ćwiczy materiał autorski, który niebawem zostanie nagrany i udostępniony dla wszystkich kochających rocka. DK: Kiedy uświadomiłeś sobie że śpiewanie to jest to co chcesz robić? BR: Śpiewam od około 22 lat z krótkimi przerwami na odpoczynek od całego szaleństwa, którym jest Polska Scena Muzyczna. W tym czasie udało mi się odnaleźć siebie i swoje miejsce w tym Zamkniętym Światku .A co do tego kiedy sobie to uświadomiłem…? Chyba uświadamiam sobie to za każdym razem kiedy wchodzę na scenę, kiedy kończy się nasz pierwszy utwór a słuchacze biją brawo i czekają czym zespół zaskoczy ich dalej… DK: Co dla Ciebie jest najważniejsze podczas pracy w studio? BR: Co do pracy w studio, sadzę że wcześniejsze przygotowanie do pracy, dobre nastawienie, koncentracja na stawianym sobie celu, chemia która powinna być w danym czasie w zespole …chęć zrobienia tego Jak Najlepiej (śmiech). DK: Jakiej muzyki słuchasz na co dzień? BR: Co do muzyki, na której się wychowałem, która mnie ukształtowała jako wokalistę i jakiej słucham dziś to można tu na pewno długo wymieniać ale z najważniejszych zespołów, które wciąż są przy mnie to: Queen, AC/DC, Judas Priest, Mettalica, Hellowen, Steppenwolf, Velvet Revolver, Motorhead, BLS, Dżem, Ira, Złe Psy, TSA, Bracia, Chemia, Cree, Riverside, Lipali, Ilusion, Coma. DK : Co myślisz o naszej scenie niezależnej? BR: W kilku słowach, bo na ten temat było już dużo pisane, jest to scena która rozwija się prężnie choć na pewno przyjdą jeszcze dla niej jeszcze lepsze czasy. DK: Jakie macie plany na najbliższe miesiące? BR: Planów jest dużo. Koncerty, koncerty, koncerty, nagranie epki, nagranie teledysku i sesja zdjęciowa zespołu. Zatem jak widać dużo się u nas dzieje, a ponieważ po rocznym koncertowaniu nastąpiła pewna zmiana w składzie, to ciekawych zapraszamy na zbliżające się dużymi krokami nasze nowe koncerty.

146


147


Szkoła

Krzyżowa 2014: Mistrzowskie wakacje z gitarą

7 dni zajęć, 16 wykładowców z 5 różnych krajów i 10 zróżnicowanych warsztatów muzycznych oraz indywidualne lekcje mistrzowskie z prawdziwymi gwiazdami gitary. Tegoroczny Letni Kurs Gitary Krzyżowa 2014 oferuje niezwykle zróżnicowany repertuar warsztatów – od gitary klasycznej po brazylijską sambę. Letni Kursu Gitary Krzyżowa potrwa od 10 do 18 sierpnia i będzie chyba jedynym wydarzeniem tego lata, kiedy pod jednym dachem spotka się tylu wybitnych gitarzystów jednocześnie. Kurs ten skierowany jest do gitarzystów w każdym wieku, niezależnie od jego umiejętności i poziomu zaawansowania gry. Wybitne nazwiska Już pierwsze potwierdzone nazwiska wykładowców gwarantują niezwykle wysoki poziom zaplanowanych zajęć. Do Krzyżowej po raz kolejny przyjedzie Marek Pasieczny, który poprowadzi codzienny kurs praktycznej kompozycji oraz Robert Horna, który poprowadzi orkiestrę gitarową. Na jazzowe improwizacje zapraszamy w imieniu Marcina Olaka, natomiast Carlos Piñana zaprasza na swoje zajęcia wszystkich, którzy chcą odkrywać pełen słońca i energii świat muzyki flamenco. Z kolei do znakomitego niemieckiego gitarzysty, Thomasa Offermanna można zapisywać się na lekcje indywidualne z gitary klasycznej. Egzotyczne rytmy Przez tych kilka dni uczestnicy Kursu w Krzyżowej będą mogli poczuć się niczym na wakacjach w roztańczonej Brazylii. Stanie się to za sprawą gitarowych warsztatów z samby, choro i bosa nowy, które poprowadzi nauczyciel z Rio de Janeiro, Leonardo 148


Vilhena. Latynoskie rytmy będą też królować na warsztatach perkusyjnych Mikołaja Wieleckiego. Zajęcia perkusyjne samba de roda będą obejmowały podstawę techniki na brazylijskich instrumentach perkusyjnych oraz przygotowanie programu koncertu i jam session.

Gwiazdorskie występy - Wakacje w Krzyżowej to także okazja, żeby trochę pogwiazdorzyć – mówi wykładowca, pomysłodawca i szef artystyczny Kursu, wrocławski gitarzysta, Krzysztof Pełech. – Dlatego do współpracy zaprosiliśmy Magdalenę Czwojdę, która poprowadzi zajęcia z muzyki rozrywkowej oraz Piotra Resteckiego odpowiedzialnego oczywiście za fingerstyle. Bardziej nieśmiałym gitarzystom pomoże w występach trening z Anną Siek, aktorką i gitarzystką, która przygotuje zajęcia aktorskie związane z rozgrzewką artysty i metodami na opanowanie tremy. Indywidualne podejście Większość wykładowców oprócz zajęć grupowych poprowadzi również lekcje indywidualne. Wszystko po to, by niezależnie od wieku i poziomu zaawansowania gry na gitarze każdy z uczestników czuł, że wybrane zajęcia są dopasowane do jego potrzeb i umiejętności. Michał Stanikowski, do którego również można zapisać się na indywidualne lekcje, stwierdził kiedyś, że nauka w Krzyżowej jest naprawdę niezwykła, bo „towarzyszy jej energia, pozwalająca kursantom i wykładowcom zajmować się graniem 24 godziny na dobę bez zmrużenia oczu”. Dlatego jeśli chcecie tego doświadczyć warto już teraz zaplanować swoje wakacje w Krzyżowej. Więcej informacji o kursie znajdziecie na: www.gitara.krzyzowa.pl

149


Warto wiedzieć GRZEGORZ KUPCZYK 28 listopada 2012 roku jako pierwszy i jedyny z pośród prekursorów ciężkiego brzemienia w Polsce, został uhonorowany wysokim odznaczeniem państwowym ZŁOTYM KRZYŻEM ZASŁUGI za wybitny wkład w kulturę narodową przyznanym mu przez PREZYDENTA Rzeczpospolitej Polskiej.

150


151


Reklama w Polish Independent Music Magazine PIMM to unikalny magazyn, który powstał jako kontynuacja wydanej pod koniec 2013 roku pierwszej części składanki Polish Independent Music Compilation Vol. 1 Naszym celem jest łączenie ludzi kochających muzykę we wszelkich jej odmianach i kolorach. Ludzi, dla których muzyka to styl życia. W związku z bardzo dynamicznym rozwojem magazynu poszukujemy reklamodawców oraz sponsorów. Chcemy stworzyć równoległą papierową wersję wydawnictwa. Reklama w internetowej wersji ma tę niekwestionowaną zaletę że może przekierować czytelnika na wskazaną stronę reklamodawcy a tym samym zwiększyć jej skuteczność. Dodatkowo istnieje możliwość kierowania czytelników na konkretne strony magazynu, co zacznie ułatwia jego przeglądanie np.: http://issuu.com/independent-music-magazine/docs/pimm_0022014/40 Kontakt dla reklamodawców i sponsorów: redakcja@pimm.pl

152


153


154


155


156


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.